“Mam co robić”


– Jak to się stało, że trafiła Pani do częstochowskiego teatru?
– Prosto. Zaprzyjaźniłam się już trochę z Częstochową robiąc tu “Pannę Julię” dwa lata temu i robiąc plenerowy spektakl “Rzecz o Franciszku”. Przedsięwzięcia te były oparte głównie o tutejsze siły, bo takie były założenia. Przypuszczam – bo tego nie wiem na pewno – że stąd wziął się pomysł pana Tadeusza Wrony, aby zaproponować mi to stanowisko. Była to dla mnie bardzo trudna decyzja, bo ja – mówiąc krótko – wcale nie mam urzędniczych ambicji. Mam natomiast – słusznie lub nie – ambicje artystyczne. Dalej, mówiąc krótko, jestem przede wszystkim reżyserem.

Rozmowa z Katarzyną Deszcz, dyrektor Teatru Dramatycznego w Częstochowie
– Jak to się stało, że trafiła Pani do częstochowskiego teatru?
– Prosto. Zaprzyjaźniłam się już trochę z Częstochową robiąc tu “Pannę Julię” dwa lata temu i robiąc plenerowy spektakl “Rzecz o Franciszku”. Przedsięwzięcia te były oparte głównie o tutejsze siły, bo takie były założenia. Przypuszczam – bo tego nie wiem na pewno – że stąd wziął się pomysł pana Tadeusza Wrony, aby zaproponować mi to stanowisko. Była to dla mnie bardzo trudna decyzja, bo ja – mówiąc krótko – wcale nie mam urzędniczych ambicji. Mam natomiast – słusznie lub nie – ambicje artystyczne. Dalej, mówiąc krótko, jestem przede wszystkim reżyserem.
– Wnioskuję więc, że dyrektorem teatru jest Pani po raz pierwszy w życiu?
– Po raz pierwszy w życiu jestem dyrektorem teatru instytucjonalnego. Natomiast mam spore doświadczenie organizatorskie. Np. organizowałam olbrzymie warsztaty w Krakowie na temat pisania dla teatru. Była to wówczas zupełnie nowatorska inicjatywa w Polsce. Miałam w Krakowie po kilkaset osób w tygodniu, dla których trzeba było zorganizować wszystko. Od 20 lat wraz z mężem realizuję, w ramach Stowarzyszenia “Mandala”, takie nietypowe działania teatralne. Robimy to sami, bez całego zaplecza administracyjno-organizacyjnego.
– Jest Pani postrzegana raczej jako realizatorka tzw. niekonwencjonalnych działań teatralnych…
– Nie tylko, chociaż przywiązuję bardzo dużą rolę do pracy w tzw. eksperymentalnym czy nietypowym teatrze. Ciągle to robię. Np. teraz jestem w trakcie tworzenia dwóch dużych projektów, realizowanych wspólnie z Irlandczykami i Anglikami. Ale też od lat realizuję spektakle w normalnych, instytucjonalnych teatrach. Nie chodzi tylko o Częstochowę, bo reżyserowałam m.in. w Opolu, robiłam Szekspira w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie, wielokrotnie reżyserowałam w krakowskim Starym Teatrze i w Teatrze Słowackiego.
– Czy “krakauerką” jest Pani z urodzenia i z mentalności?
– Wie pan, gdybym w Krakowie powiedziała, że jestem z Krakowa, to wszyscy obraziliby się i powiedzieli: “No jak to? Przecież ty jesteś z Nowej Huty”. Ale rozumiem te regionalizmy i ten folklor.
– Ma Pani dwa dyplomy. Co było pierwsze: prawo czy reżyseria teatralna?
– Prawo. Reżyserię skończyłam na studiach podyplomowych.
– To dziwne połączenie z punktu widzenia artysty.
– A sprawa jest bardzo prosta. Nie chciałam być polonistką, w przyszłości nie widziałam siebie w roli aktorki, chociaż miałam spore doświadczenie w teatrze amatorskim. Poważnie rozważałam dwie dziedziny: socjologię i prawo. Prawo wydawało mi się jednak takie… no, bardziej godniejsze …
– …z punktu widzenia “krakauera”, bo to przecież taki nobliwy, solidny zawód.
– Cha, cha, cha. Niech panu będzie, że z punktu widzenia “krakauera”. Powiem panu jednak, że już studiując prawo dobrze wiedziałam, że prawnikiem to ja chyba nie będę. Jak dziś sobie dobrze przypominam, to jednym z czynników, który zdecydował o wyborze studiów, był fakt, że studia te trwały tylko 4 lata.
– Ale dlaczego właśnie Częstochowa?
– Pewnie dlatego, że stąd wyszła propozycja. Choć przyznam, że już dwukrotnie odrzuciłam podobne propozycje.
– Czy były to propozycje z naszego miasta?
– Nie, z innych miast. Wówczas to odrzuciłam, bo przerażała mnie ta cała machina administracyjno-organizacyjna.
– Sytuacja ekonomiczno-bytowa częstochowskiego teatru jest, mówiąc oględnie, mocno nieciekawa. Może więc przyda się ten dyplom prawnika?
– Też mam taką nadzieję, że te studia prawnicze po raz pierwszy w życiu przydadzą mi się. Chociaż nie, będzie to po raz drugi. Pierwszy raz przydały się wówczas, gdy chciano odebrać mi działkę.
– Teatr to jednak znacznie większa działka. Czy poznała już Pani zespół aktorski? Czy będzie “wielkie sprzątanie” i wymiana?
– Zespół poznałam częściowo, przy realizacji “Panny Julii” i “Franciszka”, oglądałam też kilka spektakli. Sądzę, że kilka osób jest tu bardzo przydatnych i można z nimi pracować. Ale już na pierwszy rzut oka widać, że w zespole brak młodych mężczyzn. Poza tym, wie pan, ja nie przyjechałam tu sprzątać, tylko robić teatr. Za wcześnie też mówić o ewentualnej wymianie. Trzeba się poznać, popracować razem. Być może jakieś zmiany będą konieczne. Pierwszy raz w życiu stanę przed taką koniecznością. Bo z jednej strony znam sytuację ludzi teatru, którzy za swą pracę opłacani są w sposób wielce nikczemny. A ja, jako dyrektor, przecież muszę zapewnić tym ludziom pracę. Z drugiej zaś strony kilka osób powinno zrozumieć, że teatr nie jest instytucją charytatywną. Pewien obraz sytuacji będę miała dopiero w październiku lub w listopadzie. Proszę pamiętać, że zmiana dyrektora nastąpiła podczas przerwy urlopowej…
– …co w Częstochowie jest już normą. Tak właśnie “spuszczono” dyrektora Kijańskiego, Krzyszychę, Talara, a ostatnio Perepeczkę.
– Ale nie powinno się tak robić. Zmianę dyrektora teatru należałoby przeprowadzać najpóźniej w czerwcu. Jego następca miałby wówczas możliwość zorientowania się w sytuacji teatru, miałby też czas, aby wypracować decyzje dotyczące tak repertuaru, jak i ewentualnych zmian kadrowych. Zmiany w okresie przerwy nie są też w porządku wobec zespołu aktorskiego, który może mieć uzasadnione pretensje, że robi się to poza jego plecami, nie licząc się z ich, tj. aktorów, opinią. Ale stało się, jak jest i trzeba sobie powiedzieć: teraz dajcie nam popracować.
– Czy dyrektor Katarzyna Deszcz będzie dyrektorem posłusznym wobec miejskich decydentów, czy będzie dyrektrissą-zamordystką?
– Zamordystką chyba nie będę, bo to nie leży w mojej naturze. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że będę musiała nauczyć się mówić “nie”. Ale chyba nie o to chodzi. Podejmując tę pracę zastrzegłam sobie wyłączność decyzji artystycznych i kadrowych. Po jakimś czasie – krótszym lub dłuższym – może się okazać, że władze miasta dojdą do wniosku, iż nie jestem tą osobą, która powinna kierować częstochowskim teatrem. Może się też zdarzyć, że ja sama stwierdzę, że nie chcę lub nie mogę realizować tu swoich artystycznych zamierzeń. Wtedy się rozstaniemy. Ale nich mi pan wierzy, że funkcja dyrektora teatru nie jest moją pierwszą ambicją. Moją najważniejszą ambicją jest reżyserowanie i naprawdę mam co robić.
– Czy zna Pani aurę, która towarzyszyła odejściu dyrektora Perepeczki?
– Tak, coś niecoś poznałam, dotarło do mnie też trochę plotek. Z różnych stron zresztą. Ale plotkami zajmować się nie będę. Stwierdzam natomiast, że nie ubiegałam się o to stanowisko i nie miałam nic wspólnego z odwołaniem pana Perepeczki. Pana Marka Perepeczkę uważam za świetnego aktora, przemiłego, dowcipnego i błyskotliwego człowieka. Byliśmy razem na kolacji, odbyliśmy też długą i potrzebną rozmowę. Skorzystałam z kilku rad pana Perepeczki, bo przecież on, prowadząc ten teatr przez 6 lat, zna go lepiej ode mnie, zna też wszelkie niuanse i możliwości tego teatru. Z rad pana Perepeczki zapewne jeszcze nie raz będę korzystać.
– Czyżby to oznaczało, że Marek Perepeczko pozostanie w składzie częstochowskiej trupy teatralnej?
– Oczywiście. Przecież w bieżącym sezonie grany będzie głównie repertuar dyrektora Perepeczki. Bo przecież nie może być inaczej.
– Zatem, kiedy i co nowego zobaczymy w nadchodzącym sezonie?
– Pewnym novum, ale nie premierą, będzie “Panna Julia”, która przeniesiona zostanie na scenę teatru. Za wcześnie chyba mówić o premierach sensu stricto już teraz. Nastąpi to najwcześniej za 3-4 miesiące. Chcę rozpocząć pracę nad dwiema realizacjami. Będzie to najprawdopodobniej utwór współczesnego polskiego dramaturga oraz sztuka rosyjskiego autora, również współczesnego, choć u nas zupełnie nieznanego.
– Czy byłyby na miejscu życzenia cierpliwości i wytrwałości wobec Pani?
– Ależ tak!

WALDEMAR M. GAIŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *