Nie tak dawno obchodziliśmy 59. rocznicę Powstania Warszawskiego. Exodus warszawiaków – zarówno powstańców, jak i ludności cywilnej – wiódł przez Częstochowę. Całkiem spora grupa mieszkańców stolicy osiadła tu na dłużej, niektórzy na zawsze. Wśród tych ostatnich – także Bogumiła Rankowska, obecnie Kulik. Plutonowy “Wiśka”, łączniczka Armii Krajowej z batalionu “Bończa”.
59 lat później, w upalne sierpniowe przedpołudnie, w redakcyjnym pokoju siedzi przede mną drobna, starsza pani. Zdumiewa mnie kondycja tej kobiety. Fizyczna i intelektualna. Nikt postronny zapewne nie domyśliłby się ciężaru lat i przeżyć, które stały się udziałem mojej rozmówczyni. Pani Bogumiła Kulik, magister ekonomii i porucznik rezerwy Wojska Polskiego. Warszawianka, urodzona i do jesieni 1944 r. mieszkająca na warszawskiej Starówce. Łączniczka “Wiśka”.
Nie tak dawno obchodziliśmy 59. rocznicę Powstania Warszawskiego. Exodus warszawiaków – zarówno powstańców, jak i ludności cywilnej – wiódł przez Częstochowę. Całkiem spora grupa mieszkańców stolicy osiadła tu na dłużej, niektórzy na zawsze. Wśród tych ostatnich – także Bogumiła Rankowska, obecnie Kulik. Plutonowy “Wiśka”, łączniczka Armii Krajowej z batalionu “Bończa”.
59 lat później, w upalne sierpniowe przedpołudnie, w redakcyjnym pokoju siedzi przede mną drobna, starsza pani. Zdumiewa mnie kondycja tej kobiety. Fizyczna i intelektualna. Nikt postronny zapewne nie domyśliłby się ciężaru lat i przeżyć, które stały się udziałem mojej rozmówczyni. Pani Bogumiła Kulik, magister ekonomii i porucznik rezerwy Wojska Polskiego. Warszawianka, urodzona i do jesieni 1944 r. mieszkająca na warszawskiej Starówce. Łączniczka “Wiśka”.
Feliks i Włodzimira Rankowscy mieli pięcioro dzieci: dwóch synów – Andrzeja i Wincentego, oraz trzy córki – Barbarę, Bogumiłę i Mariolę. Pan Feliks był urzędnikiem Ministerstwa Skarbu. Gdy wybuchła wojna – zgodnie z dyrektywą rządu – wraz z rodziną udał się w kierunku granicy polsko-węgierskiej. Tuż przed granicą Rankowscy postanowili jednak wrócić.
Bracia Rankowscy prawie od razu znaleźli się w konspiracji. Także najstarsza z sióstr, Barbara, prześliczna dziewczyna. Bogusia w chwili wybuchu wojny miała 11 lat. Rodzice domyślali się zaangażowania chłopców i starszej córki, chronić chcieli dwie najmłodsze dziewczynki. Bogusi jednak upilnować nie zdołali. Wraz z koleżankami i kolegami ze szkoły zaczynała od roznoszenia “bibuły”.
W maju 1942 r. Bogusia złożyła przysięgę i stała się 14-letnim żołnierzem Armii Krajowej. Jej 5-osobowa sekcja dziewcząt przeszła szkolenie sanitarne i szkolenie z zakresu obchodzenia się z bronią. Nastoletnie smarkule uczyły się składania i rozbierania visa, parabellum, walthera. Później szkolono je z zakresu przyjmowania zrzutów i sprowadzania samolotu na ziemię.
30 lipca, dwa dni przed Godziną W., dowództwo AK przeprowadziło próbny alarm. Wtedy to “Wiśka” poznała datę wybuchu Powstania i swój przydział. 1 sierpnia miała się stawić o godz. 17.00 na punkcie przy ul. Wspólnej, w Śródmieściu. Nie dotarła. Utknęła wraz z koleżanką na pl. Krasińskich. Już trwały walki. Przyłączyły się więc do oddziału walczącego w tym rejonie. O zmierzchu przenosiły żywność i koce z niemieckiego magazynu, zdobytego przez powstańców. Do punktu na Wspólną dotarły następnego dnia wieczorem.
Placówka na Wspólnej była ważnym punktem strategicznym powstańczej Warszawy. Znajdowała się tam m. in. radiostacja, utrzymująca łączność z Londynem i innymi redutami walczącej Warszawy. Dowódcą był porucznik “Goździk” – Anatol Makarenko, “cichociemny”. Stąd łączniczki roznosiły meldunki do Komendy Głównej AK.
“Wiśka” miała dużo szczęścia. Nie zginęła, choć w Powstaniu poległa jej siostra Basia i jeden z braci. Basia miała zaledwie 20 lat, poległa w powstańczym “piekle” na Starówce. “Wiśka” nie była nawet ranna. Mimo iż pewnego razu dostała się pod silny ostrzał niemiecki na Marszałkowskiej, gdy zaplątała się w drutach kolczastych. Innym razem pokaleczyło ją szkło sypiące się z ostrzeliwanej bramy. Pan Bóg jednak strzegł.
A potem były upokarzające chwile kapitulacji i pobytu w stalagach. Koszmar ostatniego stalagu w Oberlangen, w pobliżu granicy holenderskiej. Komendantką obozu była por. “Jaga” – Jadwiga Milewska. Obóz miał być ewakuowany, a dziewczyny przeniesione do innego, o obostrzonym rygorze. Osadzone nie respektowały bowiem wielu poleceń Niemców, odmawiały też świadczenia niewolniczej pracy na rzecz III Rzeszy. Wiadomo, warszawianki to dziewuchy charakterne. Ale 12 kwietnia 1945 r. przyszła wolność. Tym bardziej radosna, że przywieziona czołgami żołnierzy z dywizji gen. Stanisława Maczka. Jak się później okazało, Polacy dowiedzieli się, że w pobliżu jest obóz polskich dziewczyn, warszawianek z Powstania. Patrol pancerny brawurowym rajdem wdarł się do Oberlangen. (W tym miejscu opowiadania oczy pani Bogumiły zaszkliły się wspomnieniem, a ja długo musiałem patrzeć w okno).
Długo trwała rekonwalescencja i odżywianie wyzwolonych kobiet. Także uzupełnianie wykształcenia, bowiem przy Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie bardzo dobrze funkcjonował system oświatowy. Do kraju pani Bogumiła dotarła w 1946 r. Znalazła się w Częstochowie, bo… Warszawy po prostu nie było, a tu miała krewnych. Szczęśliwym trafem pani Bogumiła spotkała tu rodziców, którzy przeżyli Powstanie. Została w Częstochowie. Zniosła przesłuchania UB i NKWD, wyszła za mąż, skończyła studia.
Gdy żegnam się z panią Bogumiłą Kulik, ta przemiła i skromna starsza pani mówi: “Tylko proszę nie robić ze mnie, broń Boże, żadnej bohaterki. Niech pan wspomni o mojej siostrze Basi i braciach”.
WALDEMAR M. GAIŃSKI