Udział częstochowian w Powstaniu Warszawskim


1 sierpnia minęło 64 lata od chwili, gdy lud Warszawy zerwał się do walki z okupantem hitlerowskim.

Pragnienie zrzucenia jego jarzma było wówczas powszechne. Powstanie Warszawskie było wydarzeniem wielkim zarówno w swym heroizmie, jak i tragizmie, wydarzeniem pozostającym w jakimś logicznym ciągu z dziejami naszej Ojczyzny, przynajmniej na przestrzeni dwóch ostatnich stuleci. Były to zrywy Narodu, który nigdy nie pogodził się z utratą swej niepodległości: od Powstania Kościuszkowskiego, poprzez Powstanie Listopadowe, później Styczniowe, przez patriotyczny czyn zbrojny w czasie pierwszej wojny światowej, aż po rok 1939. Ten wielki i wspaniały zryw powstańczy w 1944 r. był potrzebny, aby przypomnieć Europie, że Polska ma prawo do właściwego miejsca w jej dziejach, że walczy „za wolność naszą i waszą”.

Od samego początku losami Powstania Warszawskiego i powstańców interesowali się mieszkańcy Częstochowy, którzy nieśli im m.in. pomoc militarną. Reakcja okupantów niemieckich na ten czyn była natychmiastowa. 6 sierpnia 1944 r. Niemcy odpowiedzieli rozkazem, na mocy którego miano aresztować i wymordować ok. 10 tys. Częstochowian wspomagających walczącą stolicę.14 sierpnia na pomoc powstańcom, po mobilizacji oddziałów Armii Krajowej, wyruszyło 2,5 tys. żołnierzy, wśród nich zgrupowania Jerzego Kurpińskiego „Ponurego” i Marcina Tarchalskiego „Marcina”. Częstochowianie ponieśli wiele ofiar. Ginęli ludzie. Bitwy powstańcze stawały się bardzo krwawe, gdyż była to walka nierówna niczym Dawida z Goliatem, ale wolność Ojczyzny miała ogromną cenę. Do Częstochowy docierały dramatyczne informacje.
31 sierpnia w katedrze częstochowskiej odprawiono Mszę św. i specjalne nabożeństwo w intencji powstańców warszawskich, któremu przewodniczył ks. prał. Bolesław Wróblewski. Częstochowianie starali się wspierać uciekinierów i wysiedlonych z Warszawy również materialnie. W tym celu 13 września 1944 r. otwarto biuro dla ewakuowanych z Warszawy, pomocy udzielał też Polski Komitet Opiekuńczy oraz Kościół. 7 października biskup częstochowski Teodor Kubina wydał Odezwę Arcypasterską w sprawie zbiórki dla wysiedlonych z Warszawy. 19 października Siostry Zmartwychwstanki uruchomiły kuchnię w barakach przy ul. Chłopickiego. Mieszkańcy powstańczej Warszawy znaleźli schronienie też w innych domach zakonnych i parafiach. Szczególną rolę odegrał proboszcz św. Jakuba ks. Wojciech Mondry wraz z parafianami. Udzielił on schronienia kapłanom, których losy wojenne przywiodły do Częstochowy. Klasztor Jasnogórski udostępnił jeden ze swoich budynków, w którym władze miasta zorganizowały szpital dla chorych i wycieńczonych. Po Powstaniu Warszawskim swoje miejsce w Częstochowie znaleźli też ludzie kultury, inteligencja, m.in. znana pisarka Zofia Kossak Szczucka, która razem z ks. Antonim Marchewką podjęła starania o wznowienie wydawania Tygodnika Katolickiego „Niedziela”. 7 października 1944 r. przybył do Częstochowy gen. Leopold Okulicki, szef Armii Krajowej, skąd obejmował dowództwo nad całością prac konspiracyjnych. Działał tu podziemny uniwersytet, na którym wykładało 109 naukowców. Fakty te zanotował ks. Wojciech Mondry w archiwum parafialnym. Wśród wysiedleńców znaleźli się również rodzice Gustawa Grackiego.
Gustaw Gracki urodzony na Litwie, do Powstania Warszawskiego (a wcześniej do AK) trafił dzięki wujowi, por. Napierowi (zginął w pierwszym dniu powstania). „Szykowaliśmy się do walki, marzyliśmy o tej walce, to był nakaz patriotyczny. W duchu patriotyzmu wychowało nas harcerstwo polskie, które wspaniale działało w okresie międzywojennym” – wspomina pan Gustaw. Gracki należał do 6 kampanii Batalionu Kilińskiego pod dowództwem podh. „Krzeczkowskiego”, która 1 sierpnia 1944 r. w godz. „W” ruszyła na PASTĘ (Polska Agencja Stołecznych Telefonów). Niestety, z takim uzbrojeniem: 1 pistolet maszynowy angielski typu Sten oraz 3 polskie pistolety typu „Vis” na 160 osób, 2 granaty swojej roboty tzw. „filipinki” dla każdego i nożyce do cięcia drutu, nie było to łatwe. Niemcy powitali ich „huraganowym” ogniem, pozostawiając wiele ofiar po stronie powstańców. Obiekt ten został zdobyty dopiero 19 sierpnia. Takich tragicznych sytuacji 17 –letni Gustaw Gracki przeżył więcej. Wśród nich akcję 30 sierpnia, którą zapamiętał jako „upiorną noc”, kiedy to Bataliony Kilińskiego próbowały zdobyć Ogród Saski. Wówczas śmierć poniosło wielu powstańców, dużo z nich też zostało rannych m.in. Gracki – trafiony w lewe ramię odłamkami moździerza.
1 września zaczęła się agonia Powstania. Pomoc ze strony amerykańskiej w postaci zrzutów przechwytywali Niemcy i Rosjanie, gen. Berling został podstępnie przez Rosjan zwabiony i aresztowany, kolejno padały dzielnice Mokotów, Żoliborz, Starówka… W takich okoliczności naczelny dowódca Sił Zbrojnych Tadeusz Bór-Komorowski zadecydował o kapitulacji.
Po upadku stolicy Gustaw razem z bratem – podobnie jak pozostali żołnierze AK – trafił do obozu przejściowego w Łambinowicach (Lambzdorf) k. Opola, skąd wywiezieni zostali do obozu jenieckiego w pobliżu Hannoweru. Pracował tam przy produkcji cukru, (rozpoczął się sezon cukrowniczy). W takich okolicznościach zastał młodego Gustawa koniec wojny. 27 kwietnia 1945 r. jeńców wyzwoliła armia amerykańska. Po ukończeniu studiów polonistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim Gustaw związał swoje życie z Częstochową: został nauczycielem języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym im. Romualda Traugutta. 1 sierpnia 2006 r. przez prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego został wyniesiony do godności porucznika.
Jednym z niewielu żyjących do dzisiaj świadków tamtych wydarzeń jest też mieszkająca w Częstochowie p. Bogumiła Kulik z d. Rankowska. Plutonowy „Wiśka”, łączniczka Armii Krajowej w Komendzie Obszaru.
Pani Bogumiła, magister ekonomii i kapitan rezerwy Wojska Polskiego, do jesieni 1944 r. mieszkająca na warszawskiej Starówce. Feliks i Włodzimira Rankowscy mieli pięcioro dzieci: dwóch synów – Andrzeja i Wincentego, oraz trzy córki – Barbarę, Bogumiłę i Marylę. Pan Feliks – dyrektor Departamentu w Ministerstwie Skarbu, gdy wybuchła wojna – zgodnie z dyrektywą rządu – wraz z rodziną udał się w kierunku granicy polsko-węgierskiej, by przekazać tam ważne dokumenty państwowe. Po wypełnieniu tej misji rodzina Rankowskich wróciła do Warszawy. Pan Rankowski nie chciał opuszczać kraju. Synowie i najstarsza z córek, Barbara prawie od razu znaleźli się w konspiracji. Bogusia (Miłka), w chwili wybuchu wojny miała 11 lat. Rodzice domyślali się zaangażowania chłopców i starszej córki. Chcieli chronić przynajmniej najmłodsze dziewczynki. Miłki jednak nie zdołali upilnować. Wraz z kolegami i koleżankami ze szkoły zaczynała od roznoszenia „bibuły”. W maju 1942 r. Miłka złożyła przysięgę i stała się 14-letnim żołnierzem Armii Krajowej. Jej 5 -osobowa specjalna sekcja dziewcząt przeszła szkolenie sanitarne oraz z zakresu obchodzenia się z bronią. Dziewczyny uczyły się składania i rozbierania visa, parabellum, walthera. Szkolono je także z zakresu przyjmowania zrzutów i sprowadzania samolotu na ziemię. 30 lipca, dwa dni przed godziną „W”, dowództwo AK przeprowadziło próbny alarm. Wtedy to „Wiśka” poznała miejsce stanowiące punkt zborny dla jej oddziału. 1 sierpnia o godz. 17.00 miała się stawić w punkcie przy ul. Wspólnej, w Śródmieściu. Nie dotarła tam. Wraz z koleżanką utknęły na pl. Krasińskich, ponieważ już trwały walki. Przyłączyły się do oddziału walczącego w tym rejonie. Pomagały żołnierzom przenosząc koce i żywność z niemieckiego magazynu, zdobytego przez Powstańców. Do punktu na Wspólnej dotarły następnego dnia wieczorem. Placówka na Wspólnej była ważnym punktem strategicznym powstańczej Warszawy. Mieściła się tam m.in. radiostacja Błyskawica utrzymująca łączność z Londynem oraz innymi redutami walczącej stolicy. Dowódcą był porucznik „Goździk”, Anatol Makarenko, „cichociemny”, zrzucony do Warszawy pół roku przed Powstaniem. Stąd łączniczki roznosiły meldunki do Komendy Głównej AK i innych punktów walczącej stolicy. „Wiśka” miała dużo szczęścia. Nie zginęła, choć w Powstaniu poległa jej starsza siostra Basia, dziewczyna o nieprzeciętnej urodzie. Basia miała zaledwie 20 lat. Zginęła od śmiercionośnej kuli na Starówce w katedrze św. Jana. „Wiśka” nie była nawet ranna, a „okazji” było wiele. Pewnego razu np. dostała się pod silny ostrzał niemiecki na Marszałkowskiej, gdy zaplątała się w drutach kolczastych. Innym razem pokaleczona została przez sypiące się szkło z ostrzeliwanej bramy.
A potem była kapitulacja i upokarzające chwile spędzone w stalagach. 16-letnia Miłka przeszła przez kilka obozów. Ostatni z nich, znajdował się w Oberlangen, w pobliżu granicy holenderskiej, gdzie komendantką była por. „Jaga”– Jadwiga Milewska. Obóz miał być zlikwidowany, mimo że posiadał charakter o znacznie obostrzonym rygorze. Osadzone nie respektowały bowiem poleceń Niemców, odmawiały też świadczenia niewolniczej pracy na rzecz III Rzeszy. Na szczęście wcześniej, 12 kwietnia 1945 r. przyszła upragniona wolność. Tym bardziej radosna, że przywieziona czołgami żołnierzy dywizji gen. Stanisława Maczka. Polacy dowiedzieli się, że w pobliżu jest obóz polskich dziewczyn, warszawianek z Powstania.
Długo trwała rekonwalescencja i odżywianie wyzwolonych kobiet. Dzięki systemowi oświaty, który bardzo dobrze funkcjonował przy Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie dziewczyny mogły też uzupełnić swoje wykształcenie. Do ojczyzny pani Bogumiła wróciła w 1946 r. Dotarła do Częstochowy, gdzie odnalazła rodziców, którzy przeżyli Powstanie. Tutaj skończyła studia i założyła rodzinę. Zniosła przesłuchania UB i NKWD. Od dawna działa w Światowym Związku Żołnierzy AK – od pięciu lat należy do Zarządu Okręgu Częstochowskiego. Mieszka w Częstochowie, ale często myślami wraca do czasów warszawskich doświadczeń.
Powstanie Warszawskie było najbardziej radykalnym i najbardziej krwawym ze wszystkich powstań polskich. Niektórzy zadają sobie pytanie, czy było to potrzebne, czy było to potrzebne aż w takiej skali? Nie można na to pytanie odpowiadać tylko w kategoriach czysto politycznych lub militarnych. Należy raczej w milczeniu skłonić głowę przed rozmiarem poświęcenia, przed wielkością ceny, jaką tamto pokolenie sprzed sześćdziesięciu czterech lat zapłaciło za niepodległość Ojczyzny.
Pani Bogumiła uważa, że Powstanie pomimo kapitulacji miało sens. „Sytuacja w Warszawie w czasie okupacji była bardzo trudna: ciągłe łapanki, rozstrzeliwanie ludzi na ulicach. To, co się dzisiaj czyta w poezji czy literaturze, że „krew płynęła ulicami” – to prawda. Tak było wielokrotnie. Walka stała się konieczna. Nie można było tak dłużej żyć. Do podjęcia decyzji o walce przyczynił się też fakt, że na Pradze stały wojska radzieckie, których obecność pozwoliła przypuszczać, że wkrótce nadejdzie pomoc. Tymczasem stało się inaczej…”- stwierdza pani Kulik.

ELŻBIETA NOWAK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *