10 grudnia 2012 roku pracownik naukowy Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie mgr Justyna Tomczyk zorganizowała Seminarium Socjologiczne ph. „Stop przemocy wobec kobiet”. W rozmowie z nami mgr Tomczyk przybliża źródła i skutki tego zjawiska.
Czy przemoc w stosunku do kobiet staje się w Polsce problemem społecznym?
– Jest to palący i trudny do wyeliminowania problem społeczny, o którym trzeba mówić. Temat ten w debacie publicznej obecny jest od niedawna, gdyż dopiero w 1993 r. Organizacja Narodów Zjednoczonych przedstawiła definicję tego zjawiska w Deklaracji o Eliminacji Przemocy Wobec Kobiet. Podkreślono w niej, że jest to nie tylko fizyczna, seksualna lub psychiczna krzywda, ból, cierpienie, ale też groźba popełnienia takich czynów – niezależnie od tego, czy mają one miejsce w życiu publicznym czy prywatnym.
Co konkretnie definiuje się jako przemoc wobec kobiet?
– Są jej rodzaje: fizyczna, psychiczna, symboliczna i ekonomiczna. Przemoc fizyczna, to wszelkie czynności, które zagrażają zdrowiu i życiu jednostki. A więc bicie, kopanie, szarpanie za włosy, popychanie, policzkowanie, pozostawienie w niebezpiecznej okolicy, a także lekceważony w niektórych kręgach gwałt małżeński. Chociaż wymienione formy znęcania się mrożą krew w żyłach, to w niektórych krajach można mówić o jeszcze bardziej przerażających formach przemocy fizycznej wobec kobiet – jak: kamienowanie, obrzezanie, oblewanie kwasem czy tak zwane morderstwa dla zabawy. Przemoc psychiczna, choć – w odróżnieniu od fizycznej – nie pozostawia śladów na ciele, jest równie upokarzająca. Jest stosunkowo trudna do udowodnienia, ale tak samo karalna jak fizyczna. Są to wszelkie manipulacje emocjonalne, toksyczne komunikaty werbalne i niewerbalne, upokarzanie, obniżanie poczucia wartości, deprecjonowanie, publicznie ośmieszanie opinii kobiety, niedopuszczanie jej do głosu. Tu warto zauważyć, że właśnie przemoc psychiczna dominuje w małżeństwie i w związkach partnerskich. Szacuje się, że doświadczyło jej 59 procent kobiet w Polsce. Przemoc ekonomiczna, czyli wykorzystywanie władzy za pośrednictwem pieniędzy, jest stosunkowo słabo zdefiniowana. W prawodawstwie polskim funkcjonuje dopiero od 2012 roku. Do przemocy ekonomicznej dochodzi wówczas, kiedy partner za pośrednictwem pieniądza manipuluje zachowaniem kobiety, ogranicza jej wydatki, nadmiernie kontroluje, co kupuje, zabrania jej pracy zawodowej lub innych form zarobkowania, uniemożliwia dostęp do konta.
Przemoc ekonomiczna we współczesnym świecie wydawać się może problemem marginalnym.
– Wręcz przeciwnie. W Polsce aż 22 procent kobiet stwierdza, że doświadcza takiej przemocy i czuje się manipulowana finansowo ze strony mężczyzn.
Wspomniała Pani o przemocy symbolicznej. Co ona oznacza?
– Trudno o niej mówić jednoznacznie, gdyż przyjmuje nieoczywiste i niejawne wymiary. Są to czasami krzywe spojrzenia, złośliwe i cyniczne komentarze, ale także ograniczanie kobiet w dostępie do ważnych, lukratywnych stanowisk. To mocno objawia się w polityce, gdzie kobiety wypełniają tylko 1/3 część tej przestrzeni publicznej. Również w firmach, gdy prześledzimy prezesury, gremia decyzyjne czy rady nadzorcze, widać znaczącą przewagę mężczyzn. Kobiety są najwyżej wicedyrektorami, wiceprezesami, co wprost proporcjonalnie ogranicza ich wpływ na funkcjonowanie instytucji i przedsiębiorstw. Kobieta często traktowana jest jako ozdoba, co w socjologii określa się terminem „paprotki”. Kobieta – właśnie jak ta paprotka – jest postawiona na widoku, po to, by na nią patrzeć, by dekorować i upiększać otoczenie, ożywiać przestrzeń. Kobieta cieszy oko, łagodzi obyczaje, sublimuje potrzeby, ale nie ma podmiotowości sprawczej.
Czy dzisiaj zjawisko przemocy wobec kobiet jakoś szczególnie narasta?
– Zastanawiając się nad źródłami przemocy można to zjawisko tłumaczyć od strony antropologicznej. Mężczyzna zawsze stał wyżej w hierarchii społecznej. Czy to w plemieniu, kohorcie, czy w społecznościach najniżej zorganizowanych on pełnił tak zwane role kierownicze, był wodzem. On wychodził na polowania, a zatem od niego zależał dobrobyt rodziny, a czasem jej przetrwanie. To spowodowało, że w społeczeństwie mężczyzna zawsze sprawował funkcje nadrzędne, wyznaczał kierunek rozwoju społecznego. W tym przypadku można mówić o społeczeństwach patriarchalnych, gdzie władza należy do mężczyzn. To właśnie patriarchat wykształcił zjawisko nadrzędności i podległości płci. Kobiety zawsze były podrzędne, związane z naturą, czyli płodzeniem, rozrodczością, karmieniem, opieką. Mężczyźni natomiast tworzyli grupę dominującą, przynależną do kultury, czyli reprezentującą wartości wyższe – mądrość, rozsądek, powagę. Kobietę utożsamiano z ciałem, mężczyznę – z rozumem. Biorąc pod uwagę rys antropologiczny, mężczyzna czuje się predysponowany do panowania, a gdy ono nie wychodzi na zasadzie autorytetu, to wykorzystuje siłę i niestety najczęściej fizyczną.
A zatem przemoc istniała od zarania dziejów, inne jednak było jej normatywizowanie. Kiedyś u większości społeczeństw uchodziła za zjawisko normalne. Zresztą do dzisiaj niektóre nacje przemoc traktują ją jako stan oczywisty, naturalny, a nawet wskazany. Odwołując się do historii, sięgając po przekazy antropologiczne lub analizując etymologię ludową, można zauważyć, że one normatywizują przemoc. Weźmy na przykład przysłowia: „Jak się żony nie bije, to jej wątroba gnije” lub „Po to się ma grabę, by krótko trzymać babę” i łatwo można zauważyć, że one wyznaczają styl myślenia o kobietach. Istnieje więc przekonanie, że kobietę trzeba trzymać krótko, co w konsekwencji nasuwa na myśl, że mężczyzna ma mieć władzę nad żoną i ma decydować o życiu rodzinnym. Dlatego czasem sięga po ekstremalny środek, jakim jest pięść. W niektórych krajach takie przekonanie jest podzielane przez większość społeczeństwa, więc uchodzi za normę społeczną. Na przykład wśród Egipcjanek przeprowadzano badania, z których wynika, że 81 procent z nich uważa, że mężowie może stosować wobec żon przemoc, gdy odmówią współżycia seksualnego. W Europie takie przekonanie ma 11 procent pań.
Czy są też inne źródła przemocy niż antropologiczne, czy na przykład kobiety poprzez swoją postawę wywołują agresję mężczyzn?
– Analizując każdą patologię społeczną, można zauważyć dwie strony problemu, które mają wzajemny wpływ na zjawisko. W przypadku przemocy domowej należy sobie powiedzieć wprost: obie strony są winne, jakkolwiek jedna strona zawsze jest ofiarą. Jeśli chodzi o mężczyzn-agresorów, to są to osoby z deficytem emocjonalnym, społecznym, osobowościowym. Sfrustrowani, zalęknieni, niepewni, ze zbyt wysokimi ambicjami. Skumulowane żale czy inne złe emocje w pewnym momencie wybuchają i w efekcie swoją męskość realizują poprzez przemoc. Jednakowoż źródeł agresji upatrywałabym też w procesie socjalizacyjnym. W zależności od tego, jak jesteśmy wychowani i w jaki sposób internalizujemy normy i wartości, tak zachowujemy się w życiu dorosłym. Mężczyzna z rodziny z dominującym ojcem, prawdopodobnie ten model przeniesie do swojej rodziny; kobieta z takiej rodziny będzie od przyszłego męża wymagała dominującej i autorytarnej postawy. Czasem, co z przykrością trzeba stwierdzić, kobiety są winne przemocy wobec siebie, bo chcą się wpisać w rolę ofiary, bo tak zostały wychowane i potem jest to im potrzebne do życia. To swoisty psychiczny masochizm.
Jak można wytłumaczyć syndrom uzależnienia od agresora?
– W kryminologii ukuto określenie: syndrom sztokholmski. Niestety, ofiara zaczyna sympatyzować ze sprawcą przemocy, co powoduje, że jej potrzebuje, by czuć się dobrze, sprawnie funkcjonować, a nawet być szczęśliwą. Uważam ten syndrom za kluczowy, kiedy próbujemy docierać do głębokich źródeł zjawiska. Kobiety często racjonalizują przemoc wobec siebie. Mówią: bije, bo kocha, bo jestem dla niego ważna. Stawiałabym taką hipotezę, że u źródeł przemocy istnieje uzależnienie od sprawcy, jakaś wewnętrzna i niezaspokojona potrzeba, która tę przemoc wzmacnia i uzasadnia.
Co kobieta ma czynić, by unikać syndromu uzależnienia od agresora?
– Pierwszym warunkiem szczęścia w małżeństwie jest świadomość i wiedza na temat tego, czego się nie chce u partnera, czego nie można u niego zaakceptować. Jeśli kobieta dobrze czuje się w związku, gdzie dominuje mężczyzna, jest to dla niej jedyny optymalny model partnera, to powinna takiego szukać. Przecież dominacja nie zawsze rodzi agresję. Natomiast, gdy kobieta wydaje się silna, potrafi zarządzać swoim życiem, jest niezależna i samodzielna, to paradoksem byłoby, żeby szukała u partnera dominacji. Chociaż nigdy nie ma pewności, co do tego, jaki będzie nasz przyszły partner, to są sygnały, kiedy powinno nam się zapalić czerwone światło. Jeśli kobieta zauważy nadmierną kontrolę wydatków, chorobliwą zazdrość, bezpodstawne oskarżenia o zdradę, narzucanie zdania, zmienność nastrojów, nie mówiąc o nadużyciu alkoholu czy sięganiu po narkotyki, i będzie takie zachowanie tolerowała i tłumaczyła, to jest to pierwszy krok do porażki.
Jak Polska na tle innych krajów europejskich jest sklasyfikowana pod względem wielkości skali zjawiska przemocy?
– Poletko polskie jest zbadane, ale niekompletnie. Statystyki informują, że policja przyjeżdża 80 tysięcy razy rocznie do zgłaszanych interwencji przemocy. Jednak dane prof. Beaty Gruszczyńskiej pokazują, że tych aktów jest 10 razy więcej, a zatem 800 tysięcy kobiet doświadcza przemocy małżeńskiej. Trudno to jednak zbadać, bo kobiety wstydzą się o tym mówić. W naszym społeczeństwie utarło się, że to nie wstyd bić kobietę, a wstydem jest do tego się przyznać. Kobiety doświadczające przemocy mają wrażenie, że same są temu winne, bo na przykład sprowokowały krótką spódniczką, wydekoltowaną bluzką czy późnym wyjściem na ulicę. W Polsce funkcjonuje stereotyp kobiety-ofiary. Najczęściej mówi się, że jest to kobieta słabo wykształcona, bezdomna, pochodząca z niższej klasy społecznej, a nie zwraca się uwagi na to, że przemoc bardzo często dotyka kobiet wykształconych, z rodzin inteligenckich, szanowanych, zamożnych.
Przykład aktorki Katarzyny Figury, nad którą jej amerykański mąż psychicznie i fizycznie znęcał się przez wiele lat pokazuje, że problem dotyczy i osób wykształconych. Ona w tym toksycznym związku trwała.
– Do czasu. Wreszcie odważyła się o tym powiedzieć głośno w mediach. Jeśli kobieta chce mówić o doświadczonej przemocy, powinno się jej to umożliwić. Działa to jako samooczyszczenie – katharsis, a z drugiej strony jest przykładem dla innych kobiet. Widzą, że mogą być wysłuchane, że inne kobiety borykają się z podobnym problemem, że nie ma sensu tego ukrywać i żyć z ciągłym poczuciem winy. W tym przypadku kobieca solidarność ma ogromne znaczenie – kobiety muszą mieć przekonanie, że mogą przeciwstawić się przemocy, i że ktoś może im pomóc.
A jaki wymiar zjawiska przemocy wobec kobiet jest w Częstochowie i naszym regionie?
– W Częstochowie nie ma wyraźnych danych statystycznych pod względem ilościowym i jakościowym, co do wielkości tego zjawiska, choć przecież ono występuje.
Gdzie kobieta powinna szukać pomocy, jak ma chronić się przed agresorem?
