I weszliśmy w Nowy Rok. Normalnie powinien być to czas podsumowań, lekkiej zadumy, ale i snucia marzeń, przeżycia radosnych chwil. Owszem, sylwestrowa zabawa była udana. Dobre towarzystwo nie sprzyjało ponurym myślom. Jednak tuż po przebudzeniu nastrój prysł jak bańka mydlana.
Minione 365 dni nie rozpieszczało nas. Dla milionów Polaków był to czas głębokiego smutku – przeżywania dramatu tragedii smoleńskiej; grozy, nieszczęścia, strachu – awarie energetyczne o niespotykanej skali spowodowane atakiem mrozu na początku roku czy późniejsze powodzie. W między czasie wcale nie było weselej.
No i minął ten nieszczęsny 2010. Nastał 2011. Na dzień dobry – podwyżka podatków. W sklepach zamieszanie, gdyż zmiana cen takiej ilości towarów sprawiła sprzedawcom sporo kłopotów. Producenci kombinują, rewidują nazwy swoich wyrobów, by zmiany w jak najmniejszym stopniu odbiły się na ich dochodach. Zaś przeciętni ludzie kalkulują: kupić to samo co zwykle, czy może zaoszczędzić i zdecydować się na coś, co nie podrożało. I jak w takich warunkach cieszyć się z wejścia w Nowy Rok, jak snuć dalekosiężne plany, skoro skupić się trzeba – jak zwykle – na problemach dnia codziennego?
I nie można mieć do nikogo pretensji z powodu takich reakcji. To było naturalne, nastąpiło automatycznie.
Dzień później oglądam serwisy informacyjne. Żadnej pozytywnej informacji. Gdzieś czekają z utęsknieniem na odwilż, bo lodołamacze powinny już zacząć pracować, gdzie indziej znowu przerażenie – gwałtowne topnienie śniegu może skutkować kolejnymi powodziami na dużą skalę. Na kolei… Dramat i skandal. Itd.
Przyznam, że na początku bieżącego roku nastrój towarzyszył mi dość posępny.
Światełko w tunelu zobaczyłem dopiero 8 stycznia. Uczestniczyłem tego dnia w 3. Pielgrzymce Kibiców na Jasną Górę. Spotkałem tam sporą grupę osób w różnym wieku – w tym liczną młodzież i nawet całe rodziny – które przemierzyły nierzadko setki kilometrów, by wspólnie pomodlić się przed Obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Na co dzień dopingujący różne drużyny. Tu ramię w ramię, ponad wszelkimi podziałami, zjednoczeni pod hasłem „Bóg Honor Ojczyzna”. I kogo nie zapytać, każdy deklarował, że jego przyjazd ma głęboki charakter patriotyczny. Budujące, naprawdę budujące.
I tych pozytywnych emocji dostarczyło mi środowisko, które w mediach głównego nurtu przedstawiane jest jako banda bezmózgich chuliganów. Nie wspomina się za to o licznych, organizowanych przez kibiców akcjach charytatywnych czy demonstrujących głęboką miłość do Ojczyzny. Ale do diabła z mainstreamem, ważne, że są jeszcze ludzie – i to całe rzesze – które potrafią rozpoznać obłudę.
Tak więc dla mnie Nowy Rok rozpoczął się z tygodniowym opóźnieniem.
ŁUKASZ GIŻYŃSKI