Henryk Średnicki:
Henryka Średnickiego kibicom sportu nie trzeba specjalnie przedstawiać. Jedyny polski mistrz świata w boksie, dziś z powodzeniem oddaje się roli szkoleniowca.
Średnicki, pracujący od dobrych kilku sezonów z pięściarską młodzieżą w Myszkowie, całkiem niedawno odbierał laur dla najlepszego trenera na Śląsku. Nie dziwota. Jego bokserzy robią tam prawdziwą furorę, a nazwiska Krzysztofa Szota, Przemysława Maszczyka są doskonale znane w bokserskim światku. Kolejnym talentem rodem z Myszkowa, jest zawodnika tamtejszego MOSiR-u Łukasz Maszczyk. Już za kilka dni młodszy brat pięściarza Imexu Jastrzębie, wspomnianego Przemysława Maszczyka, walczył będzie w Sarajewie w mistrzostwach Europy juniorów. O szansach Łukasza, boksie zawodowym i rywalizacji w ramach V Memoriału im. Wincentego Szyińskiego i Mariana Chudego rozmawialiśmy z Henrykiem Średnickim podczas walk finałowych tej imprezy, rozgrywanych w częstochowskiej hali Polonia.
– Na co stać Łukasza podczas ME juniorów?
– Na pewno na skuteczny, ładny dla oka boks. Widzę, że Łukasz jest dobrze przygotowany do tych mistrzostw i w tym upatruję szansę na zajęcie czołowego miejsca. Czy na podium, nie wiem, ale chłopak ma serce do walki, na każdym treningu wylewa z siebie wiele potu, więc nie powinno być źle.
– Od dawna korciło mnie by zadać panu to pytanie. Nie ciągnie pana do boksu zawodowego?
– Ciągnęło, gdy zostałem mistrzem świata, jako zawodnik. Teraz nie. Na to zawodowstwo w polskim wydaniu patrzę dość sceptycznie. Wyrywanie co bardziej utalentowanych zawodników, wpuszczanie ich na głęboką wodę i smutny koniec dla wielu z nich, to cena jaką się płacić na złą politykę na tej płaszczyźnie. Proszę zauważyć, że zawodowcami zostają nawet chłopcy, którzy nie mają sukcesów w boksie amatorskim. Dwie, trzy, cztery wygrane walki w gronie profesjonalistów i wszystko wygląda pięknie, wręcz bajecznie. Potem przychodzi porażka, która praktycznie przekreśla dalszą karierę. Powrotu do grona amatorskiego nie ma i pięściarz jest praktycznie skończony. Wizytówką, przepustką do profesjonalizmu powinien być medal wywalczony w mistrzostwach Europy lub świata. Najwięksi pięściarze zawodowi kroczyli właśnie taką drogą.
– Jak pan ocenia poziom tegorocznego Memoriału W. Szyińskiego i M. Chudego?
– Były lepsze i gorsze walki. Było też kilka niespodzianek, choć nie wszystkie kluby pojawiły się w Częstochowie. Wiadomo, działacze przeliczają każdy grosz, by starczyło do końca roku.
– Czy w Myszkowie pojawił się jakiś kolejny talent?
– Jest kilku chłopców, wśród których wyróżniłbym Potępskiego. Ale, póki co, przyglądam się uważnie tym starszym. Krzysztof Szot i Przemysław Maszczyk są teraz w jednym klubie, w Jastrzębiu. Przemek w tym roku troszkę opuścił się w treningach, bo miał maturę, a później starał się z powodzeniem o indeks na katowickim AWF-ie. Myślę, że obaj mogą jeszcze kilka ładnych lat powalczyć. Z kolei Krzysiek był w czerwcu na mistrzostwach świata w Belfaście, wcześniej rywalizował na mistrzostwach Europy, turnieju przedolimpijskim. Nie powiodło mu się tak, jak byśmy tego oczekiwali, mimo że w Belfaście wygrał w ładnym stylu dwie walki. Odpadł dopiero w ćwierćfinale, po porażce z reprezentantem Szwecji. Szkoda. Na obu myszkowskich bokserów w dalszym ciągu trzeba jednak stawiać.
– Dziękuję za rozmowę.
ANDRZEJ ZAGUŁA