Grudzień 1921 roku był miesiącem mroźnym z występującymi niezwykłymi zjawiskami atmosferycznymi. 7 grudnia 1921 roku po kilkudniowych mrozach nastąpiła zmiana temperatury. Około północy spadł deszcz, który częściowo w powietrzu lodowaciał. Rano wytworzyła się po ulicach i chodnikach ślizgawica, niezmiernie utrudniająca pieszą komunikację. Zwłaszcza na ogromne trudności narażani byli starcy spieszący na roraty, gdyż wówczas chodniki nie były jeszcze wysypane piaskiem lub żwirem.
Niedziela, 11 grudnia 1921 roku, nie przyniosła nic szczególnego, może jedynie to, że mroźny wiatr i przejmujące zimno nie pozwoliły spacerowiczom obojga płci na „szlifowanie” chodników. Za to wszystkie zapowiedziane zebrania, odczyty i posiedzenia odbyły się przy licznym udziale uczestników, co się rzadko zdarzało. Także wszystkie kinematografy były przepełnione publicznością. W poniedziałek 13 grudnia 1921 roku termometr Reamura wskazywał w mieście i w polu 13 stopni poniżej zera (-16 stopni C), o godzinie 10.00 w polu też 13 stopni poniżej zera (-16 stopni C), w mieście, w słońcu, 12 stopni poniżej zera (-15 stopni C). 18 grudnia 1921 roku o godzinie 17.00 wśród szalejącej od rana wichury zerwała się burza śnieżna, przy czym rozległy się kilkakrotnie silne grzmoty poprzedzone błyskawicami, zrywając dachy, łamiąc drzewa i przewracając płoty. W Klasztorze Jasnogórskim wskutek wichury zwalił się komin na jednym z zabudowań klasztornych. Gruzy przebiły dach oraz częściowo spadły na dziedziniec klasztorny. W okolicach podmiejskich wiatr poprzewracał prawie wszystkie stare i liche płoty. Ślizgawica połączona z wichurą niezmiernie utrudniała komunikację pieszą, toteż ulice miasta przez cały dzień świeciły pustkami.
Historia wiecznie się powtarza, nie zdając sobie sprawy z procesów dziejących się wokół zanurzamy się w naszą teraźniejszość, załatwiając codzienne sprawy. Dopiero wydarzenia oddziałujące na społeczność, narody, pozwalają zwrócić się w stronę rzeczy i spraw ogólnych, działających na każdego z osobna. Są wreszcie teksty, które nie tracą w swojej poważnej części na aktualności, mimo lat stu od ich napisania: „Weźmy pod uwagę ewentualność więcej niż prawdopodobną, że w ciągu 15–20 lat dokona się naturalny proces połączenia Austrii i Tyrolu z Rzeszą. Piętnaście lat! To okres czasu, który minie jak mgnienie oka. I znowu przed oczyma sąsiadów Niemiec stanie groźne widmo germańskiej ekspansji, która właściwie się już rozpoczęła, ale której nie dostrzegają oczy nasze pogrążone we mgle teraźniejszości, w ślepocie zacietrzewienia partyjnego i rozwydrzenia egoizmów stanowych. W ogóle w Polsce za mało się myśli o przyszłości. Jesteśmy jeszcze, jako dzieci na brzegu morza na chwilę przed jego przypływem. Pesymizm jest nieszczęściem – to prawda. Odbiera energię, paraliżuje siły, obezwładnia. A optymizm musi mieć pewne granice, nie powinien oślepiać i usypiać. Tymczasem całe nasze życie współczesne toczy się takimi torami, jak gdyby niebezpieczeństwa zewnętrzne znikły raz na zawsze. Jak gdyby niepodległość Polski była murowana z betonu i żelaza.
A przecież tak nie jest, raczej wprost odwrotnie. Ani nasza niepodległość, ani całość zjednoczonej Polski nie spoczywa na fundamencie z granitu. I jedno i drugie zyskaliśmy przeważnie nie wysiłkiem i pracą własną, lecz dzięki sprzyjającym okolicznościom. Dzięki temu przede wszystkim, że przeciw Niemcom i Austro-Węgrom zmobilizował się cały świat cywilizowany i pokonał je w długiej morderczej walce. Dzięki temu też, że Rosję toczył rak bolszewizmu już wtedy, gdy Polska do nowego życia powstawała.
Tak szczęśliwy zbieg okoliczności może się już nie powtórzy. Ale powtórzy się na pewno germański „Drang nach Osten”, na którego drodze stoi państwo polskie, dotychczas nieumocnione, skłócone, biedne, obfitujące wciąż tylko w niewyzyskane zasoby duchowe i materialne oraz w niefrasobliwy, ale bezwartościowy i niebezpieczny frazes: „jakoś to będzie”.
Z takimi statutami musimy być przygotowani do sromotnej klęski. Bo przewaga Niemiec w przyszłym starciu z Polską (o ile będziemy w ogóle zdolni do stawienia oporu), będzie polegała nie tylko na przewadze liczebnej, nie tylko na armii dwakroć liczniejszej. To nie byłoby dla Polski zbyt groźne. Jednak obok tej dwustronnej przewagi liczebnej Niemcy będą posiadały niewątpliwie przewagę techniczną, o wiele od tamtej poważniejszą i groźniejszą.
Pamiętajmy, że potężny przemysł niemiecki nie jest przez wojnę naruszony, my zaś mamy przemysł w powijakach i to zębem wojny na wpół zrujnowany. Niechże mi kto powie z ręką na sercu, czy naród polski w decydującej chwili zdobędzie się na wytrwałość i karność? Niech każdy się zastanowi dobrze nad tym, ile pracy nadludzkiej musimy włożyć w budowę wewnętrznej mocy państwa polskiego, aby nie padło w gruzy przed uderzeniem obucha niemieckiego? I niech każdy pomyśli, jaką zbrodnią wobec przeszłości narodu jest każdy dzień bezużytecznie a nawet z ogromną szkodą stracony w nierzeczowych sporach w ten lub inny partyjny postulat, gdy jutro na tych wszystkich postulatach zawisnąć może ciężka dłoń bezwzględnego najeźdźcy?
W szarpaninie wewnętrznej upływa nam czas, swarzymy się o słowa, o idee będące dopiero muzyką przyszłości odległej. Na czyn, który powinien być zdecydowany i wykonany w ciągu tygodnia, tracimy pół roku. A życie nie czeka!
Niemcy pobito dlatego, aby wyrzucić konkurencję niemiecką z zamorskich rynków zbytu, ale nie dlatego, aby naród niemiecki zdławić, bo tego żadna siła nie dokona. A gdy zakorkowano je zewsząd, zwycięzcy muszą otworzyć jakąś klapę bezpieczeństwa, aby nie wyładowała się ponownie w kierunku zachodu.
Ta sama Anglia na oścież otwiera Niemcom drogę ku Wschodowi dla ich ekspansji politycznej i gospodarczej, dla umożliwienia im życia normalnego.
Ta sama Anglia, z Francją i Belgią sprzymierzona, być może w przyszłości uczyni wszystko, aby je od wystąpienia przeciw Niemcom odciągnąć, jak to zresztą czyni już obecnie. A gdy za lat 15–20 ryzyko wojny z Niemcami będzie dla Francji większe, niż ryzyko zaufania dla gwarancji angielsko-amerykańskich w kwestii obrony przed atakiem niemieckim, szlachetny, ale praktyczny naród francuski przed wojną się cofnie i Polska pozostanie sama oko w oko z groźną nawałą niemiecką.
Być może do tego czasu Polska, potężna spójnością i ładem wewnętrznym, ubezpieczona szeregiem trwałych i pewnych sojuszów, stanie się przeciwnikiem zbyt poważnym, by Niemcy zdecydowały się na wystąpienie zbrojne. W tym jedynie nadzieja i jedyny możliwy ratunek, możliwe pokojowe załagodzenie dojrzewającego starcia, a przynajmniej odsunięcie go na dalszych 15–20 lat. Ale to zależy od narodu polskiego, od każdego obywatela. Przyszłość dopiero da na to pytanie odpowiedź. Tymczasem zaś stoimy wobec tej tragicznej pewności, że niemoc Rzeszy Niemieckiej zakończona, że kończy się okres upadku olbrzymiej Rosji, która dotychczasowych rachunków z Polską bynajmniej nie uważa za wyrównane, a my nie wyszliśmy jeszcze z okresu dzieciństwa politycznego, z okresu przewagi interesów partyjnych nad interesami Ojczyzny, z okresu niedoli gospodarczej, w którą nas wojna wtrąciła”.
Tekst ten powstał 23 grudnia 1921 roku. Niedawno zakończyła się „Wielka Wojna”, w rozumieniu powszechnym ostatnia z wojen, Polska po ciężkich walkach obroniła swoją niepodległość. A jednak już widziano ciemne chmury zbierające się nad naszą Ojczyzną, siły, które można powiedzieć, z niewielkim błędem rocznym dopełniły istnienia niepodległej Rzeczypospolitej, przez historyków nazwanej drugą z kolei. I po stu latach nic się zmieniło, wielkie państwa nas otaczające wpływają na polskie społeczeństwo i polskie państwo, dziejowe sprawy niezałatwione, czy przerwane przez czas wpływają na ludzi aktualnie żyjących.
Ten tekst wreszcie skrywa coś jeszcze, jest jak lustro, w nim, po jednej stronie jest autor, żyjący i piszący wiek wcześniej, po drugiej obserwator żyjący dziś. Wystarczy dotyk, by poczuć łączność.
Robert Sikorski