– W większości polskich miast istnieją odpowiednie komórki powołane do zajmowania się kobietami, które doświadczyły przemocy. Jednak trzeba otwarcie przyznać, że struktury tych organizacji są słabo rozwinięte – zwłaszcza porównując z Europą Zachodnią czy Skandynawią. Najbardziej popularną instytucją jest ośrodek interwencji kryzysowej. Tutaj kobieta powinna się udać, jeśli chce uzyskać pomoc psychologiczną i doraźne wsparcie. W ośrodku kobiety mogą przebywać do trzech miesięcy, potem muszą się usamodzielnić, co w naszym kraju w wielu przypadkach jest niewykonalne. Nie mając dochodów, nie można wynająć mieszkania i żyć. Kobiety powinno się uczulać, aby każdą przemoc zgłaszały na policję i zakładały tam niebieską kartę, by mówiły o tym lekarzowi, który ma obowiązek wydać bezpłatną obdukcję, by szukały sieci wsparcia psychologicznego i informacyjnego u znajomych, przyjaciół i w rodzinie. Funkcjonują także inne specjalistyczne ośrodki wparcia: powiatowe centra pomocy rodzinie, organizacje pozarządowe oferujące na przykład porady prawne dla ofiar przemocy, poradnie internetowe on-line. W Częstochowie, niestety, baza pomocy jest skromna.
Słyszy się również o stosowaniu przemocy przez kobiety. Jak ocenia Pani tę stronę problemu?
– Badania przemocy kobiet wobec mężczyzn prowadzone są od lat 50. ubiegłego wieku. Jako pierwszy zjawisko to zdiagnozował amerykański socjolog Otto Pollak. W swojej kontrowersyjnej książce na temat przestępczości kobiet Pollak stwierdził, że kobiety popełniają tyle samo przestępstw, co mężczyźni, i są tak samo agresywne jak oni. Jednak, z uwagi na wrodzoną skłonność do manipulacji i udawania, potrafią ukryć swoje czyny, zarówno przed najbliższym otoczeniem, jak i wymiarem sprawiedliwości. Jakkolwiek trudno całkowicie zgodzić się z proponowaną przez Pollaka tezą, to trzeba przyznać, że faktycznie agresorkami bywają kobiety. Ten fakt jest słabo zbadany, dominuje bowiem stereotyp, że to mężczyzna jest napastnikiem, a kobieta – ofiarą. W związku z tym policjantów przyjeżdżających na interwencję cechuje tak zwany syndrom rycerskości i chcąc nie chcąc stają zawsze po stronie kobiety. Tymczasem bardzo często pokrzywdzony jest mężczyzna. Kobieta-agresorka jako – stereotypowo – osoba słabsza i wrażliwsza sprytnie kamufluje swoją przemoc. A zdarzają się kobiety niezwykle agresywne, które biją swoich mężczyzn, przyduszają, szarpią, drapią, ciągną za włosy, w ekstremalnych przypadkach łamią ręce lub nogi. Prowadząc badania wśród mężczyzn doświadczających przemocy, usłyszałam o wielu formach dręczenia, co wydaje się tym bardziej niewiarygodne, że sprawczynią przemocy była filigranowa kobietka, a czasem tak zwana szara myszka, której nigdy nie posądzilibyśmy o użycie siły. Badani mężczyźni jako źródło takiego zachowania wskazują czynnik socjalizacyjny. Kobiety-agresorki pochodzą z patologicznych domów, gdzie przemoc pod różną postacią była na porządku dziennym. Oswojone z przemocą potrzebują jej do życia na zasadzie uzależnienia. Zachowanie agresywne jest dla nich jedynym, znanym i sprawdzonym, modelem funkcjonowania. Wtedy czują się pewne siebie i bezpieczne.
Jaka powinna być rola państwa i samorządu w przeciwdziałaniu przemocy?
– Rola państwa powinna być kluczowa. To ono winno wziąć w opiekę kobiety poddane przemocy domowej. Wprawdzie kobiety mają rzecznika i jednostki do pilnowania ich interesów, ale to słabo działa w praktyce. Ważna byłaby też inicjatywa obywatelska, zakładanie ośrodków pomocowych dla kobiet przez stowarzyszenia i fundacje III sektora. To jest bardzo popularne w krajach Europy Zachodniej. W Polsce trochę szwankuje, choć optymistycznie zauważam, że z roku na rok zainteresowanie problematyką rośnie. Problem przemocy musi się stać bieżącym tematem debaty publicznej – społecznej i politycznej. Tylko wtedy, gdy do znudzenia będziemy mówić o przemocy, nawet w sposób przejaskrawiony, ma ona szansę się zminimalizować. Nie może być tak, że w Polsce statystycznie co 40 sekund kobieta doświadcza agresji, a rocznie ginie 150 kobiet z powodu przemocy domowej. Mówienie o tym problemie pobudza społeczeństwo do działania.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA