Opowieść grudniowa po latach trzydziestu


Prolog
Kiedyś Jurek, teraz pięćdziesięciokilkuletni dr Jerzy. Lekarz z tytułem doktora i specjalizacją II stopnia. Doskonały pediatra, świetny człowiek. Uczciwy, bezkompromisowy.

Po trzydziestu latach od tamtego 13 grudnia, wspomina dziś, wśród grona przyjaciół, czas burzliwej młodości – czas najważniejszych wyborów, których słuszność potwierdziły ich losy. Wszyscy są szanowanymi obywatelami, doskonale wykształceni, spełnieni rodzinnie i zawodowo, ziścili też swoje polityczne marzenia. Przede wszystkim to o niepodległej i sprawiedliwej Polsce. Takiej, którą winni byli swoim dziadkom, ojcom, którą obiecali dzieciom i wnukom.
Słucham ich opowieści i dziwię się, że tyle w nich radości. Nie wyczuwam ani złości, ani nienawiści wobec ówczesnych prześladowców. Jeden z nich, dziś Pan Mecenas, tłumaczy mi, że skoro wina została osądzona i dopełniło się zadośćuczynienie – bo odsiedzieli swoje, dajmy im żyć w spokoju. Jest przekonany, że wiedzą dziś, że się mylili, że nie da się wprowadzić w życie chorej ideologii, nie da się rządzić ludźmi kłamstwem, manipulacjom, zastraszaniem… Tak mogło być, to mogło się zdarzyć.
Niestety, nie w takiej Polsce, jaką ją urządzamy przez ostatnie 30 lat. Jak jest naprawdę? O tym niżej.
Taki normalny, niezwykły Jurek
1981 rok. 13 grudnia zastał Jerzego w Katowicach. Tam się uczył – od roku był studentem Śląskiej Akademii Medycznej, członkiem NZS-u. Nie miał alternatywy, musiał znaleźć ujście dla swoich niepodległościowych ideałów, które były w rodzinie tak naturalne, jak posługiwanie się językiem polskim. Dziadek kapitan, oficer 51 pp., zamordowany w 1940 r. w Katyniu, Babcia z Mamą i Wujem cudem przeżyli 6 lat zesłania w Kazachstanie – taka genealogia zobowiązuje. Działał, więc w Konspiracyjnym Komitecie Katyńskim, NZS-ie, utrzymywał kontakty z KPN-em, Ruchem Młodej Polski, Komitetem Obrony Więzionych za Przekonania. Był najpierw w składzie zespołu redakcyjnego, później redaktorem dwutygodnika „WOLNOŚĆ”. Dumny był z oficjalnego zatrudnienia na tym stanowisku przez ZR Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ „Solidarność”. To były czasy podziemnych wydawnictw, nocnych akcji plakatowania miast, organizacji struktur kolejnych komitetów obrony więźniów sumienia. Jeszcze czuło się wolność, ale już przeczuwało niebezpieczeństwo. Dużo poważniejsze od zwykłego pałowania. Zdążył zorganizować I Krajowy Zjazd KPN-u. W Częstochowie, na Jasnej Górze. 17 września 1981 roku. Trochę podziałał. Nawet wiele, zbyt wiele, jak dla komunistycznej władzy. A ta ma dobrą pamięć. Pamiętała wtedy, pamięta i dziś. Tylko wtedy było prościej. Wydawało im się, że wiedzą, kto jest, kto. Można było się próbować bronić.
Wojenny grudzień
No i zaczęło się. Uniknął aresztowania, bo był w Katowicach. Schował się w budynku ZR NSZZ „Solidarność”… pod biurkiem. Ukrywał się różnie. U znajomych i u obcych, w klasztorach, kościołach, domach, mieszkaniach blokowych. W tym czasie z jego rodzinnego domu zabierali po kolei – książki, gazety, zdjęcia – nawet rodzinne filmy. Przychodzili o różnych porach. Rewizja, rekwizycja, przepytywanie, zastraszanie. Później były wezwania na posterunek i znów przesłuchania. Były też groźby. Nie tylko rodziców, również przyjaciół. W styczniu 1982 r. w reżimowej telewizji pokazano jego zdjęcie – list gończy. Stał się wrogiem publicznym, elementem zagrażającym podwalinom państwa. Trudniej było się ukrywać. Udawało się do 19.04. 1982 r. Zatrzymany pod domem przez grupę funkcjonariuszy SB z Kapitanem na czele, przewieziony został do aresztu KW MO w Częstochowie. Dalej do Katowic. Po odmowie podpisania deklaracji współpracy dostaje decyzje o internowaniu. Teraz zaczyna się prawdziwe życie wykluczonego elementu anty… Trafia do celi trzyosobowej. Siedzą po pięciu lub sześciu. To ciągle jest areszt śledczy. Do więzienia przewieziony zostaje w maju. Nazywa się to Ośrodek Odosobnienia w Zabrzu-Zaborzu. Jest lepiej. Organizuje Pocztę Obozową i Wydawnictwo Internowanych. 24 lipca 1982 zostaje zwolniony z adnotacją o konieczności zgłoszenia się w KW w Katowicach. Był wolny?
Walka o normalność
Nie zrezygnował z konspiracji. Działał w wydawnictwie, kolportował książki drugiego obiegu. W biegu, strachu o siebie i najbliższych, z pewnością, że tak należy z wątpliwościami, co dalej. Życie w odosobnieniu, pod nieustannym nadzorem, pozostawiło ślad w psychice i na zdrowiu. Kolejne przesłuchania, rewizje, niedożywienie, wychłodzenie, zakaz widzenia z rodziną, brak możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym – wszystko to łamało najtwardszych. Jedni podpisywali „lojalki”, inni godzili się na bilet na Zachód, bez możliwości powrotu. Tacy, jak on, idealiści, zostali. Robili swoje i czekali, co przyniesie los. A wokół działy się rzeczy coraz trudniejsze do zrozumienia. Dawni przyjaciele okazywali się „wtykami”, ludzie znikali, coraz więcej było zdarzeń tragicznych z udziałem niezidentyfikowanych sprawców. Wrócił na studia. Nie starczyło zdrowia. Zrezygnował po pięciu latach. Trzeba było utrzymać rodzinę. Zrobił papiery rzemieślnicze. O dostaniu pracy nie było mowy. Dalej był wykluczony. Nic już nie było, jak dawniej. Nawet późniejsze pseudo zwycięstwo nie cieszyło. Za dużo kosztowała go Polska, choć i dziś o nią walczy. Tylko boli trochę, kiedy były Ubek śmieje mu się w twarz machając przed nosem swoją czterocyfrową emeryturą.

