Dzień bez samochodu – na taką propozycję możemy się ostatecznie zgodzić, w imię wyższych racji, takich jak zdrowie, ekologia, usprawnienie komunikacji. Ale życie bez samochodu? To już niemożliwe, niewyobrażalne. I nie chodzi tylko o przemieszczanie się lub czas, są znacznie poważniejsze argumenty przeciw rezygnacji. Chodzi oto, że dla przeważającej większości użytkowników, auto nie jest tylko metalową skrzynką do pokonywania odległości, lecz bóstwem, fetyszem, przedmiotem czci, uwielbienia, miłości.
Dla wielu mężczyzn jest niczym kochanka – zniewala, każe na siebie pracować, każe się uwielbiać, szaleć za sobą, jednocześnie bywa źródłem męskiej dumy i ekstazy. Samochód jest także wyznacznikiem pozycji społecznej, przydaje ludziom prestiżu, nobilituje albo spycha na margines. Mimo, że jest produktem masowym, znakomicie przyczynia się do segregacji: “Pokaż mi swój samochód, a powiem ci, kim jesteś”. Dzieli nas wg marek, modeli i dat produkcji.
Samochód stał się tyranem w skali mikro i makro. Potrafi przecież zrujnować rodzinę, która zaciągnęła kredyty na jego zakup, zdewastował już nasze środowisko naturalne, uszczuplił zasoby, ba, mocno przetrzebił ludzki gatunek, bo jeśli nie giniemy w wypadkach, to jesteśmy systematycznie zatruwani spalinami.
Wydaje się, iż wiemy, jak może się skończyć nałogowa miłość do czterech kółek, a jednak pogrążamy się nadal bez opamiętania. Trudno jest zmienić przyzwyczajenia, bardzo trudno jest wyjść z nałogu, szczególnie luksusowego, ale pierwszy krok nie jest w tym wypadku aż tak trudny – wystarczy z sympatią spojrzeć na “poczciwy” rower, trochę pomyśleć i… pojechać na dwóch kółkach np. do sklepu.
HALINA PIWOWARSKA