OKIEM MŁODYCH CZĘSTOCHOWIAN
Porównując obecne centrum Częstochowy z obrazem u schyłku poprzedniego milenium my, jej mieszkańcy, oraz goście odwiedzający miasto Świętej Wieży, wszyscy odnosimy wrażenie, że dokonał się bardzo duży postęp. Tryskające wodą fontanny, wyremontowana III Aleja NMP, kilka odrestaurowanych kamienic, pełne zagranicznych turystów kawiarenki, tłumy pielgrzymów, bezpłatne zwiedzanie miasta londyńskim autobusem, oświetlenie, nowoczesne kino, pozornie zmodernizowany dworzec kolejowy – jednym słowem – cud, miód i orzechy.
Ale centrum jest niczym markowo ubrany manekin na wystawie w lumpeksie – to tylko pokazówka. Prawdziwa Częstochowa, to też Dąbie, Mirów, Błeszno, Dźbów, Raków Stary, Gnaszyn, obie Kawodrze, Stradom, Tysiąclecie, Ostatni Grosz, a także Stare Miasto i Zawodzie. Zrozumiałym jest, że to serce jest najważniejszym organem istoty ludzkiej, ale wiadomo też, że nie można zaniedbywać pozostałych, ponieważ wtedy organizm nie funkcjonuje prawidłowo. A właśnie takie niedbalstwo przypominają czasem działania częstochowskich włodarzy.
Zawodzie dla większości Częstochowian to słowo znaczy tyle, co stadion żużlowy i wtorkowo-piątkowe targowisko. Dla młodzieży Zawodzie, to miejsce, gdzie w uliczkach między blokami uczą się prowadzić samochód, aby potem na tej samej dzielnicy zdać przeklęty egzamin. Smutnym faktem jest, iż dla osób będących w Częstochowie u władzy nie znaczy ona wiele więcej. W naszym artykule mamy na celu pokazanie, że Zawodzie, to dzielnica kontrastów. Istnieją wprawdzie nieliczne miejsca, w które pompowane są miejskie pieniądze, takie jak np. Arena Częstochowa, remontowana ul. Legionów, czy punkt widokowy na kamieniołomach, jednakże w większej części należącej do miasta od 115 lat dzielnicy, rozwój i tempo życia zatrzymały się kilkanaście lat temu, na długo przed dołączeniem Polski do zjednoczonej Europy.
Jak wspomnieliśmy, dzielnicę tę włączono do Świętego Miasta w 1895 roku. Kluczową rolę odgrywały wtedy kamieniołomy, w których wydobywano kamień wapienny. W dwudziestym wieku, Zawodzie było świadkiem tragicznych wydarzeń, o czym świadczy choćby tablica upamiętniająca umiejscowienie na Złotej Górze hitlerowskiego obozu „Warthelager”, przeznaczonego dla sowieckich jeńców. Na terenie Zawodzia znajduje się też jeden z największych w Polsce cmentarzy żydowskich, niestety, jest niesamowicie zaniedbany, zarośnięty, nie prowadzi do niego nawet asfaltowa ulica. Jednak najbardziej zatrważającym faktem jest to, że istnieją miejsca, które obserwowały niemieckich i sowieckich żołnierzy w tym samym stanie, w którym patrzą na dzisiejszą, postkomunistyczną rzeczywistość.
Pierwszym z nich jest popularny „Meksyk”, jedyna kamienica w północnej części Zawodzia. Budynek, którego nie da się pomylić z żadnym innym, jest własnością komunalną, a jego stan pogorszył się znacznie od czasu, gdy kilkadziesiąt lat temu służył Niemcom jako stajnia. Dzisiejszy „Meksyk”, to popękane ściany, zarośnięte podwórko, zniszczone wspólne toalety, ledwie kilkunastu mieszkańców, drewniane okna, a także fosa w postaci gigantycznej, kilkudziesięciometrowej kałuży, gromadzącej się we fragmencie ul. Srebrnej, pomiędzy ulicami Granitową, a Ołowianą. Znana jest ona wszystkim taksówkarzom w mieście. Ta droga jest jedną, wielką dziurą, przeklina ja każdy kierowca, a szczególnie autobusów linii 18 oraz 33. A sam „Meksyk” stanowi idealne odzwierciedlenie tej części Zawodzia. Jest to budynek zaniedbany, zapomniany, zamieszkany przez ludzi, których prośby do Urzędu Miasta przypominają głos wołającego na puszczy.
Z sąsiedztwem „Meksyku” wiążą się dwa bardzo istotne miejsca – „bykownia”, czyli ruiny zakładów mięsnych oraz boisko do gry w piłkę, zrobione kilkanaście lat temu przez grupkę miejscowych dzieciaków, które jest jedyną szansą dla młodych zawodzian na jakąkolwiek rozrywkę na świeżym powietrzu. W skrócie wygląda to tak: dzieciaki nie mają żadnego, podkreślam jeszcze raz, ŻADNEGO placu zabaw, więc szwendają się bez celu już od najmłodszych lat. Gdy są już troszkę starsze, jedyną alternatywą dla komputera jest boisko. Nie jest to wprawdzie Camp Nou, ale gdybyśmy mieli zdać się tylko na działania miejskie, to zawodziańska młodzież miałaby styczność z piłką kopaną tylko na lekcjach wychowania fizycznego lub na ekranach telewizorów. Wolna przestrzeń na tego typu inwestycję jest, ale brakuje miejskiego wsparcia. Kiedy dzieciaki przerodzą się w nastolatków, następuje inicjacja z używkami. I wtedy pojawia się „bykownia”, nazywana przez tutejszych również „Białym Domem”. Znajduje się tam melina, w której młodzi ludzie ulegają stopniowej degradacji, alkoholizując się i narkotyzując. Ten fakt nie najlepiej świadczy o częstochowskiej policji, która pojawia się w tym rejonie dzielnicy rzadziej, niż piłkarskie sukcesy Polaków.
Kolejnym zjawiskiem jest cała ul. Srebrna. Remont kanalizacji sprzed dwunastu lat jest ostatnią korektą tej drogi, a problemów z nią związanych wciąż przybywa. Zaczynając od asfaltu (o ile to, po czym jeździmy tą ulicą można w ogóle za asfalt uznać), który ma znacznie więcej dziur niż przysłowiowy szwajcarski ser i czyha tylko na to, by urwać komuś koło w samochodzie, poprzez brak jakiegokolwiek chodnika, co stwarza niebezpieczeństwo dla pieszych, kończąc na nieistniejącym moście, łączącym ul. Srebrną z ul. Drogowców, które to połączenie jest obiecywane sukcesywnie przez każdego z kandydatów na prezydenta miasta Częstochowy. Ten krótki odcinek drogi znacznie usprawniłby komunikację, a także umożliwiłby rozwój tej części miasta. Niestety p. Tadeusz Wrona nie zauważył tego przez całe osiem lat swej kadencji, nie dostrzegali tego również jego poprzednicy.
Od ul. Srebrnej odchodzi kilkanaście ulic zamieszkałych przez około 400 rodzin: Granitowa, Ołowiana, Kamienna, Manganowa, Jurajska czy istniejąca tylko na planie miasta ul. Palladowa – żadna wymienionych nie posiada ani asfaltowej nawierzchni, ani chodnika. Poza okresem zimowym, kiedy ubity śnieg pokrywa dziury, jazda tymi ulicami przypomina podróż po środkowoafrykańskich bezdrożach. A jesteśmy wszak ponoć w Europie. Czy nie należałoby czegoś z tym zrobić?
Następnym cierniem w koronie Zawodzia jest wykorzystywany w zerowym stopniu potencjał drzemiący w niezagospodarowanych terenach dzielnicy. Pierwszym z nich jest znajdująca się ponad urwiskiem kamieniołomów ścieżka, od wielu lat znana wśród częstochowskiej młodzieży jako „panorama” – najpiękniejszy punkt widokowy Świętego Miasta. Przebiega ona około 50m od ul. Mirowskiej – głównej trasy pielgrzymów, mieszczącej się w prostej linii do głównej arterii komunikacyjnej Częstochowy – Alei NMP. Miejsce jest puste i zarośnięte, choć roztacza się zeń widok na calutkie miasto, od Rakowa, poprzez Jasną Górę, Tysiąclecie, Północ, kończąc na Wyczerpach i Zawodziu. A widać jeszcze więcej, bo nawet średnio sprawne oko dostrzeże wieżę mstowskiego kościoła. To idealne miejsce na punkt gastronomiczno-wypoczynkowy nie tylko dla pielgrzymów. Warto postawić teraz sobie jedno, zasadnicze pytanie, na które chyba nie ma logicznej odpowiedzi. Mianowicie, czym się kierowali miejscy sternicy, inwestując w punkt widokowy budowany nieopodal Areny Częstochowa, choć umywa się on pod każdym względem do miejsca przy ul. Mirowskiej? Mało tego, przy tej samej ulicy, a także w sąsiedztwie Huty Częstochowa znajdują się znakomite tereny pod przemysłową, bądź też mieszkalną zabudowę. Zaletami są duża przestrzeń, jak i dogodne połączenie komunikacyjne z DK1. Całość mogłaby stać się gospodarczym zapleczem Częstochowy. Rozwiązałoby to również problem sporego bezrobocia, ponieważ z pewnością znalazłby się inwestor, decydujący się na budowę zakładów przemysłowych położonych niedaleko jednego z głównych szlaków transportowych w Polsce. I dlaczego ten potencjał dostrzegamy my, młodzi ludzie, były prezydent Wrona, który dzierżył przez blisko osiem lat władzę, tego nie widział, koncentrując się jedynie na małym odcinku III Alei NMP? Miasta partnerskie, takie jak Fatima, czy Lourdes są w stanie osiągnąć dobrobyt z turystyki pielgrzymkowej, ale łącznie mieszka tam ok. 25 tys. ludzi. Jak zatem można prawie ćwierćmilionową Częstochowę ograniczać do jednego celu i rozwijać ją według wzorca ekonomicznego malutkich miast bliźniaczych?
Stara dzielnica ma masę innych niedoskonałości: braki w oświetleniu większości ulic, chodnik przy ul. Złotej, na którym można by rozgrywać zawody trialowe czy źle funkcjonująca komunikacja miejska. Przez trzy pory roku autobusy nijak nie chcą się trzymać rozkładu jazdy, a dodatkowo w zimie często bywa tak, iż opóźnienia z powodu zasp sięgają kilkudziesięciu minut. Czy naprawdę nie da się nic z tym zrobić? Następny minus wyszedł, a dosłownie rzecz ujmując, wypłynął wiosną bieżącego roku. Zawodzie znalazło się w grupie dzielnic, które najbardziej ucierpiały podczas majowej powodzi. Ten problem jest tu znany, bo Kucelinka występuje ze swego koryta dosyć regularnie. Nikt jednak nie myśli jak zabezpieczyć Zawodzie przed skutkami powodzi.
Nasz pomysł napisania artykułu o prawdziwym Zawodziu zyskał aplauz tutejszych mieszkańców – niezależnie od płci, wieku, czy stanu majątkowego. Gdy robiliśmy zdjęcia „Meksyku”, jedna z jego lokatorek przyznała, że tutaj nikt nic nie robi od kilkudziesięciu lat i stan tego miejsca powinien być nagłośniony na skalę krajową. Zaniedbanie dzielnicy jest od dawna jednym z głównych tematów tutejszych rozmów. Młodzi ludzie irytują się, że nie mają żadnych perspektyw, starsi ubolewają nad brakiem jakiegokolwiek komfortu, zaś seniorzy proszą o to, by schyłek swej egzystencji spędzili w zdrowiu, nie musząc bać się o to, że złamią sobie nogę potykając o dziurę czy krzywy chodnik. O poprawę jakości życia apeluje kilka tysięcy mieszkańców Zawodzia. W ich sercach tli się iskierka nadziei, że tym razem miasto nie wypnie się na Zawodzie i nie pozwoli, by jedno z przystankowych graffiti: „Zawodzie – dzielnica zapomniana przez Boga” było prawdą. A na koniec cytujemy słowa dwudziestoletniego Pawła, które idealnie opisują nastroje tutaj panujące. Zapytany o przyczynę markotnego wyrazu twarzy, po kilkunastu sekundach milczenia i zadumy rzekł cicho: „Wiesz, na Zawodziu wszyscy są smutni”.
Damian Klos, Piotr Norman