Nie wiem czy moje pokolenie doczeka sprawiedliwego osądzenia winnych wszystkich zbrodni stanu wojennego. Wiem, że nie uwierzę w wolną Polskę, dopóki to się nie stanie, choćby symbolicznie. Za dużo kłamstw, świństw, zdrady, bezkarności złoczyńców urządzających nam ojczyznę dalej po swojemu.
Epilog
Od nieomal roku toczy się przed Sądem Okręgowym w Częstochowie, wydz. II Karny proces wytoczony przez Jerzego Andrzeja Zimnego Skarbowi Państwa reprezentowanemu przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji o unieważnienie decyzji o internowaniu, przyznanie zadośćuczynienia i odszkodowania za straty moralne, finansowe i zdrowotne poniesione z tytułu aresztowania i ukrywania się przed organami SB celem uniknięcia internowania. Trudno dziś mieć nadzieję na szybkie zakończenie procesu. Właśnie niedawno ogłoszono chorobę sędziego. Proces zacznie się, więc od nowa.

Anna Dąbrowska

Wspomnienia z wprowadzenia stanu wojennego w Częstochowie

„Anna Solidarność”
Sławomir Cenckiewicz
Życie i Działalność Anny Walentynowicz na Tle Epoki (1929-2010)
Fragment pochodzi ze str. 286
„W sobotę, 12 grudnia 1981 r. w towarzystwie dwóch stoczniowców pojechała pociągiem do Częstochowy na uroczystość poświęcenia sztandaru „Solidarności” w Zakładach Cementowo-Wapienniczych w Rudnikach. O godzinie 2.30 byli w Częstochowie. Na dworcu zabrakło przedstawicieli Zarządu Regionu częstochowskiej „Solidarności”: „Stała tam tylko zapłakana kobieta w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Podeszłam do niej. – Dlaczego pani płacze? I wtedy się wszystko wyjaśniło. To żona przewodniczącego i jego zastępcy. Płakała, bo przed chwilą aresztowano jej męża. Byliśmy bardzo zdziwieni „Jak gdyby ignorując stan wojenny, Anna Walentynowicz zdecydowała się interweniować w komendzie milicyjnej i siedzibie wojewody w sprawie internowanego szefa częstochowskiej „Solidarności” Zbigniewa Kokota. W tym czasie obowiązywał już formalny nakaz „niezwłocznego zatrzymania” Walentynowicz i przewiezienia jej do ośrodka odosobnieni w Czarnym koło Szczecinka lub Strzebielinku. Nierozpoznana i zignorowana w chaosie pierwszych godzin stanu wojennego podjęła później decyzje o podróży do cementowni Rudnikach. W samochodzie ktoś włączył radio i po raz pierwszy usłyszała przemówienie Jaruzelskiego. W rudnikach było już po pacyfikacji. Powbijane okna w zakładzie i pusto. Czołowi działacze zakładowej „Solidarności „byli już zatrzymani. Był jednak Andrzej Budzyk, współzałożyciel „Solidarności” w Cementowni Ożarów w województwie tarnobrzeskim, który również przyjechał na tom uroczystość. Po popołudniu Walentynowicz przedostała się na Jasna Górę. Na terenie klasztoru trwało spotkanie działaczy „Solidarności”. Kiedy suwnicowa z Gdańska weszła na salę, powitała ją owacja, niektórzy płakali ze wzruszenia. Postanowiła jednak wracać do Gdańska. W nocnym pociągu rozpoznali ją konduktorzy, którzy zaoferowali pomoc na wypadek obławy milicyjnej. I w ten sposób około 6.30 Walentynowicz była już w Gdańsku.

AD

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *