O pięknie i brzydocie w malarstwie z artystą plastykiem dr. Jackiem Sztuką, asystentem na Wydziale Zarządzania Politechniki Częstochowskiej rozmawia Urszula Giżyńska
Na prestiżowym V Triennale Autoportretu w Radomiu otrzymał Pan jedną z głównych nagród. Na obrazie jest Pan razem z psem. Lubi Pan psy?
– Bardzo. A na portrecie jest mój pies, Iskra. Ona mnie inspiruje, jest moją modelką. Inspiruje mnie przez swój odcień futra, jego opalizację. Jest ono wypełnione całą gamą szarości; nawet te czarne fragmenty na pysku, wcale nie są czarne. Żartowałem później, że gdyby nie Iskra, to ten portret byłby nieciekawy. Tyle razy mi mówiła: “No, może byś mnie wreszcie namalował” i jak to zrobiłem, wyszło ciekawie.
I skutecznie, bo z nagrodą. Imponuje tempo Pana sukcesów zawodowych. W wieku 30 lat uzyskał Pan tytuł doktora, zdobył Pan sporo ważnych nagród, Pana obrazy są w znanych muzeach w kraju i za granicą, w ciągu kilku lat uczestniczył Pan w kilkudziesięciu wystawach zbiorowym, miał kilka wystaw indywidualnych. Czy zamierza Pan podbić świat?
– Czytając na przykład relację z targów sztuki można odnieść wrażenie, że sztuka jest tym, w czym trzeba się dobrze znaleźć, jakoś urządzić i wtedy odniesie się sukces, również finansowy. Dla mnie sztuka jest czymś zupełnie innym. Tym, co przekazał mi profesor Rodziński. Jest dążeniem do prawdy. Do prawdy samej w sobie i artystycznej, do szczerości wypowiedzi. Nie chodzi tylko o to, żeby zrobić zwracający uwagę obraz, ale żeby ten obraz był wypowiedzią autentyczną. W sztuce pojętej jako sprzyjanie sezonowym trendom w ogóle nie ma miejsca na taki pogląd.
Komercja w sztuce ma wydźwięk pejoratywny?
– Efekt komercyjny nie musi być zły. Jeżeli dobry malarz odniesie sukces komercyjny, to tak powinno być. Jeśli muzyka Mozarta, który był geniuszem, podoba się, to bardzo dobrze, że tak jest. Bo to świadczy o tym, że jego geniusz powszechnie dociera (co świadczy zresztą o kongenialności odbiorców). To jest wspaniałe. Tak samo jest z Rubensem. Był świetnym malarzem i posługiwał się takim językiem malarskim, który dociera do ogółu również i dzisiaj.
I na tym polega działalność twórcy, by docierać do ogółu?
– Nie do końca, bo docieranie do ogółu może wynikać z chęci dopasowania się. Jeżeli taki zamysł leży u podstawy działań, to koliduje to ze szczerością. Myślę jednak, że nie jest wykalkulowaną intencją twórcy pracować pod gust publiczności, tworzyć produkt, który z zamierzenia ma spełniać oczekiwania, ale jeżeli spełnia, to wspaniale. W malarstwie najważniejsze jest szukanie prawdy, mówienie o rzeczach fundamentalnych, egzystencjalnie ważnych, osobistych. Wówczas praca twórcy jest czymś istotnym w jego życiu.
W Pana obrazach dostrzegam dwa kierunki. Realizm, momentami graniczący z naturalizmem, co widać w cyklu “Podróżni” i “Mięso- złom”. Jest też nurt metafizyczny, filozoficzny, jak w cyklu “Modlący się” czy w obrazach z pleneru “Jurajska jesień”. Czego Pan szuka w malarstwie oprócz prawdy?
– Czego ja szukam? To trudne pytanie. Istotnie, twórczość jest poszukiwaniem. I ta zagadka też jest intrygująca, bo skoro szukam, to w zasadzie tak do końca nie wiem, “czy” i “co” znajdę. Więc na szczęście nie da się odpowiedzieć na to pytanie.
Zatem szukamy i to, co znajdziemy, zaskakuje nas?
– Tak.
Co ostatnio Pana zaskoczyło?
