Rozmawiamy z Joanną Ordon, częstochowianką, plastykiem (na co dzień nauczycielką w Zespole Szkół Plastycznych w Częstochowie), wokalistką, autorką tekstów piosenek, muzyki, aranżerem.
Muzyka i śpiew od niedawna są w kręgu Pani zainteresowań?
– Muzyka towarzyszy mi od małego dziecka. Wcześniej były już: szkoła muzyczna, chórki i schole. Poruszam się na dwóch skrzydłach sztuki: malarstwa i muzyki. Z wykształcenia jestem plastykiem, ukończyłam ASP w Gdańsku, Wydział Malarstwa i Grafiki, ale muzyka jest moją pasją i bez niej nie potrafię żyć. Byłam muzykiem i wokalistką Zespołu Strefy Trwałej oraz w zespole Impast. Ale tam nie mogłam pokazać tego, co się w ostatnich trzech latach urodziło, mojego Bożego daru – zaczęłam pisać teksty i muzykę. Po pierwszych próbach, które nastąpiły kilka lat temu, stwierdziłam, że to nie dla mnie, Pan Bóg chciał jednak inaczej i powróciłam do pisania. Zaczęłam też śpiewać moje utwory i znowu uznałam, że nie wychodzi mi to, nie podobał mi się mój głos.
A ma Pani taki ciepły i charakterystyczny wokal. Głos wpadający w ucho…
– Teraz tak. Po trzech latach ćwiczeń i przebijania się jakby przez ścianę głos się poprawił. Jestem samoukiem, stąd ta droga była dłuższa.
Komponuje Pani utwory związane z duchowością…
– Poruszam się na pograniczu psychologii i duchowości chrześcijańskiej, bo jest to poszukiwanie samego siebie, swojej tożsamości, swojej drogi. To próby odpowiedzi na to: skąd przychodzę, dokąd zmierzam, jaki jest mój cel, w którym momencie mojej drogi się znajduję. Jest to też pozwolenie sobie na refleksję, zatrzymanie się w czasie, ciszy i milczeniu. Ale ta cisza pozwala mi nie być samemu, bo do niej zapraszam Boga. Mam nadzieję, że tak się staje, że moje próby nawiązania osobistej relacji z Panem Bogiem wypełniają się.
Wszystko, co Pani artystycznie przedstawia i co mówi jest bardzo osobiste. Czy to wynika z Pani osobistych przeżyć i doświadczeń?
– Jak najbardziej. Trudno tworzyć, nie przeżywszy pewnych sytuacji, nie trawiąc doświadczeń. Jeżeli chcę już coś powiedzieć, to chcę, aby to była ważne nie tylko dla mnie, ale też dla osób, które będą to odbierać. I żeby było to prawdą.
Gdzie można Panią usłyszeć. Koncertuje Pani tylko w Częstochowie?
– Bardzo bym chciała koncertować także poza Częstochową. Mam nadzieję, że w przyszłości tak się stanie. Przyznam, że mam pewną nieśmiałość z reklamowaniem tego, co tworzę, chociaż to domaga się uzewnętrznienia, bo jest to dar nie tylko dla mnie, który należy schować w czterech ścianach. Nim muszę się dzielić. Obecnie współpracuję z zespołem „NABB”, grającym muzykę chrześcijańską, uwielbienia. Wspólnie tworzymy własne utwory i aranżacje.
Czy twórczość pomaga Pani w codziennym zmaganiu z życiem?
– Bardzo. Moje życie stało się bardziej obfite. Przez twórczość otwieram się na ludzi, na spotkania. Mam okazję poznawać nowe osoby. Czuję, że żyję pełniej.
Rodzinnie także? Wiem, że ma Pani dwie wspaniałe córeczki…
– I jeszcze mam dwudziestoletniego syna. Syn i córka uczą się w szkołach muzycznych. Syn u Salezjanów uczy się gry na organach, a córka w Zespole Szkół Muzycznych w Częstochowie – gry na flecie poprzecznym, jest w trzeciej klasie gimnazjum. Najmłodsza córka tańczy.
W Częstochowie mamy kilka zespołów grających muzykę chrześcijańską: „77FM”, „Impast”, „Zespół Strefy Trwałej”, „NABB”. Czy jesteście dla siebie konkurencją?
– Myślę, że na tym polu nie można mówić o konkurencji, dlatego, że każda formacja i nurt muzyczny mają swoich odbiorców. Po to jesteśmy różni, aby docierać w różne miejsca i do różnych osób. Przyciągać przez muzykę i słowo – myślę – że do Boga.
I otwierać na słowo Boże i drugiego człowieka..
– Tak, bo muzyka niesie jak na fali. Jak wiatr. Żeby słowo zapadało przez uszy do duszy.
Dziękuję za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA
URSZULA GIŻYŃSKA