„Polska zmartwychwstanie” – historia męczeńskiej śmierci ojca Romualda Kłaczyńskiego
Rygor niemieckiej okupacji
Niemcy wkroczyli na Jasną Górę 3 września 1939 r. Ojców paulinów zaczęły od tej pory obowiązywać zarządzenia okupanta, za których złamanie w większości przypadków groziła śmierć. Nie wszystkie zakazy i nakazy były jednak przestrzegane. Tak było z pielgrzymkami, czego nie respektowali sami Niemcy, nie wyłączając odwiedzin najwyższych oficjeli NSDAP, takich jak minister spraw wewnętrznych Wilhelm Frick, gubernator Hans Frank (dwukrotnie), czy też sam Reichsführer SS, Heinrich Himmler. Polacy pielgrzymowali potajemnie, często pod osłoną nocy, a jednym z takich pątników był Karol Wojtyła, przyszły papież Jan Paweł II.
Kiedy minął pierwszy szok po zajęciu Częstochowy przez Niemców, przeor klasztoru o. Norbert Motylewski starał się zgnębionym wiernym dodawać otuchy, uspokajać i namawiać do zawierzenia Bożej Opatrzności. O. Motylewski oraz wikariusz generalny o. Augustyn Jędrzejczyk dzięki roztropnej postawie, przezorności i umiejętnej grze dyplomatycznej ocalili sanktuarium i zgromadzenie od dotkliwszych represji oraz zrabowania znajdujących się tam skarbów, m.in. zabytkowych dzwonów. Dzięki rozlicznym kontaktom z granatową policją oraz podziemiem udało się uniknąć wielu rewizji i aresztowań. Zwykli żołnierze Wehrmachtu oraz ich kapelani też po cichu starali się nie szkodzić funkcjonowaniu duchowej stolicy Polski.
Powołanie do służby zakonnej
Tragiczna historia o. Romualda Kłaczyńskiego, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się jedynie splotem wyjątkowo niefortunnych okoliczności, to optyka ulega zmianie, gdy jesteśmy w stanie dojrzeć jej głęboko symboliczny i martyrologiczny wymiar z wyraźnym akcentem heroizmu.
Jan Kłaczyński przyszedł na świat 27 grudnia 1907 r. w Wieluniu. Pochodził ze średniozamożnej rodziny i miał czworo rodzeństwa. Myśl o wstąpieniu do zakonu i oddanie się na służbę Bogu chodziła za nim od wczesnej młodości. W 1921 r. wstąpił do małego seminarium księży misjonarzy św. Rodziny w Wieluniu. Z powodu przeżyć osobistych, takich jak śmierć ojca w 1923 r., z którym Jan był silnie związany, i nacisków brata, rezygnuje w październiku 1926 r., ale niemal jednocześnie rozpoczyna starania o przyjęcie do oo. Paulinów, i w tym celu przybywa na Jasną Górę.
Na miejsce jego pobytu wyznaczono krakowski klasztor na Skałce. Po okresie próbnym i trwających 10 dni rekolekcjach, w lutym 1927 r. przywdział habit i przyjął zakonne imię: Romuald na pamiątkę św. Romualda pustelnika. Na krakowskiej Skałce odbył nowicjat. Do nauki nie przejawiał ani entuzjazmu, ani zdolności. Z różnym skutkiem próbował uzupełniać braki w edukacji, w czym pomagali mu współbracia, aż wreszcie udało mu się skończyć Gimnazjum Państwowe Humanistyczne im. H. Sienkiewicza w Krakowie i zdać maturę w 1933 r. Ujawniał natomiast talent plastyczny, poczucie estetyki i uzdolnienia dekoratorskie. Wykorzystywał je, przyozdabiając wnętrze kościoła, ołtarze, bożonarodzeniowe żłobki i przedstawienia Grobu Pańskiego na Wielkanoc. W pielęgnowanu zmysłu artystycznego wspierał go o. Augustyn Jędrzejczyk, malarz i twórca kopii obrazu Czarnej Madonny, co uchroniło oryginał przed zrabowaniem przez Niemców. O. Romuald interesował się też przyrodoznawstwem i ornitologią.
Profesję wieczystą złożył 28 sierpnia 1933 r. na Jasnej Górze. Charakteryzowało go szczególne umiłowanie Eucharystii i kult maryjny. Z opinii ojców prefektów kleryków o. Ignacego Szurka i o. Klemensa Izdebskiego wyłania się obraz człowieka bardzo pobożnego, uczynnego, pracowitego, łagodnego i wrażliwego, z drugiej jednak strony zmiennego w nastrojach, nerwowego, stroniącego od książek i pracy intelektualnej. Było jednak w o. Romualdzie coś, co musieli dostrzegać w nim przełożeni i współbracia, a co zaćmiewało w nim ludzkie słabości i przywary, każąc pokładać w nim duże nadzieje w zakresie jego powołania i formacji duchowej.
W końcu, dzięki dużemu wysiłkowi ukończył studia filozoficzno-teologiczne w Instytucie Teologicznym księży misjonarzy w Krakowie. Święcenia kapłańskie przyjął 12 września 1937 r. w kościele pw. Nawrócenia św. Pawła Apostoła w Krakowie z rąk ks. bp. Jana Lorka. Po prymicjach w rodzinnej parafii w Wieluniu wyjechał do Częstochowy, i tu na Jasnej Górze rozpoczął działalność jako duszpasterz. W okresie świąteczno-noworocznym 1937/38 pełnił obowiązki nieobecnego o. dyrektora juwenatu i zaangażował się w organizację jasełek wystawianych przez gimnazjalną młodzież. Kiedy wybuchła wojna, miał być oddelegowany do Leśniowa aby zastąpić tamtejszego przeora, gdyż ten poszedł służyć jako kapelan wojskowy. Prawdopodobnie skończyło się tylko na nominacji, gdyż przeor Leśniowa powrócił do swoich obowiązków. Pokazuje to jednak, jakie zaufanie o. Romuald musiał budzić wśród swoich duchowych zwierzchników.
Patriotyczne kazanie
Wieści o tym, jak wielka była skala śmierci i zniszczenia, które nawiedziły jego rodzinny Wieluń w pierwszych godzinach wojny, musiały stanowić dla niego przygnębiający ciężar, z drugiej jednak strony z jego najbliższych najprawdopodobniej nikt znacząco nie ucierpiał. We wspomnieniach zachował się obraz człowieka czułego na ludzką krzywdę i noszącego w sobie głęboką niezgodę na to, co stało się z jego Ojczyzną.
Różne są wersje tego, co wydarzyło się w niedzielę, 21 kwietnia 1940 r. Przed nabożeństwem różańcowym w kaplicy Cudownego Obrazu, o. Ignacy Szurek, który miał je prowadzić, nagle źle się poczuł. Ojciec Romuald Kłaczyński podjął spontaniczną decyzję, że go zastąpi. Nie miał przygotowanego kazania, więc improwizował. Wedle słów ministranta, który był świadkiem tamtych wydarzeń, o. Romuald w pewnym momencie uniesiony silnym wzruszeniem i ogarnięty oratorską pasją, wygłosił krótką przemowę do zgromadzonych, nawiązując do symboliki wiosny i odradzającego się życia. Miał wtedy unieść prawą dłoń jakby do błogosławieństwa i głośno wypowiedzieć następujące zdanie: „Budujmy Polskę silną i potężną w naszych sercach”. Według innej wersji pojawiły się tam też słowa: „Polska zmartwychwstanie”.
Jak było dokładnie, trudno dzisiaj dociec. Jednak to, co się stało, przypieczętowało los zakonnika. Na nabożeństwie oprócz zwykłych niemieckich żołnierzy byli gestapowcy i konfidenci. Po jego zakończeniu do zakrystii wtargnął jakiś Niemiec lub Ślązak i wypytywał o nazwisko paulina, który ośmielił się patriotycznie agitować wiernych. Choć przeorowi o. Norbertowi Motylewskiemu udało się załagodzić sytuację, spokój nie trwał długo. Wkrótce przyszło wezwanie do stawienia się w siedzibie Gestapo w dniu 23 kwietnia 1940 r. O. Romuald nigdy już nie powrócił do swoich współbraci. Trafił do więzienia na Zawodziu, skąd regularnie przewożono go na przesłuchania.
Na nic zdały się prośby i nalegania, zarówno przełożonych jak i gestapowców, aby odwołał wypowiedziane słowa, tłumacząc się chwilowym przypływem emocji i brakiem przygotowanego kazania. Dramatyczne okoliczności w których znalazł się o. Romuald, spowodowały nasilenie zaburzeń nerwicowo-lękowych. Dzięki ingerencji przeora Motylewskiego dbano, aby codziennie miał świeżą bieliznę i pożywienie. Mimo to zakonnik był do tego stopnia zmaltretowany, że podupadł na zdrowiu i nabawił się gruźlicy płuc. Trafił do szpitala przy ul. Dąbrowskiego 7. Próbowano wydostać go ze szpitala z pomocą członków podziemia, którzy zorganizowaliby jego ucieczkę, ale o. Romuald odmówił, nie chcąc narażać współbraci na zbiorowe represje.
5 sierpnia 1940 r. ze szpitala zabrało go dwóch funkcjonariuszy gestapo. Wywieziono go do Sachsenhausen-Oranienburga, a we wrześniu 1940 r. do Dachau, gdzie otrzymał nr obozowy 22778. Przeor klasztoru o. Motylewski czynił rozpaczliwe zabiegi i starania aby uwolnić o. Romualda. Próbowano nawet wpłynąć na samego gubernatora Franka. Ten jednak pozostał nieugięty, uważając, że to dobry sposób, aby dać odstraszający przykład pozostałym paulinom. Nad uwięzionym zakonnikiem znęcali się obozowi strażnicy, chcąc wymusić biciem i szykanami, aby odwołał swoje słowa skierowane do wiernych o odrodzeniu Polski. Nigdy tego nie uczynił. O. Romualda Kłaczyńskiego zgładzono zastrzykiem w serce dnia 23 kwietnia 1942 r.
MICHAŁ KULIG