Stan częstochowskich dróg nie jednemu sen z oczu spędza. Wiele razy pisaliśmy już na łamach naszego tygodnika o „gruntówkach”, które wyraźnie przeczą pojęciu „XXI wiek”. Na Stradomiu problem jest nader widoczny, tu znaczna część ulic po każdym większym opadzie deszczu przypomina leśne, błotniste ścieżki. Frustracja wzrasta, o niektóre sprawy walka trwa od ponad trzydziestu lat. Jak twierdzą mieszkańcy, ich Rada Dzielnicy mogłaby nie istnieć, gdyby nie drogi. Tymczasem włodarze miasta popadają w zdumienie, że z roku na rok dylematów przybywa
Dziury jak na Górnym Śląsku
Ulica Poniatowskiego – gruntowa, dziura obok dziury, chodnik tylko po jednej stronie, w dodatku w całkowitej rozsypce. Mieszkańcy sporządzili pismo do prezydenta, dyrektora Miejskiego Zarządu Dróg i radnych, zebrali podpisy. Zwrócili uwagę także na brak możliwości przejazdu w czasie mocniejszych opadów i wiosennych roztopów, zawyżenie drogi, które skutkuje zalewaniem ogródków. – Tylko co to da? Dwa lata temu też były zebrane podpisy i jedyną odpowiedzią, jaką otrzymaliśmy było, że nie ma pieniędzy – rozkłada ręce pani Krystyna Zagział, która batalię o remont rozpoczęła czternaście lat temu. – Nawet jak robili ulicę Jagiellońską, to zebrany frez zamiast wyrzucić u nas i chociaż prowizorycznie coś naprawić, to wywozili go na Zawodzie – żali się.
Teraz pałeczkę przejął jej zięć Tomasz Szczygłowski. – Jak tu jest błoto, to do samochodu zabieram zapasową parę butów, by w pracy móc się prezentować jak człowiek. Nawet z remontem domu się wstrzymałem, bo to się na razie mija z celem – podkreśla.
Innym bardzo istotnym problemem właścicieli posesji przy ul. Poniatowskiego są ogromne dziury, tworzące się w okolicach studzienek kanalizacyjnych. – To są widoki jak na Górnym Śląsku, przypominające uszkodzenia pokopalniane. Raz jechałem samochodem, było ciemno, wjechałem na wybity do góry dekiel od zaworu wody i rozwaliłem cały zderzak i wydech. Właśnie toczy się sprawa o odszkodowanie – opisuje T. Szczygłowski. Przyczyny takich zniszczeń, stanowiących bardzo duże zagrożenie, dopatruje się w rozpoczętych ok. cztery lata temu równaniach dróg. – Maszyny uderzały w studzienki, których nie było widać pod błotem, naruszony beton się kruszył, tam spływała woda i powstawały dziury. Kanalizacja przy naszej ulicy była zrobiona w XX-leciu międzywojennym przez amerykańską firmę, jako jedna z pierwszych na Stradomiu. Czyli kiedyś to miejsce miało znaczenie – wyjaśnia pan Tomasz, który z wykształcenia jest historykiem.
Teraz największa z dziur (prawie dwumetrowa) jest zasypana, jednak jest to rozwiązanie prowizoryczne. – Już kiedyś tak zrobili. Po kilku dniach spadł deszcz i wszystko wymył – żali się T. Szczygłowski.
„Paderewski dostałby zawału”
Wchodzę w ulicę Paderewskiego. Na tabliczce, pod nazwiskiem patrona widnieje napis – „Wielki muzyk i mąż stanu”. – Przecież on dostałby zawału, gdyby zobaczył, że taka droga nosi jego imię – ironizuje Stefan Czechowski. Trudno się dziwić takiej opinii – błoto na całej szerokości, w miejscu, gdzie kiedyś pewnie był chodnik, widnieje kilka upamiętniających go płytek, w innym miejscu są one powyginane przez korzenie drzew. – Od dobrych kilku lat walczymy z Urzędem Miasta o ich wycięcie, nawet na własny koszt. Nie możemy ze względu na ochronę środowiska, bo rośliny powinny zostać poddane pielęgnacji. Przecież to jest niebezpieczne. Podobne drzewo niedaleko już kiedyś się wywróciło podczas wichury – mówi S. Czechowski. – A jak w końcu dojdzie do jakiegoś wypadku, to pewnie ja będę musiała płacić odszkodowanie – zastanawia się jego matka Barbara.
W przypadku remontu drogi wycinka drzew w tym miejscu i tak wydaje się konieczna. Jednak państwo Czechowscy nie łudzą się. – Projekt kanalizacji sanitarnej i burzowej dla naszej ulicy gotowy był ponad siedem lat temu i przez ten czas nic nie zostało zrobione. Przecież te plany są już chyba nieaktualne i konieczne są nowe – zastanawiają się.
Kolejnym zmartwieniem jest biegnący wzdłuż drogi rów melioracyjny. Niewyczyszczony, zalegają w nim woda i wyrzucane przez ludzi śmieci. – Potrafią nawet bezczelnie podjechać samochodem i zostawiać całe worki nieczystości. Kiedyś znalazłam tu starą kanapę i telewizor. Czasami sama zbieram śmieci i wyrzucam do swojego pojemnika, bo jakby ulica wyglądała, gdyby jeszcze psy je porozrzucały – komentuje pani Barbara. Źródłem tego problemu jest słabe oświetlenie oraz brak patroli straży miejskiej wieczorami i nocą. – Nie ma ich w ogóle. Funkcjonariusze spisują pijących pod sklepem piwo, ale tutaj chyba boją się zaglądać – domyśla się Stefan Czechowski.
DK Sabinowska
Nie jest niczym niezwykłym, że czekając na rozwiązanie starych problemów, nowych przybywa. Ruch na ul. Sabinowskiej (w południowej części, w kierunku Górnego Śląska) zawsze był natężony, jednak odkąd zakończona została budowa kładki na Jagiellońskiej i kierowcy zaczęli skracać sobie tędy obowiązującą w Częstochowie linię tranzytu, problem nabrał niepokojących rozmiarów. Zwłaszcza w godzinach szczytu. – Czasami trzeba czekać kilkanaście minut, żeby móc wyjechać z którejś z bocznych uliczek, niejednokrotnie na pograniczu wymuszenia pierwszeństwa. Ale inaczej się po prostu nie da – alarmuje radny dzielnicy Stradom Tadeusz Walasek.
Naruszanie ustalonego tranzytu to jedna sprawa i nikt nie ma wątpliwości, że konieczne jest egzekwowanie jego przestrzegania. Patrząc jednak na ul. Sabinowską, nie trudno odnieść wrażenie, że coś tu jest nie tak i to z zupełnie innych przyczyn. Jak na tak eksploatowany odcinek po jednym pasie w każdym kierunku wydaje się być stanowczo za mało. Powyginane chodniki, tylko z jednej strony, też wąskie, w dodatku w środku nich stoją słupy, jest również spad do rowu. Właśnie – do rowu, który nie wiadomo po co w tym miejscu biegnie. – Jest on od kilkudziesięciu lat w ogóle nieużywany, brudny, zaśmiecony, stoi w nim zielona, śmierdząca woda. Istne ognisko epidemii. A przecież można by jego kosztem poszerzyć jezdnię i stworzyć dobre warunki dla pieszych i rowerzystów, których jest tu dużo – zastanawia się T. Walasek.
Wymienia też inne niedogodności – brak sygnalizacji świetlnej, mała ilość pasów. – Ta część dzielnicy mocno się teraz rozwija. Dużo ludzi się tu buduje, przez co jest więcej samochodów, środków komunikacji. Jest to też droga wylotowa na Górny Śląsk. Jak ktoś wjeżdża do naszego miasta, to pierwszy obraz z jakim się styka jest fatalny, wszystko w opłakanym stanie – przestrzega radny.
Danie główne
Wybierając się na południową część ulicy Sabinowskiej, spodziewałem się, że podstawowym zmartwieniem tutejszych mieszkańców jest właśnie nazbyt natężony ruch samochodowy. Jednak Tadeusz Walasek szybko mnie z błędu wyprowadził, zabierając na „tournee” po okolicznych uliczkach. Koszarowa, Harcerska, Weteranów, Podchorążych, Pionierów, Pirotechników, Kadetów, Łączności, Polna, Rakietowa, Lotników, Komandosów, Protazego… Z każdą chwilą obraz robił się coraz bardziej groteskowy. Oto stoją piękne, nowoczesne domy (przez niektórych rejony te nazywane są „dzielnicą willową”), otoczone… błotnistymi ścieżkami, pretendującymi tylko do zaszczytnej rangi dróg. Właściciele tutejszych posesji nie chcą się pogodzić z takim stanem rzeczy. – Jesteśmy takimi samymi podatnikami jak mieszkańcy innych dzielnic. Dlaczego mamy być traktowani gorzej? Na Lisińcu, Rakowie, Wyczerpach bardzo dużo już zostało zrobione, a w tej części Stradomia od wielu lat nie dzieje się nic – bulwersuje się radny Walasek.
Słychać też skargi na inne niedogodności, które w dzisiejszych czasach, w dużym mieście powinny należeć już do historii. – Domy są niepodłączone do kanalizacji sanitarnej, niektóre budynki nie mają nawet szamba. Latem jest tu pełno much i unosi się fetor. Straż miejska powinna pod tym kontem sprawdzać umowy i faktury, czy wszyscy prawidłowo dbają o utylizację nieczystości, bo to grozi epidemią – donosi nam jedna z mieszkanek ulicy Koszarowej.
Spotkanie z prezydentem
W związku z tymi i licznymi innymi dylematami, o których załatwienie walka trwa nawet od kilkudziesięciu lat, zorganizowane zostało spotkanie radnych i mieszkańców dzielnicy z prezydentem Częstochowy Tadeuszem Wroną. Sam włodarz miasta podkreślił, że Stradom ma jedne z największych problemów w kwestii dróg. Zasłaniał się dwoma, starymi jak świat wymówkami – brakiem pieniędzy i problemami własności gruntów, przez które biegną drogi.
Dla ludzi takie wytłumaczenie nie jest jednak wystarczające, a już na pewno satysfakcjonujące. Słyszą je od wielu lat. Ilość problemów tymczasem wzrasta. Jakież było zdziwienie, gdy poruszono kwestię Sabinowskiej. – W sprawie tej ulicy nikt wcześniej nie zgłaszał żadnych wniosków – pewnie zaręczał prezydent. Choć tu i tak powiało największym optymizmem, gdyż istnieje możliwość pozyskania na ten cel środków unijnych. Jest to bowiem droga o charakterze strategicznym.
Padł pomył sporządzenia listy priorytetów. Tyle że takowa została już kiedyś utworzona, sumptem wielu godzin ustaleń z ówczesnym wicedyrektorem Miejskiego Zarządu Dróg Jerzym Kocygą. Tymczasem tamte najbardziej palące kwestie zostały pominięte, a rozpoczął się remont ulicy Curzona, co wywołało falę niezrozumienia na sali.
Na koniec prezydent wygłosił ponad półgodzinne oratorium, zapewniając o swoim szczerym zaangażowaniu i niekłamanej chęci wspomożenia mieszkańców Stradomia w ich uciążliwych sytuacjach. Jednak dodał, że ręce wiążą mu właśnie kwestie finansów. Zebrani opuszczali spotkanie mało usatysfakcjonowani. – No i dobrze. Teraz wszystkich uspokoili, bo i tak nic nie zostanie zrobione – usłyszałem komentarz jednej z wychodzących z sali pań.
Łukasz Giżyński