W listopadzie br. w Galerii Ośrodka Promocji Kultury „Gaude Mater” w Częstochowie swoją pracę dyplomową z malarstwa zaprezentowała prezes Częstochowskiego Stowarzyszenia Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza Ewa Maria Powroźnik. Na temat wykreowanego cyklu, powstałego z inspiracji ISD Huty Częstochowa, rozmawiamy z dr hab. Włodzimierzem Karankiewiczem, profesorem nadzwyczajnym w Akademii Jana Długosza w Częstochowie, pracującym na Wydziale Sztuki w Katedrze Malarstwa Instytutu Sztuk Pięknych.
Panie Profesorze, Pańska studentka Ewa Powroźnik, zaprezentowała prace dyplomowe, wieńczące półtora roku nauki na kierunku malarstwo w Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie. Dyplom realizowała pod Pana kierunkiem, czy jest coś, co zaskoczyła Pana w twórczości pani Ewy?
– Sądzę, że pewna metamorfoza, która zaszła w trakcie tych trzech semestrów studiów. Szczególnie na etapie budowania pracy dyplomowej nastąpił u Pani Ewy przełom w postrzeganiu idei malarstwa. To już inny sposób budowania myślenia o formie i kolorze, i o obrazie, jako samodzielnym elemencie wypowiedzi plastycznej. Nie jest on tylko ilustracją, bezpośrednim odzwierciedleniem czegoś, jest – natomiast – efektem przeżyć, analizy, pewnej transformacji, poszukiwania czegoś nowego. To jest największa wartość, która do malarstwa pani Ewy została dodana, którą pani Ewa wykreowała.
Pani Ewa dała się wcześniej poznać jako malarka obrazów realistycznych, aczkolwiek wypełnionych także nutą zawoalowanej tajemnicy. Czy to, co zaprezentowała na wystawie – widzimy tu abstrakcję – jest efektem pewnego procesu, czy bardziej nagłym, artystycznym przeobrażeniem?
– Odczucie skokowej przemiany stwarza może dość długa przerwa czasowa w prezentacji twórczości pani Ewy. W rzeczywistości wszystko buduje się stopniowo, krok po kroku. Jest to efekt ciężkiej, żmudnej pracy, choć może i kwestia także innych inspiracji. Cykl dyplomowy jest inspirowany naturą, ale nie pejzażem jurajskim, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, lecz pejzażem przemysłowym. To obserwacja terenów industrialnych podczas pleneru hutniczego, gdzie pani Ewa pracowała z aparatem fotograficznym, który przejął rolę szkicownika rysunkowego. Robiąc dużo zdjęć fragmentów konstrukcji szukała problemów czysto malarskich: rytmu, koloru, światła. Czegoś, co jest w każdym pejzażu. Natomiast, o ile w pejzażu klasycznym mamy rytm pni drzew czy układu budynków, to tu mamy rytm konstrukcji stalowych, zardzewiałe fragmenty stalowych elementów, które w strukturze i kolorze podporządkowane są kolorytowi żelaza i jego pochodnych: rdzy, oranżów, czerwieni, brązów, kolorom światła czy ognia, obecnym w hucie. Pani Ewa pisze w pracy, że interesowały ją motywy odzwierciedlające fragmenty rzeczywistości, które analizowała – struktura, szorstkość, porowatość materii. Obraz poddaje procesowi analizy: najpierw całych motywów pejzażu, by w nich wyszukać fragmentów intrygujących ją malarsko, które dają elementy spójne z jej nastrojem i uczuciami. Szuka też kontaktu między swym wewnętrznym nastrojem, a tym co widzi, na co chce zwrócić uwagę. A były to rytmy architektonicznych elementów geometrycznych, na przykład podziału okien, a z drugiej strony chaos materii, gdzie zachwycał ją koloryt jako oryginalna, niepowtarzalna struktura.
I w konsekwencji tych poszukiwań Pani Ewa stworzyła dość spójny plastycznie obraz swej prezentacji…
– Tak, spójny w kolorze i w formie, ponieważ po analizie dochodziło do syntezy, pewnego uproszczenia, rezygnowania z niepotrzebnych elementów na rzecz pokazania w obrazie tego co dla niej najistotniejsze, czyli materii malarskiej. Realizuje to także inną techniką. Wcześnie w jej pastelowym i akwarelowym malarstwie dominowała delikatność pędzla, teraz pani Ewa odważnie posługuje się nowymi materiałami. Zaprawa i kleje murarskie służą budowie struktury obrazu. Zdecydowanie poszerzony został warsztat malarski.
