Zezwolenie na talerz
telekomunikacyjny satelita – pośredniczący w przesyłaniu programów radiofonicznych i telewizyjnych (również kolorowych)
“Kompletną bzdurą jest, iż w Polsce trzeba płacić Zachodowi za odbiór tej formy telewizji. Zachodnie towarzystwa nigdy nie ośmieliłyby się wystąpić z takim wnioskiem” – uspokajała prasa po wyjaśnieniach specjalistów z Uniwersytetu Śląskiego i Państwowej Inspekcji Radiowej, którzy ostatecznie rozwiali wątpliwości na seminarium zorganizowanym w Katowicach w dniu 23 lutego 1989 r. z inicjatywy Komitetu Miejskiego PZPR i Komitetu Uczelnianego PZPR. Można więc już było bez obaw przed komornikiem zakupić “talerz” i wycelować go prosto w niebo, aby delektować się zwłaszcza ostatnią nowością – szesnastoma programami z satelity ASTRA “które np. w Polsce odbierane mogą być już nie przy pomocy dużej 1,8 metrowej anteny lecz dzięki talerzowi o średnicy 90 cm”. Choć żaden z programów nadawanych przez satelitę ASTRA czy inny z “satelitów zawieszonych nad równikiem i oddalonych od nas o 36 tys. km”, nie nadawał ani jednego programu po polsku, to Polacy zapragnęli “tej formy telewizji”. Do początku 1989 r. w ówczesnych województwach: bielskim, częstochowskim, katowickim i opolskim zainstalowano co prawda dopiero 163 “talerze”, ale kolejnych 807 “osób i instytucji” czekało na rozpatrzenie wniosku o wydanie zezwolenia. No, bo bez zezwolenia nie można było założyć “talerza” ani na dachu, ani na płocie. Najwyżej na głowie. “Jednym z warunków otrzymania zezwolenia jest pozytywna opinia urzędów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych” – czyli WUSW (a więc MO i SB). Po półrocznym oczekiwaniu na rozpatrzenie, można więc było otrzymać odmowę, uzasadnianą ochroną interesów państwa. Kim więc byli ci, którzy ezwolenie dostali? Oficjalnie: pracownicy zakładów państwowych (42 proc.), rzemieślnicy (28 proc.), rolnicy (9 proc.) i emeryci, gospodynie domowe, studenci. Luzik.
MARCIN PARUZEL