Częstochowianie już od ponad roku wchodzą do autobusów miejskich pierwszymi drzwiami, wychodzą natomiast pozostałymi. Ta nowatorska zasada, wywracająca dawny porządek do góry nogami, stwarza pasażerom mnóstwo niedogodności, jest też uciążliwa dla ludzi starszych. Podobno jednak przynosi Miejskiemu Przedsiębiorstwu Komunikacyjnemu dodatkowe wpływy oraz pozawala utrzymać ceny biletów na niezmienionym poziomie.
Mamy wątpliwości jeśli idzie o skuteczność zasady “pierwszych drzwi”; postanowiliśmy więc przyjrzeć się dokładniej jej funkcjonowaniu.
Przystanek przy ul. Orkana, w pobliżu kościoła, dochodzi ósma. Podjeżdża autobus linii 27. Liczna grupa pasażerów zmierza do pierwszych drzwi. Kierowca otwiera je, ludzie bardzo powoli wchodzą, niektórzy przeciskają się. Po chwili otwierają się drzwi środkowe, ktoś wysiada. W tym momencie co najmniej połowa osób czekających na wejście z przodu robi zwrot, żywiołowo korzysta z okazji wsiadając środkowymi drzwiami.
Przystanek przy ul. Krakowskiej, nieopodal budynku Liceum im. A. Mickiewicza. Dochodzi godzina 16. Podjeżdża autobus linii 12, na który czeka kilkoro pasażerów. W środku nie ma tłoku, ale większość miejsc siedzących jest zajęta. Tu nikt nie wysiada. Kierowca wpuszcza ludzi przednimi drzwiami, wszyscy pokazują bilety miesięczna lub jednorazowe i przechodzą do tyłu. Niby w porządku, ale niezupełnie: dwóch młodzieńców chowa nieskasowane bilety do kieszeni uśmiechając się porozumiewawczo.
Przystanek w Alejach, przy “Merkurym”, wieczór. Podjeżdża autobus linii 32. Grupka pasażerów szykuje się do wejścia. Kierowca otwiera pierwsze drzwi, ale w ogóle nie patrzy na wchodzących i bilety, bo zajęty jest rozmową z kolegą, który utrudnia ludziom wchodzenie blokując przejście. Ludzie machają biletami, ponieważ są do tego zobowiązani, ale kto zaręczy, że bilety te są ważne? Równie dobrze można używać na okrągło jednego i tego samego biletu, ten kierowca, a także każdy inny, obserwujący zza kierownicy wsiadających, nie jest w stanie zapanować na sytuacją.
Przystanek przy hotelu “Patria”, wieczór. Nadjeżdża autobus linii 19. Trzech wyraźnie pijanych mężczyzn w średnim wieku wchodzi środkowymi drzwiami. Zajmują miejsca z tyłu, zajęci głośną rozmową ani myślą o kasowaniu biletów, a nie wyglądają na posiadaczy tzw. sieciówek. Kierowca nie reaguje, nawet nie widzi, co się dzieje.
Tylko te cztery zarejestrowane sytuacje zdecydowanie podważają sens wprowadzonej zasady; na pewno nie eliminuje ona gapowiczów, jest też wątpliwe czy ogranicza ich liczbę. Ciekawe, że przy tym systemie uszczelnienia nadal musi funkcjonować rzesza kontrolerów.
– Przedsiębiorstwo ma spore zyski dzięki nowemu systemowi, to fakt, ale widać też jego wady. Ja robię, co mogę, tylko że, siedząc za kółkiem, mogę niewiele, przede wszystkim muszę pilnować jazdy i rozkładu – mówi kierowca autobusu MPK pragnący zachować anonimowość.
Czy jest zatem lepszy system, idealne rozwiązanie problemu? Na pewno tak. Jest nim powrót konduktorów. W niektórych miastach naszego województwa reaktywowano instytucję konduktora, np. w Bytomiu, w miejskich autobusach pojawili się młodzi ludzie w białych koszulach i krawatach z logo przedsiębiorstwa komunikacyjnego, wyposażeni w niewielkie, elektroniczne drukarki biletów. Młodzi konduktorzy działają energicznie, sprawnie, fachowo i grzecznie; można mieć pewność, że nawet “mysz się nie prześlizgnie”.
Dyrekcja częstochowskiego MPK brała ten pomysł pod uwagę, jednak z kalkulacji wynikało, że zasada “pierwszych drzwi” przyniesie większe profity. Okazało się, iż po roku funkcjonowania wpływy te wynoszą 1,3 mln zł. To suma niemała jak na system ewidentnie dziurawy. Być może byłaby znacznie większa, przy opcji konduktorskiej, lub tej, ale bardziej dopracowanej.
A co sądzą o tym nasi Czytelnicy? Czekamy na Państwa wypowiedzi, najciekawsze będziemy publikować na naszych łamach.
HALINA PIWOWARSKA