Nie mam pojęcia, gdzie można szukać przyczyn i czy w ogóle jest jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie tragedii, która zdarzyła się na początku września w Biesłanie. Każdy, kto ma zwyczajne, ludzkie odruchy i prosty instynkt nakazujący chronić słabsze życie nigdy nie zrozumie, jak można z dzieci zrobić żywe tarcze czy też stawiać na szali nieprzygotowanej akcji ich bezpieczeństwo. Oczywiście historia tamtej części kontynentu euroazjatyckiego nie takie akty bestialstwa widziała. Zresztą nie tylko w tamtych zakamarkach świata mordowano niewinnych. Nie raz przecież zdarzały się rzezie czy też inne akty skrytobójstwa, dokonywane na polecenie zachodnich władców w celach bardziej przyziemnych, a bynajmniej ideowych.
Trzeba jednak pamiętać, że od tamtych, okrutnych czasów minęło trochę lat a ludzkość szczyci się tym, że w odróżnieniu od zwierząt humanizuje swój świat. Niestety, ostatnie zdjęcia z Biesłanu i codzienne migawki z Iraku świadczą o czymś zupełnie odwrotnym: to w świecie zwierząt nic się nie zmieniło i nadal polują one by przetrwać. Natomiast człowiek ma coraz bardziej dziwaczne motywy, dla których sieje śmierć i spustoszenie: władza, bogactwo ideologia czy po prostu jakaś niewytłumaczalna, szalona przyjemność.
Dzisiaj nie chciałbym być w skórze prezydenta Władimira Putina. Wcale nie dlatego, że nie zazdroszczę mu ciężkich dni, w których głównie tłumaczy się i odpiera ataki i zarzuty za źle przygotowaną i przeprowadzoną akcję. Nie zazdroszczę Putinowi odpowiedzialności i nie chciałbym brać na swoje sumienie takiego ciężaru, jaki wypadałoby, by teraz on właśnie na siebie wziął. Chociaż wydaje mi się, śledząc kolejne lata jego prezydentury, że akurat on sam niewiele chyba przejmuje się takimi jak ta opresjami. Owszem, pojawia się jakiś dyskomfort, ale jest to raczej odczytywane jako pewien rodzaj niewygody, wynikający ze swojego konkretnego położenia w tej sytuacji niż jako brzemię moralnej odpowiedzialności za każde ludzkie istnienie, skazane jego osobistą decyzją na śmierć.
Najlepiej o takim podejściu do sprawy niech świadczy choćby fakt, że bezsensowna, wyniszczająca obie strony wojna w Czeczenii trwa już tyle lat a prezydent Putin, pomimo tysięcy ofiar wśród własnego narodu nie ma zamiaru jej przerwać. Przeciwnie, można by nawet odnieść wrażenie, że działania wojenne są tam przez Rosję podtrzymywane na siłę. Hipokryzja rosyjskiego przywódcy jest przy tym do tego stopnia posunięta, że cały czas tkwi w centrum grupy państw protestujących przeciwko wojnie w Iraku. Choć z ust nie schodzą mu frazesy o poszanowaniu praw człowieka i samostanowienia narodu irackiego, nikt przytomny nie wierzy w jego argumenty, które w rzeczywistości sprowadzają się do ochrony własnych pól naftowych i odcięcia USA od irackiej ropy.
Fałszywy ton brzmi również w głosie Putina, gdy porównuje czeczeńskiego przywódcę Asłana Maschadowa do Osamy ben Ladena. Rzucając retoryczne pytania o to dlaczego prezydent Bush nie zaprasza na rozmowy przywódcy Al Kaidy, Putin doskonale wie, że różnica między Maschdowem a Ben Ladenem polega na tym, że ten pierwszy od dawna oczekuje zaproszenia na rozmowy na Kremlu, a drugiego interesuje tylko wojna i zniszczenie.
Jedno jest pewne: gdyby podobna jak w Biesłanie tragedia wydarzyła się nie w Rosji tylko w Niemczech, Francji czy USA, prezydent straciłby urząd już na drugi dzień. Putina, natomiast chroni bezradność jego rodaków i nadzwyczajna niemoc międzynarodowej opinii publicznej, która toleruje nieudolnego byłego agenta KGB i obrastającego w piórka kacyka w jednej osobie. Ciekawe tylko jak długo można znosić przywódcę państwa, który nagle z prezydenta przedzierzgnął się w rolę odźwiernego bramy piekieł.
ARTUR WARZOCHA