Częstochowska młodzież – podobnie jak w innych miastach Polski – chętnie korzysta z pośrednictwa Ochotniczych Hufców Pracy. Młodym ludziom, co oczywiste, zależy na zarobieniu przez pierwszą części wakacji pieniędzy, za które spędzą pozostałą część letniego wypoczynku. Wydawałoby się, że sprawa jest prosta, bo przecież nie od dziś młodzież dorabia w okresie lata. Przykład 19-letniego Krzysztofa pokazuje jednak, że niekoniecznie dorośli organizatorzy sprawdzają się w roli opiekunów, a wyjazd zagraniczny nie ma nic wspólnego z marzeniami o wielkich pieniądzach.
Częstochowska młodzież – podobnie jak w innych miastach Polski – chętnie korzysta z pośrednictwa Ochotniczych Hufców Pracy. Młodym ludziom, co oczywiste, zależy na zarobieniu przez pierwszą części wakacji pieniędzy, za które spędzą pozostałą część letniego wypoczynku. Wydawałoby się, że sprawa jest prosta, bo przecież nie od dziś młodzież dorabia w okresie lata. Przykład 19-letniego Krzysztofa pokazuje jednak, że niekoniecznie dorośli organizatorzy sprawdzają się w roli opiekunów, a wyjazd zagraniczny nie ma nic wspólnego z marzeniami o wielkich pieniądzach.
Brak informacji
– Odnoszę wrażenie, jakby wyjazdy młodych ludzi do pracy poza granicami kraju organizował kompletny laik w tych sprawach. To niedopuszczalne, by wysłać ludzi w świat bez poinformowania rodzin i ich samych o tym, na co mogą być narażeni i czego powinni po wyjeździe się spodziewać – mówi Urszula W., matka Krzysztofa. Wszystkie szkoły średnie z terenu Częstochowy zgłosiły w ubiegłym roku chęć nawiązania współpracy z Ochotniczym Hufcem Pracy. Do Niemiec, w okolice Lipska, wyjechały trzy grupy po trzydzieści kilka osób w każdej. – Indywidualnie nie mogłem załatwić sobie takiego wyjazdu, jedynie za pośrednictwem mojego liceum. Już w lutym odbyło się pierwsze spotkanie w szkolnej świetlicy, ale niewiele wówczas nam wyjaśniono – mówi Krzysztof W. Zarówno kierownictwo szkół, jak i częstochowski hufiec doszli do wniosku, że nie ma potrzeby rozmawiać z rodzicami pełnoletnich uczniów. Stąd nigdy w liceum Krzysztofa nie odbyło się informacyjne spotkanie z rodzicami. – Sami, we własnym zakresie jeździliśmy do biura hufca i próbowaliśmy uzyskać wiedzę na temat wyjazdu syna. Proszę sobie wyobrazić, że do ostatniego dnia nie wiedzieliśmy, gdzie syn jedzie. Powiedziane było tylko, że będzie pracował przy zbiorze owoców – mówi matka.
Pusty portfel i żołądek
Gdy młodzież nareszcie dotarła na miejsce okazało się, że nocleg jest odpłatny w wysokości 7 marek za dobę. Ponieważ w pierwszych dniach chłopcy mieli pracować na polu truskawek, ale z powodu deszczów rzadko pojawiali się u pracodawcy, z przerażeniem myśleli o należności za pokoje. – Mieszkaliśmy po ośmiu w jednej izbie. Była wspólna kuchnia, gdzie sami sobie gotowaliśmy obiady i szykowaliśmy śniadania oraz kolacje. Był jeden prysznic dla 30 osób, dlatego często brakowało wody dla ostatnich – mówi 19-letni Krzysztof. Spartańskie warunki młodzież usprawiedliwiała celem przyjazdu do Niemiec. Nie zmienia to jednak faktu, że organizatorzy – zarówno po stronie niemieckiej, jak i polskiej – także mają obowiązek zapewnić młodzieży godziwe warunki bytowe, nawet gdyby pobyt miał trwać tylko kilka dni. – Gdybym wiedziała, spakowałabym synowi więcej suchego prowiantu, jakieś zupki w proszku, gorące kubki lub coś w tym stylu. Uważam, że młodzież powinna mieć – choćby odpłatnie – zapewniony przynajmniej obiad. Wie pani, jak każda matka, życzyłabym sobie, by moje dziecko chociaż raz dziennie zjadło ciepły posiłek. A tu sami chłopcy i do tego bardzo zmęczeni po pracy – stwierdza pani Urszula.
Barak dla Polaków
Pozostałe tygodnie młodzież pracowała przy zbiorze czereśni i wiśni. – Przez pierwszy tydzień zawożono nas autobusem do pracy, później jednak na godzinę 6 rano musieliśmy chodzić pieszo. Codziennie więc w jedną stronę pokonywaliśmy ponad 4 kilometry – opowiada Krzysztof. W osadzie – bo tylko tak można nazwać kilka domów z długim barakiem dla Polaków na peryferiach – nie było telefonu, sklepu czy jakichkolwiek rozrywek. Oczywiście chłopcy przyjechali na zarobek, ale przecież po pracy chętnie wybraliby się np. do kina. – Byli całkowicie odizolowani od świata zewnętrznego. Obiecywano im, że będzie wycieczka krajoznawcza, a na koniec wyjazd do dużego miasta na zakupy, ale nic takiego się nie zdarzyło – mówi pani Urszula.
Kto kogo oszukał?
Rozstanie z pracodawcą niemieckim pozostawiło w pamięci chłopców niemiłe wrażenia. – Szef chciał, abyśmy zostali do końca sierpnia. Do Niemiec przyjechaliśmy pod koniec czerwca. Powiedziano nam, że będziemy jeden miesiąc, czyli do końca lipca. Ponieważ pracodawca bardzo nalegał, zostaliśmy jeszcze do połowy sierpnia – opowiada Krzysztof W. Młodzież zamierzała przez resztę wakacji wypocząć i cieszyć się ciężko zarobionymi pieniędzmi. Pracodawca niemiecki poczuł się oszukany, bo – jak twierdził – przywieziono mu młodzież, która stroi fochy i nie chce pracować do końca sierpnia. Ukarał więc chłopców, nie wypłacając im obiecanej na początku premii. – Nawet nie chodzi o tych kilka marek, ale postawiono nas w bardzo niezręcznej sytuacji. Ja na przykład chciałem pojechać w sierpniu na Mazury, a w wyniku tych komplikacji w ubiegłym roku nie byłem nigdzie, aby wypocząć przed kolejnym, maturalnym rokiem nauki – mówi nastolatek. Wcześniejsze uzgodnienia wzięły w łeb w obliczu realiów niemieckich. Szkoła przetrwania
Domniemywać można, że po wywiezieniu młodzieży do obcego kraju, pozostawiono w rękach niemieckiego pracodawcy decyzje o tym, co, gdzie i kiedy będzie się z młodymi ludźmi działo. Nie sposób nie zadać pytania, gdzie był organizator polski i to w liczbie dwóch instytucji: szkoły i hufca pracy? – Nie mam nikomu za złe, że się nami nie interesował. Była to dla nas pewnego rodzaju szkoła życia. Przywiozłem do Polski spore, jak dla mnie, pieniądze, choć wcześniej mówiono o jeszcze większych. Ale i tak w Polsce nigdzie bym tyle nie zarobił. Po opłaceniu wszystkiego zostało mi około tysiąca marek i to jest najważniejsze. Chciałem zarobić, bardzo ciężko pracowałem i pomijając wszelkie niedociągnięcia jestem zadowolony – mówi Krzysztof W. Rozsądku, dojrzałości i odpowiedzialności najwyraźniej organizatorzy wyjazdów młodzieży do pracy poza granicami kraju powinni uczyć się od nastolatków.
RENATA KLUCZNA