Ostatnia już relacja Michała Zmyslowskiego, częstochowskiego studenta, który samotnie, na rowerze, przemierzał Słowację, Węgry, Austrię i Czechy
Odcinek siódmy Marchegg – Durnkrut – Waltersdorf an der March
Wydawało mi się, że to dosyć ruchliwa trasa i jakoś będzie się trzeba na niej przemęczyć, ale jednak okazuje się, że prawie nikt tutaj nie jeździ, a przynajmniej nie w takim stopniu jakim się spodziewałem.
Gdzieś w połowie tego odcinka znajduję przyjemny zjazd nad niewielki staw, swoją drogą nie można się nim było jakoś wyjątkowo zauroczyć, ale było to przynamniej miejsce, w którym można było w miarę przyjemnie odpocząć i względnie nabrać sił na resztę drogi. Dziś zrozumiałem, że dalsza podróż będzie zbyt uciążliwa przy wciąż nasilającym się bólu, a zatem nie pozostaje mi nic innego jak znaleźć inny środek transportu na dalszą część podróży.
Wydawało mi się, że trasa, którą przyszło mi obecnie jechać jest jedną z głównych dróg, którą będą zmierzać kierowcy do granicy z Czechami do Breclav, a stamtąd dalej na Brno, Olomouc i ostatecznie do Cieszyna. Jednak okazuje się, że na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, nie licząc kilku ciężarówek przewożących materiały do budowy drogi, to nie udało mi się spotkać ani jednej ciężarówki, która jechałaby na tej trasie. Ostatecznie zdecydowałem dojechać dzisiaj przynajmniej do granicy z Czechami w Reinthal, a dalej w Breclav postarać się złapać jakiegoś stopa do granicy z Polską.
Ponieważ tempo mam coraz słabsze to mogę jedynie przewidzieć, że do przejścia granicznego dojadę zapewne około godziny 23. Przejeżdżając przez kolejne pomniejsze miasteczka w jednym z nich, a mianowicie w Waltersdorf zatrzymuje się kilkanaście metrów przede mną kierowca busa i stara mi się coś usilnie wytłumaczyć. Problem jedynie w tym, że nie mówi on, ani słowa po angielsku, a mnie trudno jest zrozumieć to co mówi po niemiecku. Ostatecznie okazuje się, że zatrzymał się, aby zapytać czy może nie chcę, aby podwiózł mnie kawałek drogi.
Odcinek ósmy Breclav – Brno – Pribor – Bohumin – Chałupki
Ma na imię Milan i jest Czechem, który pracuje od pewnego czasu dla austriackiej firmy, jako kierowca busa. Teraz jest już się o wiele łatwiej dogadać ewentualne nieporozumienia wyjaśniamy po niemiecku. Milan ma około czterdziestki; jest zabawnym, sprawiającym bardzo sympatyczne wrażenie gościem, który koniecznie chciałby każdemu pomóc. Początkowo zaproponował mi, że może podwieźć mnie kilkanaście kilometrów w okolice Hohenau, gdzie musi zostawić busa. Ostatecznie jednak stwierdza, że zadzwoni do szefa i powie mu, że zabiera samochód do Breclav i wróci nim następnego dnia do pracy.
Miłe zaskoczenie. Wydawało mi się, że będę musiał dostać się przynajmniej do Breclav, żeby złapać cokolwiek, a tu nagle transport sam się zorganizował. Okazało się jeszcze, że przejście graniczne jest zamykane o 22 i musiałbym w tej sytuacji nocować na przejściu granicznym czekając do 6 kiedy to dopiero mógłbym ruszyć w dalszą drogę.
Ostatecznie Milan podrzuca mnie do wjazdu na autostradę. Nie ma winiety więc nie może tam wjechać, a ponieważ ja jestem na rowerze to również nie powinienem się tam pokazywać. Ostatecznie jednak postanawiam przejechać te 5 km do najbliższej stacji i udaje mi się nie napotkać na szczęście żadnego patrolu.
Na miejscu pozostaje mi znaleźć kierowcę, ż którym mógłbym się dostać do polskiej granicy. Prawie każdy jedzie tutaj do Pragi więc nie jest to takie proste. Z perspektywy czasu trochę żałuje ponieważ mogłem zabrać się z jednym z nich i cały dzień spędzić w tym pięknym mieście, a kolejnej nocy ruszyć dalej. Wtedy jednak myślałem tylko o kolanie. W Breclav spotkałem nawet jednego kierowcę z Polski, ale nie miał, gdzie wrzucić mojego roweru więc musiałem szukać innego transportu. Wytłumaczył mi za to chętnie jakiego połączenia powinienem szukać, żeby jak najszybciej dostać się do granicy
Lubomir – jeździ już dosyć starym truckiem, którym zbiera mnie, aż do Brna. Zanim jednak ruszamy idzie na kolacje, a ja mam okazję porozmawiać z innym kierowcą Martinem. Świetnie mówi po angielsku, i niemiecku, a poza tym po polsku, ale do tego doszliśmy dopiero po około 20 minutach. Po tym oraz wszystkich innych spotkaniach mam zdecydowanie wyjątkowo pozytywny obraz czeskich kierowców ciężarówek. Każdy zawsze skory do żartów i równie chętny do udzielenia pomocy.
Lubomir podrzuca mnie na jedną ze stacji i rusza dalej w kierunku Pragi, a ja muszę przedostać się przez autostradę na drugą stronę. Na szczęście jest pierwsza w nocy i ruch jest niewielki więc szybko znalazłem się na drugiej stacji benzynowej, gdzie czekały mnie kolejne poszukiwania.
Spotykam tam Tomasa, który zabiera mnie w okolice Pribor. Po drodze chwilę się zdrzemnąłem, ale i tak jestem wykończony. Na miejscu jesteśmy o trzeciej w nocy wiec trudno jest cokolwiek złapać o tej porze. Ponadto wszyscy jadą w kierunku Bohumina. Jedynym pocieszeniem jestem niesamowity wschód słońca.
Po niecałych dwóch godzinach udaje mi się złapać kolejnego stopa. Ponieważ nic nie jeździ w stronę Cieszyna ruszyłem do Bohumina, a stamtąd już na rowerze do Chałupek.
Tak oto docieram do Polski skąd jeszcze jednym stopem docieram do Kluczborka ponieważ planowy pociąg uciekł mi 15 minut wcześniej, a kolejny odjeżdżał dopiero za 4 godziny.
Trochę szkoda już tego wszystkiego. “To wszystko było, minęło, zostało tylko wspomnienie…” i to chyba jest najważniejsze ponieważ tego już nikt nam nie odbierze. Z tego miejsca chciałbym serdecznie podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do organizacji tego wyjazdu. Serdecznie pozdrawiam.
MICHAŁ ZMYSŁOWSKI