Ostatnie premiery częstochowskiego teatru im. Adama Mickiewicza mają podobnie brzmiące tytuły: „Życie: trzy wersje” Yasminy Rezy i „Trener życia” Nicka Reeda.
O ile w spektaklu „Życie: trzy wersje”, w reżyserii Piotra Machalicy, aktorzy zwrócili uwagę publiczności przede wszystkim starannym wymawianiem słowa „jabłko”, o tyle w „Trenerze życia” reżyserowanym przez Wojciecha Malajkata aktorzy zasłużyli na uwagę publiczności – swoją grą.
Obu przedstawieniom wychodzi jednakowoż na dobre to, że oba są o miłości. „Trener życia” – nawet jakby trochę bardziej.
Reżyser „Trenera życia”, Wojciech Malajkat, sensy i węzłowe punkty inscenizacji oparł na odwiecznej i uniwersalnej zasadzie – zapasów dobra ze złem, co w warstwie estetycznej przełożyło się na prosty i klarowny podział – na bohaterów sympatycznych i niesympatycznych. I trzeba przyznać, że cała obsadowa czwórka aktorska tę szansę z powodzeniem wykorzystała.
Sambor Czarnota (Colin – zarabiający ciężkie pieniądze lifecouch) był liderem przedstawienia; poprowadził swą rolę tak pewnie, że zrobił sporo miejsca dla swojej scenicznej partnerki Sylwii Karczmarczyk (w roli Wendy – pacjentki Colina). Choć trzeba przyznać, że Wendy Karczmarczyk była równie aktorsko przekonywująca, gdy zostawała na scenie sama – w partiach monologów.
Iwonie Chołuj i Maciejowi Półtorakowi przyszło się zmierzyć z postaciami niesympatycznymi, takimi, które nie mogą liczyć na względy ani widowni, ani czującego jej gusta – reżysera.
Chołuj w swym dobrym, z sympatią przyjmowanym przez częstochowską publiczność stylu – brawurowo, choć precyzyjnie, bez cienia wulgarności – zagrała Fionę: najgorszą wersję bizneswoman – chaotyczną, pretensjonalną, bez etycznych i obyczajowych zahamowań.
Maciej Półtorak – i tu będzie adekwatniejsze określenie, niż zagrał – wcielił się w postać Alexa: szemranego artysty – hochsztaplera i irytującego nieudacznika – szumowiny.
Nad całością inscenizacji panował reżyser, Wojciech Malajkat, który być może przeczytał kiedyś uwagę znakomitego współczesnego poety, Leszka Długosza – stanowiącą parafrazę słów Henry’ego de Montherlanta – że trzeba znaleźć tę nutkę nadziei w fakcie, iż ludzie nie wyrządzają sobie całego zła, jakie mogliby wyrządzać…
Reżyser Wojciech Malajkat jakby dodawał od siebie, że jednak ciągle znajduje się ktoś, kto ludziom wyrządzającym zło – przeszkadza to czynić. Dlatego częstochowska premiera „Trenera życia” kończy się pięknie i dobrze, a widownia, której, jak mawiał Maćko z Bogdańca „przybyło nieco serca” – aplaudowała spektakl na stojąco.
SZYMON GIŻYŃSKI