Człowiek jest istotą ułomną i nie zawsze potrafi, lub niestety nie chce, wyciągnąć właściwych wniosków z przeszłości. To, że i u nas coraz częściej zaczynają pojawiać się głosy na temat niemieckich odszkodowań wojennych, źle wróży na przyszłość. Do tego, że to Grecy wysuwają podobne żądania, wszyscy już przywykli, a nawet częściowo to rozumieją, wszak tonący brzytwy się chwyta. Ale u nas?
Wspomniane już w tytule bajońskie sumy, to umowa zawarta między Napoleonem a władzami Księstwa Warszawskiego, kiedy to za ok. 40 procent wartości Napoleon sprzedał Księstwu wszystkie długi, jakie narobili Polacy – oczywiście u Niemców, zamieszkujących na terenach nowopowstałego Księstwa. Pieniądze te niestety były nierealne do ściągnięcia, w przeciwieństwie do tych, które daliśmy cesarzowi. I chociaż było to dawno temu, to jednak nie za morzami i nie za górami, ale tutaj. I wystarczyło niewiele lat, abyśmy stracili suwerenność ekonomiczną, gdy nasze wady i przywary spowodowały, że okupanci całkiem legalnie przejęli ogromny majątek.
Polacy w zaborze pruskim cieszyli się łatwym dostępem do nisko oprocentowanych kredytów, oczywiście na końcu było bankructwo, oraz przejęcie interesu we właściwe ręce. I wówczas, i dzisiaj sytuacja jest podobna. Okres „wolnej” Polski sprawił, że majątek narodowy łącznie z bankami, prawie w całości znalazł się w obcych rękach, stajemy się kolonią i niewiele mamy już własnego – no może poza rosnącymi długami. A Niemcy to mądrze rządzony kraj, i zapewne ani Grekom, ani Polakom, czy komukolwiek, nie uda się z nich czegokolwiek wycisnąć, ponieważ prawnie zabezpieczyli się przed tego typu żądaniami, i jedyne pieniądze jakie przyjdą z Niemiec, to te od naszych rodaków, pracujących tam za połowę stawki.
Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał, a w oszczędzaniu idzie nam niestety kiepsko. Polacy nie oszczędzają, bo nie umieją i nie mają z czego, a jeszcze ciągle słyszą o stymulacji gospodarki. Widocznie to takie miejsce, ten nasz kraj, że nawet wnuczek dziadka z Wehrmachtu zostawił nas ze sporym bałaganem, i kto wie, czy na końcu nie wylądujemy w wozie Drzymały.
ANNA GAUDY