Krzysztof Krawczyk dla “Gazety Częstochowskiej”
Wokalista, gitarzysta, kompozytor. Śpiewu uczył się w Średniej Szkole Muzycznej w Łodzi. Debiutował w 1967 roku w zespole Trubadurzy. Mowa oczywiście o Krzysztofie Krawczyku. 30 kwietnia znanego trubadura oklaskiwała publiczność zebrana w Miejskim Domu Kultury w Lublińcu na koncercie charytatywnym zorganizowanym przez Terenowy Komitet Ochrony Praw Dziecka. Po koncercie udało nam się namówić artystę na krótki wywiad.
– Jak wspomina Pan współpracę z Trubadurami?
– To była szkoła życia, szkoła estradowa. Rysiek Poznakowski (jeden z liderów Trubadurów – przyp. red.) napisał mi pierwsze solowe piosenki i od tego wszystko się zaczęło. Do dziś pozostajemy w wielkiej przyjaźni.
– W 1980 roku wyjechał Pan do USA. Po co?
– To była edukacja i lekcja pokory. Gdybym nie wyjechał do Stanów, być może nie odzyskałbym wiary w Boga. Właśnie tam dokonało się moje kolejne nawrócenie.
– Wraca Pan do kraju w 1985 roku, choć planował Pan zostać na stałe w Ameryce. Skąd więc decyzja o powrocie?
– Zadzwoniła do mnie Nina Terentiew z TVP i powiedziała, że rynek jest bardzo chłonny i żebym nie marnował swojego czasu. Aby w USA odnieść sukces trzeba mieć milion, dwa miliony dolarów na koncie, żeby się wylansować. Myślę, że to była bardzo rozsądna propozycja Niny Terentiew, która zresztą później dotrzymała słowa i w dalszym ciągu pomaga mi.
– W 1988 r. miał Pan ciężki wypadek samochodowy. Jak zmieniło się po nim Pana życie?
– Tak jakby umarł stary Krawczyk i narodził się nowy. Tak jest, jak się odzyskuje wiarę. Z wiarą jest trudno, bo człowiek nawraca się codziennie, kilkanaście albo i więcej razy. Po tym wypadku właśnie odzyskałem wiarę.- W latach 1990 – 1994 był Pan po raz kolejny w Stanach.
– Jaki był cel tego pobytu?
– Nie było pracy dla mnie w Polsce, a tam dopytywali się o mnie różni ludzie, nie tylko na rynku polonijnym. W związku z tym byłoby nierozsądne, żeby klepać biedę w kraju, kiedy moi koledzy grali jeden koncert na miesiąc i z ledwością mogli utrzymać rodzinę. A ja tam w ciągu jednego koncertu mogłem zarobić tyle, co dzisiaj przez miesiąc.
– Jak wspomina Pan występ przed Ojcem Świętym w roku 2000?
– W kategoriach występu w ogóle tego nie traktuję, raczej jako wielkie przeżycie. Bardzo dziwnie zachowujemy się w obecności Jana Pawła II, ja na ogół jestem bardzo wzruszony. Myślę, że to była jedna z ważniejszych chwil mojego życia, która zresztą została upamiętniona na zdjęciach i one wiszą w moim pokoju obok złotych płyt. To jest powód do dumy, że mogłem być u Ojca Świętego trzykrotnie w mojej karierze.
– Jak doszło do Pana współpracy z Goranem Bregoviciem?
– On sobie wybierał głosy. Była propozycja dla Czesia Niemena, dla Kukiza, dla Mietka Szcześniaka i dla wielu innych wokalistów. Wybrał Krawczyka, ponieważ mój baryton jest w brzmieniu taki bałkański, jakby posłuchać zwłaszcza ballad. Goran słyszał piosenki w moim wykonaniu, chciał męski głos i myślę nie rozczarował się, mamy w końcu platynową płytę. Czas jest bardzo ciężki, dzisiaj sprzedać 5 tysięcy płyt jest bardzo dużo. Aczkolwiek jest fenomen pt. Ich Troje. Oni sprzedali 800 tysięcy płyt i, nie mogę tego przemilczeć, nie zostało to docenione na “Fryderykach”. Bo do siebie nie mam pretensji, ja właściwie dopiero przełamałem tę barierę nieufności prezenterów radiowych młodego pokolenia i młodych dziennikarzy płytą nagraną z Goranem. To jest właściwie pierwsza płyta z takiego cyklu. Przynajmniej od 3 do 5 najbliższych lat będę chciał nagrywać płyty znaczące i mam nadzieję osiągnąć najwyższy w moim zasięgu poziom.
– Czy często bierze Pan udział w koncertach charytatywnych?
– To nie jest tak, że ciągle śpiewam charytatywnie, ja muszę też z czegoś żyć. Gdybym powiedział, że tak, to pewnie nikt by mi nie uwierzył, a ja musiałbym kłamać. A kłamstwa wystrzegam się jak diabeł święconej wody. Owszem, czasami występuję charytatywnie. Jest ciężko, koncertów jest coraz mniej, pieniędzy jest coraz mniej, wszyscy zarabiamy na chleb. Nigdy jednak nie zapomnę tego, co otrzymałem od Opatrzności Bożej i tego, co jestem winny zwykłym, normalnym, a także życzliwym mi ludziom – w końcu moim rodakom!
– Jakie miejsce w Pana życiu zajmuje Częstochowa i Jasna Góra?
– Takie samo, jak Lourdes czy Medjugorie. To wszystko są spotkania osobiste z Matką Bożą, do której mam coraz większe nabożeństwo.
– Dziękujemy za rozmowę.
ANNA KARLIŃSKA I ŁUKASZ DRYWA