Pamięć wybiórcza


W okresie 21-23 kwietnia w Częstochowie trwały “Dni Pamięci – Żydzi Częstochowianie”. Miejsca, gdzie odbywały się konferencje i imprezy, szczelnie obstawione były funkcjonariuszami policji – mundurowej, tajnej, z oddziałów prewencji i AT – oraz Strażą Miejską. Goście niekoniecznie dyskretnie fotografowali i filmowali swych aniołów stróżów. Nie zdziwię się więc, jeśli w zachodnich lub izraelskich mediach ukażą się te zdjęcia z odpowiednimi komentarzami, jak to w duchowej stolicy Polski Żydzi, owszem, mogli się spotkać z sobą i z Polakami, ale tylko pod czujną opieką policji.

W okresie 21-23 kwietnia w Częstochowie trwały “Dni Pamięci – Żydzi Częstochowianie”. Miejsca, gdzie odbywały się konferencje i imprezy, szczelnie obstawione były funkcjonariuszami policji – mundurowej, tajnej, z oddziałów prewencji i AT – oraz Strażą Miejską. Goście niekoniecznie dyskretnie fotografowali i filmowali swych aniołów stróżów. Nie zdziwię się więc, jeśli w zachodnich lub izraelskich mediach ukażą się te zdjęcia z odpowiednimi komentarzami, jak to w duchowej stolicy Polski Żydzi, owszem, mogli się spotkać z sobą i z Polakami, ale tylko pod czujną opieką policji.
Jednym z punktów programu był wieczór autorski Irit Amiel – poetki i pisarki żydowskiej, urodzonej w Częstochowie i ocalonej z getta przez Polaków. Pani Amiel mieszka w Izraelu, należy do grupy pisarzy izraelskich tworzących w języku polskim. Irit Amiel tłumaczy też na polski (i w drugą stronę) autorów piszących po hebrajsku i w jidisz. Wieczór autorski pani Amiel miał miejsce 23 kwietnia, w OPK “Gaude Mater”. Spotkanie prowadził prof. Wacław Sadkowski, znany krytyk, literaturoznawca, były red. naczelny “Literatury na Świecie”.
W okolicach OPK od razu rzucały się w oczy wzmocnione patrole policji. Na rogu Alej NMP i Kilińskiego stało dwóch, w okolicach kościoła św. Jakuba – czterech plus dwójka municypalnych, pod Ośrodkiem – trzech młodych byczków z Oddziałów Prewencji, w środku – jeden “czarny” o posturze i minie Rambo lub Tarzana. Czy ktoś tu nie przesadził z nadgorliwością i niezrozumiałą ostrożnością? Któż bowiem chciałby zrobić krzywdę starej, drobnej Żydówce? Wszak to nie nasz kraj specjalizuje się w zabijaniu sparaliżowanych starców na wózkach inwalidzkich wraz z całym potomstwem.
Na sali dość liczna publiczność. Są kongresowi goście, jest kilkudziesięciu Żydów mieszkających w Częstochowie. Jestem jednym z nielicznych gojów. Wiersze i prozę autorka czyta sama, wspomagana przez częstochowskiego aktora Sebastiana Banaszczyka. Tematyka – Holocaust, Wielka Trauma, wymówki i pretensje pod adresem “obojętnego miasta” (“Przyjechałam do tego miasta, które było obojętnym świadkiem waszej ostatniej drogi”.) i niezbyt skrywane szyderstwo pod adresem Czarnej Madonny. A wszystko wyartykułowane niechlujnym i fatalnym językiem. Z poezją nie miało to nic wspólnego. Teksty bez jakichkolwiek, ascetycznych choćby, poetyckich środków wyrazu. To raczej tragiczny raptularz wybiórczej pamięci, świadectwo natury bardziej socjologicznej niż literackiej. Młody aktor robił co mógł, lecz przecież nie wiele można mając na warsztacie literaturę miernej próby artystycznej. Zamiast złota mowy wiązanej, wciśnięto nam tombak. A przecież znamy autorów, którzy zagładę narodu żydowskiego potrafili oddać z porażającą grozą faktów i literackim kunsztem. Myślę choćby o Icchaku Kacenelsonie i jego “Pieśni o zamordowanym narodzie żydowskim”, utworach Arnolda Słuckiego, Romana Polańskiego (filmowych i literackich), Władysława Szpilmana. Smutna to prawda, ale obok środowisk, które na Holocauście próbują zrobić pieniądze, są też osoby, które na tym temacie chcą zaistnieć literacko, choć Pan Bóg poskąpił im talentu.
Śladowym wątkiem retrospektywnej twórczości Irit Amiel jest też frywolny (i zdumiewający u wiekowej autorki) wątek rodzącej się świadomości seksualnej młodej żydowskiej dziewczyny. Był więc spory fragment z kondomem firmy “Olla Gum” jako tzw. podmiotem lirycznym, było o menstruacji i podpaskach, było o cycuszkach młodych Żydówek, z których to cycuszków nikt nie miał pożytku – i dalej w tym tonie. Zdumiewające połączenie. Zagłada i wręcz ekshibicjonistyczna frywolność. Nawiasem mówiąc, cały ten fragment nieodparcie kojarzył się ze “Szklanym kloszem” Sylvii Plath. Gdy podzieliłem się moimi uwagami, autorka tłumaczyła, że… no może rzeczywiście, może kiedyś coś przeczytała i zapamiętała. To się zdarza, ale raczej grafomanom i miernotom, a nie poważnym pisarzom. Tu zaś, nie wysuwając zarzutu świadomego plagiatu, mamy jednak do czynienia z jakąś osobliwą “adaptacją” życiowego dzieła Sylvii Plath.
Rozmowy o literackiej wartości utworów Irit Amiel… nie było, poza moim krótkim wystąpieniem. Za to istny rejwach wywołała wypowiedź jednego pana, pytającego, dlaczego ludzie pokroju Ariela Szarona lub aktorki Barbry Streisand oskarżają jego i wszystkich Polaków o genetyczny antysemityzm. Pan ten – rówieśnik Irit Amiel, co podkreślił – stwierdził, że nigdy nie miał antysemickich ciągot, przeciwnie, przed wojną przyjaźnił się z kolegami Żydami. Pytanie to (pytającemu próbowano przerywać) spotkało się z histeryczną reakcją pewnej rodaczki autorki, rzetelnej i merytorycznej odpowiedzi jednak nie było. Zarówno ze strony autorki, jak i pozostałych synów i cór Izraela. Po cóż więc organizować takie spotkania, z których nic nie wynika, poza uczuciem niesmaku? Czyż fakt, że ktoś urodził się w Częstochowie i ma “literackie” zapędy jest dostatecznym powodem, aby go fetować? Zwłaszcza, jeśli osobowość i pióro ma raczej pośledniejszego gatunku? Jest przecież tylu świetnych pisarzy żydowskich piszących po polsku, jak choćby Wilhelm Dichter czy Józef Hen.
Szum medialny wokół twórczości Irit Amiel – powtarzam to – nie dorównuje mierze jej talentu. Pozostawia uczucie niesmaku i rozczarowania. Może też mieszkający w Częstochowie członkowie Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce wytłumaczą przyszłorocznym gościom, na czym polega genius loci naszego miasta? Być może zwrócą też uwagę na fakt, że gość zobligowany jest do pewnych form zachowań, jeśli nie chce być postrzegany jako intruz, nie gość. Np. niedopuszczalne jest obrażanie gospodarzy w ich domu. A mnie po tym spotkaniu było przykro po prostu. Nie jestem antysemitą, ale teraz filosemitą na pewno też nie będę.
I jeszcze jeden smaczek. Przed spotkaniem poprosiłem Irit Amiel o krótki wywiad dla naszej “Gazety”. Izraelska autorka ochoczo zgodziła się na rozmowę po spotkaniu. Potwierdziła to także w trakcie spotkania, ale jeszcze nim zabrałem głos w dyskusji. Jednak tuż po spotkaniu pani Amiel przypomniała sobie, że… właśnie nie ma czasu. Trudno. Mam jednak nadzieję, że czytelnik “Częstochowskiej” tak dużo znowu nie stracił.

WALDEMAR M. GAIŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *