Uroczyste obchody sześćdziesiątej rocznicy Powstania Warszawskiego mimochodem stały się areną kilku istotnych wydarzeń politycznych. Choć zapewne nie było to intencją organizatorów, czyli głównie Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Warszawy to jednak wydarzenia te, jak i komentarze rzucają światło na pewne historyczne fakty i pomagają zrozumieć nam dzisiejsze nasze położenie.
Nie ma tutaj oczywiście miejsca na to, by zabierać się za analizę nieodległej i jakże bolesnej, do niedawna jeszcze natrętnie zakłamywanej historii. Nie moja zresztą w tym rola. Chcę jednak przywołać i podkreślić znaczenie paru świadomie wypowiedzianych zdań oraz kilku z premedytacją wykonanych gestów, świadczących o tym, że w polityce międzynarodowej nie ma miejsca na sentymenty.
Pierwszym symptomem, delikatnie mówiąc, nonaszalancji była nieobecność na uroczystościach premiera Wielkiej Brytanii Tonny`ego Blaira. Owszem, w imieniu Zjednoczonego Królestwa hołd poległym oddał jego zastępca, ale można się teraz zastanawiać, czy czasem Blair nie za bardzo przejął się polityczną sukcesją Winstona Churchila, który najpierw Polaków wychwalał pod niebiosa za waleczność na frontach II wojny, by potem nas w Jałcie zdradzić.
Drugim dysonansem była niska ranga reprezentacji Republiki Francuskiej w osobie jej ambasadora w Warszawie. Niby nic, a jednak jakoś boli, że do Niezwyciężonego Miasta, gdzie główne rondo nosi imię generała de Gaulle`a, nie pofatygował się ani prezydent Chirac ani nawet premier Raffarain.
Reprezentujący jako trzeci Wielką Trójkę kanclerz Schreder, do problemu relacji polsko – niemieckich podszedł z iście niemiecką “wrażliwością”. Nie na darmo parę lat wstecz, gdy przejmował on ster rządów w Republice Federalnej po dekadzie sprawowania władzy przez kanclerza Khola niemieccy komentatorzy wieszczyli, że dla naszego partnerstwa nastaje bodaj najgorszy, w powojennej historii czas. Mówiono wówczas, że nowy kanclerz nic dla wspólnej historii nie będzie w stanie zrobić, bo ani jej nie zna, ani nie rozumie. Teraz własnym postępowaniem udowodnił, jak bardzo prawdziwe były te opinie. Schreder najwyraźniej nie może pojąć, że skala okrucieństwa i eksterminacji była tak nieludzka, że ofiara przekroczyła dla nas granicę metafizyki i że nie ma sensu w tym momencie żadne polityczne kunktatorstwo. W tej sytuacji każdy rozsądny przywództwa państwa, na miejscu kanclerza, oczywiście z racji czysto historycznych otoczył by tę sferę milczeniem, zrozumieniem oczekiwań i głębokim szacunkiem, na co niestety ten kanclerz się nie zdobył.
Na podobny gest nie zdobyli się również Rosjanie, którym nie spieszy się do wyjaśnienia całej prawdy o Katyniu, uznaniu tej zbrodni za akt ludobójstwa oraz przeprosin za świadome nieudzielanie pomocy walczącej w 1944 roku Warszawie. Przy czym styl, w jakim oświadczenie w tej sprawie usłyszał szef IPN, profesor Leon Kieres trudno określić inaczej jak prostacki i bezczelny, diametralnie różniący się od wypowiedzi wcześniej przywołanych polityków, którzy wykazali przy tym przynajmniej pewną dozę dyplomacji.
Mniejsza, zresztą o styl. Istotne jest to, że tak jak i sześćdziesiąt lat temu, tak i dzisiaj nasi sąsiedzi nie są zainteresowani wyjaśnieniem wszystkich spraw do końca. Żeby było jeszcze bardziej gorzko, to z trzema z tych państw jesteśmy dzisiaj związani unią gospodarczą a z czterema paktem wojskowym. Widać wspólna polityka gospodarcza jak i prowadzona współcześnie razem misja wojskowa w Iraku to jeszcze za mało, by oddać należny hołd ofiarom złożonym przed sześćdziesięciu laty.
Artur Warzocha