Tak odmienny przekaz artystyczny nasuwa pytanie, czy ta metamorfoza od delikatnej, czasem efemerycznej formy, do odważnej nawet buńczucznej kreski, nie jest efektem zmiany osobowości plastycznej, charakterologicznym przeobrażeniem artysty?
– Na pewno tak.
A czy nie czuje się Pan poniekąd ojcem sukcesu artystycznego Pani Ewy Powroźnik?
– Byłbym daleki od takiego wniosku, natomiast – co warto zauważyć – sposób kształcenia, który prowadzimy we wszystkich pracowniach na kierunku malarstwo, wywodzi się z naszych doświadczeń, jako studentów Akademii Krakowskiej, gdzie nasi profesorowie uczyli nas odwagi, poszukiwania swoich indywidualnych rozwiązań, zachęcali do eksperymentowania i błądzenia, po to, aby nabyć doświadczenia, zobaczyć, co w obrazie można zrobić, żeby się nie bać malować, przekraczać granice aż do zniszczenia obrazu. Nawet jak się on nie uda, to może wykorzystamy to doświadczenie w budowaniu następnych obrazów, bo jeśli wyciągamy odpowiednie wnioski, to osiągamy cel. Dlatego tak ważny jest program otwartości i poszukiwania, który realizujemy na naszych studiach, oparty na podpowiadaniu studentom i obserwacji ich pracy. Czasami wiele rzeczy oglądamy i nie komentujemy, aby studentom nie przerywać toku myślenia, nie wytrącać ich z linii działania, którą podjęli. Dopiero po pewnym czasie następują rozmowy, analizujące drogę poszukiwań studentów, tego, co się dzieje z ich tokiem twórczym. Wówczas albo utwierdzamy studenta w obranej przez niego drodze, albo sugerujemy mu poszukiwanie innych rozwiązań.
Dokonaliśmy swoistej wiwisekcji malarstwa Ewy Powroźnik. Podsumowując, w jakim kierunku zmierza twórczość artystki?
– Generalnie wszystkie kompozycje są konstrukcjami abstrakcyjnymi. Ewidentnie pani Ewa odchodzi od ilustracyjności na rzecz kompozycji malarskiej, gdzie liczy się rytm, układ form, relacje barwne między poszczególnymi elementami płaszczyzny obrazu, relacje strukturalne, czyli gładkie delikatne powierzchnie skontrastowane z matowymi, gęstymi partiami. W ekspresji też są różne, bo część geometrii jest spokojna – tam przeważają piony i poziomy, układ jest uporządkowany. Ale są też obrazy inspirowane chaosem barwnym i mnogością form, gdzie te układy są bardziej dynamiczne, a kontrasty temperaturowe – dużo większe, gdzie zderzają się błękity z żółcieniami, oranże z filetami, brązy z czerwieniami i mocnymi światłami. To malarstwo bardzo odważne, idące w kierunku malarstwa „męskiego” (według dawniejszych określeń) – szorstkiego i porowatego. W efekcie Pani Ewa łączy subtelność i wrażliwość kobiecej obserwacji z męskim, zdecydowanym sposobem malowania. Oglądając obrazy trudno by mi było powiedzieć, czy malował je mężczyzna, czy kobieta.
Czyli jako opiekun merytoryczny jest Pan Profesor zadowolony z efektów pracy swojej studentki?
– Zdecydowanie tak. Muszę podkreślić, że mamy przyjemność pracować ze studentami, którzy mają pasje, chęć do pracy i zapał do malowania. A to jest najważniejsze, bo przekłada się na wysoki artystycznie efekt pracy. Bez takiego zamiłowania praca staje się jałowa, energia gaśnie i wszystko stoi w miejscu. Ożywczy potencjał studentów udziela się i nam, wykładowcom, zachęca do wspólnych poszukiwań.
Poziom edukacji na Wydziale Sztuki AJD jest bardzo wysoki i wypełniacie Państwo warunki do uzyskania praw doktoryzowania, co jest decydującym punktem do przyznania Akademii im. Jana Długosza statusu uczelni uniwersyteckiej…
– Wszystkie warunki ku temu spełniamy w dwójnasób, natomiast przyznawanie tych uprawnień nie jest automatyczne. Decydują o tym urzędnicy ministerialni. Niestety, w najbliższym nam rejonie nie ma problemu z przeprowadzeniem przewodu doktorskiego w dziedzinie sztuki. Są uczelnie w Katowicach, Krakowie, Łodzi, Kielcach, co staje się punktem zaporowym. Ponadto za uprawnieniami idą pieniądze, co zapewne też ma znaczenie w podjęciu decyzji przyznania nam praw do przeprowadzania przewodów doktorskich.
Dziękuję za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA