Nie maluję od A do Z


Stefan Chabrowski – urodzony w 1937 roku w Częstochowie. Ukończył Studia w ASP w Krakowie na Wydziale Malarstwa i Grafiki w pracowni prof. J. Świderskiego i prof. M. Wejmana. Od 1964 roku bierze udział w wystawach i plenerach. Jest trzykrotnym stypendystą Ministra Kultury i Sztuki w latach: 1968, 1981, 1982. Odbył podróże studyjne i artystyczne do Włoch, USA, Grecji, Niemiec, Francji. Brał udział w ponad 40 wystawach indywidualnych i 170 zbiorowych. Jest laureatem 16 nagród i wyróżnień, w tym Złotego Medalu “Georgius Agrikola” w Niemczech.

– Jak Pan ocenia jubileusz? To już 40 lat.
– Od 30 lat zajmuję się malarstwem i właściwie nie przywiązuję zbyt dużej wagi do rocznic. Mój tryb życia nie uległ zmianie. Każdy dzień jest taki sam. Po śniadaniu, ok. godz. 9.00 wychodzę do pracowni i maluję do 15.00. Później idę na obiad. W porze letniej maluję nawet do 20.00, a zimą wieczorami przygotowuję tzw. kuchnię malarską czyli np. nakładam płótna na blejtram itp. Przygotowaniem jubileuszu zajęła się moja żona, natomiast aranżację wnętrza zrobił mój kolega z Katowic, Franciszek Kłak.
– Na wystawie jest 95 obrazów. Większość z nich to pejzaże pozostające w nurcie realistycznym.
– Przyroda zawsze mnie inspirowała. Najbardziej lubię odosobnioną, czystą i nieskażoną naturę.
– Wydaje się, że Pana ulubioną porą roku jest jesień.
– Tak. Wiosnę tez lubię, ale wiosenna zieleń jest jednolita kolorystyczne, a jesień – to przebogate krajobrazy. Oczywiście wszystko może się zmienić. Może kiedyś zacznę malować zimowe pejzaże.
– Z pewnością bierze Pan udział w plenerach?
– Często, w ogólnopolskich i zagranicznych. Byłem już we Francji, Grecji, Bułgarii, Uzbekistanie. A w Polsce to zwiedziłem prawie wszystkie kąty, od Bieszczad po Mazury. Ostatnio często bywam na Ziemi Lubuskiej.
– Ulubiony polski kąt?
– Właściwie wszędzie można dostrzec piękne motywy. To indywidualne i subiektywne podejście malarza. Lubię małe miejscowości nad jeziorami i z bogatym, dzikim lasem. Mam swoją ulubioną wieś, właśnie na Ziemi Lubuskiej – Dyszno. Tam rosną stare drzewa, piękne lipy i dęby, które zresztą są utrwalone na wielu moich obrazach.
– Każdy artysta ma swój sposób malowania. Pan z pewnością również.
– W plenerze robię szkice i zaczynam obraz, a kończę go w pracowni. Poza tym nie maluję od A do Z. Raczej etapami. Rozpoczynam kilka obrazów, a później do nich wracam. W ciągu roku powstaje ok. 20 dzieł.
– Czy od początku drogi twórczej zajmuje się Pan pejzażem?
– Przez 14 lat mieszkałem w Krakowie. Tam ukończyłem liceum plastyczne i Akademię Sztuk Pięknych. Pochodzę z Częstochowy, po studiach tu wróciłem i zostałem do dziś. Na studiach i bezpośrednio po odszedłem od realistycznego malowania. Grafika w stylu op-artu, rebusy plastyczne, portrety, nawet abstrakcje – właściwie wszystkiego spróbowałem. Teraz wiem, że najbardziej jest mi bliski pejzaż. Czasami maluję martwe natury, ale traktuje to raczej jako zabawę, ćwiczenie.
– Kilkanaście lat spędził Pan w Krakowie. Jak ocenia Pan środowisko artystyczne w Częstochowie w zderzeniu z Krakowem?
– Na pewno widać różnice i tak powie każdy. Jednak uważam, że środowisko twórcze jest takie samo w każdym polskim mieście. Bo tworzą je przede wszystkim ludzie i to jest najważniejsze. Jednak trzeba przyznać, że atmosfera artystyczna w Krakowie jest nieporównywalna.
– Co wobec tego radzi Pan młodym częstochowskim malarzom?
– Wszystkim artystom, nie tylko częstochowskim radzę pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Tylko systematyczna praca może przynieść efekty. Nie należy czekać na natchnienie i świeże pomysły, które mogą się zrodzić za kilka lat.

ANNA KNAPIK-BEŚKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *