Zwyczaj chlustania wodą z wiaderek, łączący się nieodmiennie z Poniedziałkiem Wielkanocnym, budzi na ogół mieszane uczucia.
Tradycja tradycją, ale na pewno nie jest miło być przemoczonym od stóp do głów, kiedy idziemy ze świąteczną wizytą. Nie warto jednak złościć się i zżymać na takie swawole, warto natomiast przypomnieć, jak to dawniej bywało. Okazuje się, że było ostro, nasi przodkowie wykazywali równie wielką fantazję i często brak umiaru w świątecznych hulankach. Wystarczy sięgnąć do sławetnej księgi Andrzeja Kitowicza “Opis obyczajów za panowania Augusta III”, by dowiedzieć się, jak Polacy w XVIII wieku wielkanocny zwyczaj śmigusa-dyngusa kultywowali. Otóż ” była to swawola powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w poniedziałek wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i dni następne kobiety mężczyzn. Oblewano się rozmaitym sposobem, amanci, chcąc tę ceremonię odprawić bez przykrości, skrapiali lekko różaną, lub inną pachnącą wodą po ręku, czasem po gorsie, małą jaką sikawką albo z flaszeczki. Ci, którzy swawolą nad dyskrecją przekładali, oblewali i damy wodą prostą, chlustając garnkami, śklenicami lub dużemi sikawkami prosto w twarz albo od nóg do góry. Gdy się rozhulała kompania, panowie i dworzanie, panie i panny, leli jedni drugich ze wszelkich naczyń, jakich dopaść mogli, a hajducy i lokaje cebrami donosili wody”. A więc była to znakomita zabawa, tradycją uświęcona, która do dziś przetrwała i trzeba ją raczej z uśmiechem odbierać, choćby w przemoczonym do cna ubraniu.
HP