Mamy przynajmniej kilka towarów na rynku, które znakomicie się sprzedają. Wymienić można z marszu wędliny drobiowe, muzykę stylizowaną na ludowo, gadżety związane z Adamem Małyszem, rowery górskie. Ale przebojem absolutnym na wielowymiarowym jarmarku, staje się ostatnio towar szczególny. Chodzi mi mianowicie o ekshibicjonizm. Filmy, kasety, a w sposób szczególny telewizja, czyli to wszystko, co z grubsza składa się na kulturę obrazkową – wszyscy producenci w tej materii zaczęli poszukiwać nowych obszarów żerowania. Krew, seks i przemoc dawkowane dotąd w potężnych ilościach i na wiele sposobów, straciły już nieco walor świeżości i trzeba znaleźć coś nowego. Tym czymś staje się ekshibicjonizm właśnie, czyli mówiąc nieoględnie, publiczne pranie gaci. Oczywiście, żeby doszło do takiej odsłony, musi znaleźć się grupa ludzi, która zechce publicznie się odsłonić i pod okiem milionów telewidzów wyprać swą duchową bieliznę intymną. Z tym jednak nie ma większego kłopotu i chętnych jest aż nadto. Chodzi w pierwszym rzędzie o pieniądze, zdaje się niemałe, a także o popularność, jaką daje szklany ekran. Przeważnie każdy chce być zamożny i sławny. Jak natura poskąpiła talentów, jak wiedzy nie staje, choćby na teleturniej, to trzeba się podłączyć w odpowiednim miejscu i czasie. Pisząc o tym, mam na myśli widowiska typu reality show, w rodzaju Wielkiego Brata, ale nie tylko.
Niejako wstępem do tego programu, emitowanego przez TVN, stały się widowiska typu “Wybacz mi”. Ludzie, którzy na skutek różnych powikłań losu, rozeszli się przed laty, publicznie wyznają sobie winy, obficie łzawiąc. Każda łza wyciśnięta z oczodołu lub wdzięcznie kapiąca z nosa ma tu konkretny przelicznik na gotówkę. To nadaje tym programom wymiar groteski i to marnej. Krokiem milowym w tej dziedzinie jest wspomniany już Wielki Brat, czyli podglądanie, spędzonych do jednej zagrody grupy delikwentów, w najbardziej intymnych sytuacjach. Dawniej robiło się to indywidualnie przy pomocy lornetki, czekając na uchylenie firanki sąsiadów. To się nazywało podglądactwo i w Kodeksie jest na to odpowiedni paragraf. Tym razem nie ma firanek, jest gromada kamer, miliony telewidzów i pełne wyrachowanie. Kilka fragmentów Wielkiego Brata obejrzałem z obowiązku felietonisty i przyznam się, że przepełniła mnie totalna nuda pomieszana z lekkim obrzydzeniem. Robiło to podobne wrażenie, jak pijaczek oddający mocz w miejscu publicznym. Dalej tego oglądał nie będę, ale sporo gawiedzi pewnie się załapie. Owszem, taki program typu “pełna szczerość”, miałby dla mnie osobiście sens, gdyby w tym akwarium dało się zamknąć grono znanych osób ze świata polityki, kultury czy biznesu. Wtedy można by to oglądać z wypiekami na twarzy. Już to widzę. Minister myjący się pod pachami, który mówi “Jestem szefem tego resortu, ale nie mam pojęcia o co tu chodzi. Mianowali mnie koledzy i wziąłem posadę, bo się nieźle obłowię kurna i tyle”. Albo polityk piorący skarpety, który nadaje “Powiem szczerze, nasza partia nie ma żadnego programu. Walimy sloganami, ale jak nas wybiorą i dorwiemy się do żłoba, to nam mogą później naskoczyć. Mówie to, bo jestem chłopak szczery”. Albo tzw. autorytet moralny, który załatwia potrzebę na sedesie i zwierza się do niewidocznej kamery “Osobiście nie znoszę pornografii i zboczków, jak cholery. Ta cała gadanina o wolności słowa, to ,w tym wypadku, bełkot. Ale muszę tak gadać, bo wtedy dostanę kontrakt, na cykl wykładów za granicą i załapię niezłą kasę”.
To by dopiero był hecny program. Podejrzewam, że wskaźniki oglądalności osiągnęłyby górne rejestry. A jaki byłby jego walor poznawczy i edukacyjny, szczególnie dla młodzieży! Boję się, jednakowoż, że takie widowisko, nie jest łatwe do zrealizowania.
Po pierwsze, wymagałoby niebotycznych honorariów, po wtóre, ludzie na świeczniku, to z natury osoby zamknięte w sobie, surowe i skromne. Na razie zatem mamy to, co mamy.
ANDRZEJ BŁASZCZYK