– Właśnie Jura, ponieważ tu dotknąłem tajemnicy odkrywania natury. Jerzy Nowosielski uważa, że sztuka jest z zasady sakralna, każda prawdziwa twórczość zawiera element sacrum. Jeżeli martwa natura jest obrazem sugestywnym, pięknym, to jest opiewaniem stworzenia. Z kolei H. G. Gadamer, badacz języka niemieckiego twierdzi, że w każdym dziele sztuki jest moment sacrum, ponieważ w każdym dziele jest coś do sprofanowania. Dla mnie sztuka to odkrywanie tajemnicy. Bliska jest mi obserwacja, zwłaszcza natury – chcę ją poznać, spenetrować. Pierwszy ogląd, pierwsze” rzucenie oka” zachwyca. I to jest prawdziwe, ale okazuje się, że powierzchowne. Z malowaniem jest tak: badamy zależności kolorystyczne, kompozycyjne i w efekcie powstaje obraz, który jest zupełnie czymś innym, niż wydawałoby się na początku. Struktury, które widzimy i z których montujemy obraz rzeczywistości, nic nie znaczą same w sobie, jeżeli są pozbawione kontekstu. Wycinek lasu poza kontekstem chmur, skał, właściwie nie budzi skojarzeń. Dla mnie malowanie jest dotykaniem rzeczy w ich istocie. Co ciekawe, malowanie realistyczne niczym się nie różni od budowania obrazu czysto abstrakcyjnego, gdzie nie ma skojarzeń z rzeczywistością.
Nie do końca mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że w abstrakcji nie ma skojarzeń z rzeczywistością.
– Owszem, też są. Można nawet powiedzieć, że każdy obraz abstrakcyjny jeśli zawiera przestrzeń malarską, to sugeruje on swoją rzeczywistość, która jak sądzi mój kolega, istnieje gdzieś w Kosmosie.
Od kiedy malarstwo stało się dla Pana czymś fundamentalnym? Czy wychowanie u boku ojca-malarza i rzeźbiarza (Jerzy Filip Sztuka jest aktualnie wykładowcą w Politechnice Częstochowskiej) zdeterminowało Pana drogę życiową?
– Na pewno. Obecność ojca ukierunkowała moje zainteresowania, wyzwoliła wewnętrzną potrzebę, a może wsparła tylko tę potrzebę. Zawsze ważne było dla mnie widzieć tatę, kiedy pracuje. Zrozumiałem, że sztuka jest dla niego czymś fundamentalnym, że można przez nią mówić o rzeczach ważnych. Zrozumiałem, że to, co tata robi, nie służy niczemu innemu, tylko pięknu To wszystko było dla mnie konkretne, nie anonimowe, nie z podręcznika.
Moją naturę twórcy-odkrywcy wzmacniał też mój brat, który ma duszę badacza. Nasze wspólne odkrywanie różnych technicznych zagadek było ciągłą przygodą. Dziś brat jest lekarzem psychiatrą, ja malarzem. On penetruje ludzką psychikę, ja naturę.
Miał Pan też dużo szczęścia później. Uczył się Pan malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie u wybitnych indywidualności, prof. Teresy Kotkowskiej-Rzepeckiej, profesora Stanisława Rodzińskiego, prof. Jacka Waltosia. Czy mieli oni wpływ na Pana plastyczne postrzeganie świata?
– Zdecydowałem się na takie pracownie malarskie, w których poświęca się uwagę naturze, jej wnikliwej obserwacji. Czułem, że to mnie interesuje i tam znalazłem zrozumienie i wsparcie. Moi profesorowie pokazali mi, że trzeba się zatrzymać i pochylić nad naturą. Nauczyli patrzeć na piękno jako na wartość obiektywną. To filozoficzne spojrzenie na piękno, które pojawiło się już u starożytnych Greków, jest mi ciągle bliskie.
Co kryje się pod obiektywną wartością piękna? Czym jest ono w malarstwie, sztuce?
– Dla starożytnych Greków było to zadanie do odkrycia. Nie wymyślanie, wytwarzanie go, wyrzucanie czegoś z siebie. Piękno to rzeczywistość, która istnieje poza człowiekiem i niezależnie od niego. Poprzez swoje istnienie samo się uzasadnia (jak będzie chciało Średniowiecze) nie potrzebuje służyć jakiemuś celowi – niezależnie, czy się je odkryje, czy też nie ono istnieje, jest to pewien porządek rzeczy, porządek boski. Dla Greków miało to metafizyczne znaczenie. Co ciekawe, w tym czasie malarstwo i rzeźba nie było nazywane sztuką. Dla ówczesnych ludzi było rzemiosłem i to brudnym rzemiosłem, a przecież rzeźba helleńska pozostała niedościgłym wzorem dla następnych stuleci !…Ten typ myślenia zmienia się dopiero znacznie później. W Oświeceniu, uważano, że piękno jest owocem kreacji ludzkiej, owocem, który człowiek wydziera z siebie. Ta ekspresja zniekształcająca, deformująca rzeczywistość dalej rozwija się w Romantyzmie.
Jaka jest rola współczesnego malarstwa? Czy ma ono służyć tylko pięknu czy kreacji rzeczywistości? Wpływać na jej postrzeganie, rozumienie, modyfikować życie duchowe człowieka?
– Malarstwo musi być szczere. Może jest niepokojące, że potrzeba piękna u odbiorców nie odnajduje większego oddźwięku we współczesnej kulturze. Być może jest to kwestia braku przygotowania do odbioru, a może zbyt sztywne oczekiwania. Dzisiaj odchodzi się od piękna klasycznego, funkcjonuje wielość spojrzeń na sztukę, ale też wielość taktyk i celów. Już dawno temu pojawiła się estetyka brzydoty, w której nie chodzi o to, by wzruszać, ale by zdenerwować, obrzydzić, umęczyć widza, przerazić. Czy sztuka ma być przyjemna, łagodna? Może powinna być cierpka i denerwująca? Sztuka jest taka, jaki jest człowiek. Jakaż ma ona być po tragicznych doświadczeniach dwóch wojen światowych. Dlaczego w sztuce XX wieku przedstawiany obraz świata był częstokroć tak rozbity jak nigdy przedtem? Bo nigdy przedtem nie wydarzały się tragedię na taką skalę…Wspaniałe dzieło, choć pełne tragizmu, to na przykład “Taniec śmierci” Liszta -przerażający, a jednocześnie wspaniały utwór muzyczny. A “Święto wiosny” Strawińskiego? Piękne, uderzające i wcale nie sielanka. Mamy szczęście, że żyjemy 60 lat po premierze “Święta wiosny”, bo wówczas był to skandal i nie dostrzegano piękna tego dzieła. Strawiński pisał, że tylko Ravel zrozumiał “Święto wiosny”.
Który okres w dziejach malarstwa jest Panu najbliższy?
– Barok. To zauroczenie od czasów licealnych. Pamiętam, jak niesamowite wrażenie zrobiła na mnie wystawa Rembrandta, którą jako licealista miałem okazję zobaczyć w Berlinie. To bezpośrednie obcowanie z dziełami sztuki unaoczniło mi ich wartość. Podczas studiów dalej poznawałem bogactwo europejskich muzeów w Pradze, Wiedniu, Dreźnie. Te spotkania ze świetnym, żywym obrazem, nie w Internecie, nie na reprodukcji dawały nowe odkrycia, nowe doznania. Odkryłem, że faceci w renesansie mieli tak wysoką świadomość malarską, o której w Polsce można było wówczas tylko pomarzyć. W obrazach Tycjana czy Veronese dominowały nieprawdopodobne światło, kompozycja, rozmach. Współcześnie do głosu dochodzą różne teorie, czasem wstrząsające. Ortega y Gasset, XX-wieczny myśliciel hiszpański, pisał: “Dzieło sztuki, właściwie muzea, są zbiorem reliktów. One kiedyś były ważne, ale teraz to przeżytek.” Z kolei idea konceptualizmu mówi, że dzieło w ogóle nie jest potrzebne, wystarczy mieć powód czy zamysł, który można jedynie zapisać, opowiedzieć. I to wystarczy, bo robota to przeżytek. Tu z kolei warto przytoczyć inne słowa Ortegi: “Nie ma nic bardziej konkretnego niż malarstwo (sztuka), ponieważ jeśli nie ma obrazu to nie ma sztuki…” Osobiście utożsamiam się z poglądami Gadamera, że dzieło sztuki dopóki jest obecne, cały czas się konkretyzuje, cały czas działa, jak pisał on w eseju “Aktualność piękna”.
To naturalne, że poglądy na temat sztuki zmieniają się w czasie.
– Istotnie, percepcja sztuki może niebywale się zmienić w ciągu dziejów. Na przykład El Greco uważany był w XIX za zepsuty renesans, wynaturzony, w ogóle go nie ceniono. W tej chwili bardzo do nas przemawia. Rembrandt uchodził w XIX wieku za faceta, który malował za duże głowy, nie czuł proporcji. Wszyscy byli zapatrzeni w Rafaela, który miał inny kanon przedstawiania postaci ludzkiej. Zmienia się optyka spojrzenia, a także problemy. Pewne zagadnienia wyciszają się, inne zaczynają dominować. Na przykład problem ekspresji czy pojęcie piękna. Dzisiaj piękno jest kolokwializmem, czymś wstydliwym, trąci myszką.
Może tylko w ocenie twórców, krytyków sztuki. To dość powszechne, że ich zdanie często rozmija się z opinią przeciętnego odbiorcy. Każdy postrzega piękno indywidualnie, zależy to od chwili, samopoczucia, wiedzy. Na przykład malarstwo i przesłanie Picassa zrozumiałam, gdy sięgnęłam do literatury, poznałam jego życie, odniesienia do historii.
– Rzeczywiście, piękno jest kontemplacją w jakimś stopniu subiektywną. Dla mnie jest ważne; myślę o tym, piszę. Sztuka przewiduje pewną formację odbiorcy i jej odbiór wymaga przygotowania. Mam podobne doświadczenie. W liceum nie rozumiałem, dlaczego tak zachwycają się Cezannem. O co tu chodzi? Dostrzegłem jego wielkość po pewnym czasie, po indywidualnej robocie malarskiej.
Roman Ingarden twierdzi, że człowiek tworzy świat kultury, by nadać sobie aspekt człowieczeństwa, dlatego całym swoim wysiłkiem realizuje wartości dobra i piękna. Jednak współczesna sztuka nie jest idealistyczna.
– Piękno jest naturalną potrzebą i obecne jest w codzienności. Ale dzisiaj, jak mówi prof. Jerzy Jarzemski piękno się sprostytuowało, bo zostało zawłaszczone przez dyskurs komercyjny, a to źle się kojarzy. Kojarzy się z czymś tanim, słodkim, a to wywołuje reakcję negatywną u większości artystów. Jeśli tak, to robić na przekór, wprowadzić brzydotę, ohydę. I w tym można dokopać się do piękna, choć może już nieidealnego. Na przykład Poussin tworzył piękno doskonale, to znaczy tak obserwował rzeczywistość, żeby nadać jej ten właściwy kształt. Udoskonalał ją i idealizował. Bliższy mi jest Rembrandt, który był współczesnym Poussina, a któremu chodziło o to, by przekazać całą prawdę o rzeczywistości, wyrwać ją z natury. Być może kiedy jest się malarzem, to szuka się piękna w myśl triady platońskiej: prawdy, piękna i dobra. Tu wchodzi się już w zagadnienia etyczne, bo jeżeli coś ma być piękne, to czy musi być prawdziwe? Naiwne “upiększanie” (pseudoidealizacja) w pejzażu musi być kłamstwem, bo w świecie nie wszystko może być kolorkowe, musi być też szarość. Jeśli ktoś to eliminuje, tworzy sztuczną rzeczywistość, fałszywą.
Czy to z tego wgłębiania się w naturę wynika, że maluje Pan seriami, w których powtarza się jedna idea, motyw, jak w cyklu “Podróżni” czy” “Mięso- złom”?
– Myślę, że jeżeli sztuka jest prawdziwa, jeżeli jest wypowiedzią szczerą, to motywy, które się przewijają, są w człowieku od początku, od wczesnych lat dzieciństwa, a może nawet kształtują się w wieku prenatalnym. Motyw “Podróżnych” towarzyszy mi od zawsze. Rysowałem go w Liceum Plastycznym, w szkole podstawowej.
To wyraz tęsknoty? Za czym?
– Jak stwierdził jeden z myślicieli, artysta wobec swojego dzieła stoi także w pozycji odbiorcy. Jest ono dla niego zagadką, bo nie do końca wszystko wykoncypował, wyspekulował i zapiął na ostatni guzik. Nie wie wielu rzeczy i nagle sobie uświadamia, że to, co namalował, jest również dla niego odkryciem. Dlaczego “Podróżni”? Zawsze ważne były dla mnie relacje między ludźmi i chodziło mi o to, żeby spotkać ich na możliwie ciasnej przestrzeni, żeby te zależności wystąpiły. Uważam, że autobus czy tramwaj są miejscami do tego wymarzonymi. Dawniej malarze też próbowali szukać zagęszczeń w przestrzeni, realizowali to na przykład w scenach bitewnych. Teraz tłok mamy w autobusie. To nie jakiś surrealizm, to codzienność. I ona jest piękna. I to, że słońce wdziera się do tego akwarium. A ponad tym krąży podświadoma metafora życia jako podróży, bo wszyscy są w biegu, w drodze, dążą do jakiegoś celu.
Kto jest dla Pana autorytetem, kto zajmuje poczesne miejsce w Pana umyśle?
– Na pewno rodzina, która jest bardzo ważna. Ale oprócz bliskich, to oczywiście moi profesorowie, zwłaszcza profesor Rodziński, który wpajał mi prawdę o sztuce, że to nie jest jakiś wygłup, którym można oszukiwać ludzi i brać za to pieniądze. Że nie chodzi o modę, sezonowość, o wielkość, której nie pamięta się już po tygodniu, tylko o szczerość w tej robocie.
Rok 2006 obfitował w nagrody. Otrzymał Pan nagrodę prezydenta na V Triennale Autoportretu w Radomiu, Grand Prix Homo Quadratus Ostroviensis w Ostrowcu Świętokrzyskim, wcześniej wyróżnienie w II ogólnopolskim Konkursie im. Michała Michalika. Która jest dla Pana najważniejsza?
– Grand Prix. Ten obraz (na obrazie jest brat z rodziną w samochodzie) był dla mnie ważny, malowałem go dla siebie, z radością. Spełniał moją ideę, że człowiek jest kimś, nie jakąś kukłą powielaną, multiplikowaną. Na obrazie każdy jest inny, jest niepowtarzalnym bytem, a jednocześnie należy do zbiorowości. Tu zawarte są wszystkie moje fascynacje, również od strony malarskiej: przestrzeń, światło i na przykład szyba, która powstała, żeby odgradzać, a być jednocześnie niewidoczną.
Napisał Pan wspólnie z tatą książkę “Kształtowanie otoczenia. Wzornictwo przemysłowe. Komunikacja. Reklama wizualna”. Trochę zaskoczyła mnie informacja, że jest Pan asystentem na Wydziale Zarządzania.
– Mam zajęcia z reklamy wizualnej, a to dotyczy koloru, kompozycji, co jest mi bliskie. Książka powstała na użytek studentów i musiała się ściśle wiązać z programem. Reklama wchodzi w obszar szerzej rozumianej komunikacji wizualnej, która jest częścią wzornictwa przemysłowego.
Co przekazuje Pan swoim studentom? Co jest najważniejsze w świecie reklamy?
– Ważna jest kreatywność; projekty, rozwiązania muszą być atrakcyjne, żeby nie były nudne, powielane. Parafrazując cytat: Jeśli dwa produkty są równie funkcjonalne i posiadają tę samą cenę, to o kupnie jednego z nich zadecyduje wartość estetyczna.
A jakie przesłanie skierowałby Pan do studentów malarstwa?
– Żeby zawsze wypowiadać siebie, nie kogoś czy modę. Żeby się zastanawiać, o co mi chodzi, po co ja to robię, po co maluję taki obraz. Czy ja w tym jestem, czy to jest szczere.
Co jest według Pana najważniejsze w życiu?
– Takie pytanie trzeba kontemplować. Zapewne odpowiedź kryje się w życiowym
doświadczeniu. Nie chcę powiedzieć banału, czegoś wyświechtanego, bo to pytanie jest ważne, nawet, jeśli jest i pozostanie otwarte.
Co jeszcze pozostaje w kręgu Pana zainteresowań? Już wiem, że muzyka.
– Muzyka, tak. Bardzo. Jak przygotowywałem się do doktoratu, zajmowałem się estetyką starożytną i średniowiecza. I co mnie uderzyło? Że podstawową sprawą, która elektryzowała Greków i Rzymian była muzyka jako sztuka najwyższa oraz poezja. Co istotne, Grecy muzykę zawsze łączyli z tańcem i śpiewem. Dopiero po setkach lat oddzielono muzykę od śpiewu i okazało się, że muzyka może istnieć samodzielnie.
Co jeszcze Pana zajmuje?
– Od niedawna zacząłem kręcić filmy. To są etiudy z obszaru Science Fiction. Film służy mi w badaniach , które od pewnego czasu prowadzę nad obrazem człowieka w reklamie. Jest to kontynuacja pracy nad dotychczasową problematyką w animacji video-medium innego rodzaju.
Gdzie ten realizm w takim razie?
– To jest przesłanie innego typu, ale, paradoksalnie, przy niektórych filmach SF rzeczywistość też można pokazać jeszcze bardziej, bo pewne sprawy można przekontrastować, przeakcentować. I realizm pojawia się.
Plany na przyszłość?
– We wrześniu, w Ośrodku Promocji Kultury “Gaude Mater” będę miał wystawę indywidualną; również w galerii ZPAP “Pryzmat” oraz w Ostrowcu Świętokrzyskim. Ta wystawa jest nagrodą dla zdobywcy Grand Prix.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA