Tak chciałoby się zanucić, patrząc w coraz smutniejsze oczy Pana Premiera. Cóż, powodów do zmartwień ma Donald Tusk coraz więcej. Na jego skromne barki sypią się gromy.
Szanse na przywództwo w Eurolandzie zmalały do zera. By wyjść z twarzą, wszem i wobec oznajmił, że sam zrezygnował ze startu o stolec szefa Komisji Europejskiej, choć kontrkandydatów na horyzoncie nie było widać. Sondaże Platformy Obywatelskiej też lecą w dół. Partię od wewnątrz toczy robaczek, którego nie udaje się już zalać strumieniem nowych obietnic. Społeczeństwo – wreszcie – powoli zaczyna dostrzegać i rozumieć manipulacje, jakim jest od dawna poddawane. Nie pomagają też kolejne sztuczki. Napompowane koło ratunkowe w postaci SLD może okazać się przebite trumiennym gwoździem.
W tych okolicznościach opozycja prawicowa zyskuje szansę. Niepowtarzalną. Realną pod jednym warunkiem, że nie da się podzielić. Najgorszy jest ten podział – bo najbardziej niemoralny i faryzejski – który dotknął i częściowo jeszcze dotyka częstochowską prawicę: na katolików lepszych i gorszych. Skutki widać: częstochowska scena polityczna funkcjonuje w rytmie pulsacyjno-konwulsyjnych powrotów lewicy do władzy. Prawica polska musi z tych częstochowskich doświadczeń szybko wyciągnąć właściwe wnioski, tym bardziej, iż zdaje się być rozgrywana w ten sam sposób i przez to samo środowisko.
URSZULA GIŻYŃSKA