Fotografujący bard


Stanisław Markowski – wybitny polski artysta fotografik, twórca ponad 20 albumów fotograficznych i wielu wystaw prezentowanych w największych galeriach świata. Albumy: Fotografie 1980-1989, Świat, którego nie ma, Katedra n Wawelu, Dwór Polski, Pejzaż święty – polskie kościółki drewniane, Fascynacje – ziemia polska, Ziemia Zbawiciela, Klimaty Krakowa. Współpracował z opozycją i ruchem Solidarność, członek Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania i Komitetu Porozumiewawczego Związków Twórczych i Naukowych. Teraz twórca i wydawca płyty “Tęsknota”.

Rozmowa ze Stanisławem Markowskim
– Czy to jest pierwsza pana płyta?
– Tak, ale to cała historia. Na przykład pieśń “Solidarność” powstała z końcem 80 roku, “Polska podziemna” do słów Balińskiego zaraz potem. “Co się z Polską stało” to lata 1995-96, kiedy do władzy wrócili komuniści. Są to zapisy ważnych dla mnie, dla mojego kraju momentów, powstałe pod wpływem chwil i emocji. Na płycie są jeszcze i inne pieśni, liryczne, miłosne, nawet erotyk Baczyńskiego. Całość ma klimat polski, bo taka poezja mnie urzeka i takiej poezji zawsze słuchałem. Przełomem na drodze do powstania płyty był sierpień ubiegłego roku, kiedy z żoną przygotowaliśmy książkę-upominek. Ona dobierała poezję, ja zdjęcia. Ta praca przyniosła mi “Tęsknotę”. Siadłem przy pulpicie i powstała pierwsza melodia, potem zaczęły się sypać kolejne. “Ej, Cyganie” powstała w dwie godziny w nocy.
– Czyli z jednej strony płyta jest obrazem wieloletnich przemyśleń i przeżyć, z drugiej odruchem spontanicznych impulsów.
– Dokładnie tak, w większości te jakby wyrzucone z siebie okazały się najlepsze. Na przykład “Z wiatrem” Baczyńskiego. Melodia powstała natychmiast po przeczytaniu wiersza. Muzyka towarzyszyła mi od lat dziecięcych, w domu, na studiach w Krakowie. Tkwiła we mnie. W podróży szukałem hotelu, gdzie było pianino. Często przysiadywałem i grałem, tworząc różne aranżacje, dla siebie. Nie rejestrowałem ich. Dopiero niedawno, jakby fajerwerk. Nagle powstają nuty, często własne teksty. Zaczynam pisać, notuję na magnetofonie, na komputerze.
– Jaki był klucz doboru utworów?
– Jeden z recenzentów napisał, że jest to dobra płyta na złe czasy. I chyba coś w tym jest. Są to piosenki z nadzieją, coś takiego niosą. Całe moje życie jest poszukiwaniem tego, co jest dobre, co jest piękne, co mnie cieszy i buduje. To również jest istotą twórczości większości tych poetów, do wierszy których napisałem muzykę. Mieli podobną filozofię życia. To poezja mówiąca o ważnych sprawach. Dotyka spraw Ojczyzny, Boga i miłości.
– Skąd pomysł na zrobienie płyty?
– Gdzieś to pod skórą było. U nas w domu się śpiewało, taka była tradycja. A płyta? No cóż, chciałem po prostu usłyszeć.
– Za czym pan tęskni?
– Jak każda tęsknota nie jest do końca to sprecyzowane. A tak naprawdę, jest to szukanie czegoś z czym, w czym i z kim chciałoby się być. Większość rzeczy, do których tęsknię, już minęło albo jest w sferze odchodzenia. Dlatego mi tego żal. Cyganów, zduna z wiersza Leszka Aleksandra Moczulskiego. Odchodzą nasi bliscy, nasi rodzice, kawałek Polski, kawałek naszej historii. Nie ta z podręczników, ale ta, którą namacalnie się doświadczało. I co zostaje? Jakaś papka, prostactwo, kłamstwo. Nie ma niczego, co zostało wykreowane w tamtych czasach, tamtych poetów. Oni nie byli rozbitkami, wyrzutkami. A oni byli w nurcie tego, czym żył naród, społeczeństwo, rodzina, dawne Kresy. Za tym tęsknię.
– Odnoszę wrażenie, że dziś według pana takiej poezji nie ma…
– …bo jest za mało. Dawniej pieśni pełniły rolę komunikacji między ludźmi. O ważnych dla narodów, rodzin wydarzeniach śpiewali dziadowie cmentarni, lirnicy. Dzisiaj to wygląda nieco inaczej, ale i dziś powstaje poezja mówiąca o ważnych dla nas sprawach. Podstawą piosenki jest treść. Zygmunt Konieczny, krakowski kompozytor, powiedział, że nie potrafiłby napisać muzyki do poezji, która by nie miała treści. I dla mnie ważniejszym nośnikiem jest przesłanie, słowo, potem muzyka i wykonanie.
– Wspomniał pan o tradycji śpiewania w domu rodzinnym. Pana brat, Aleksander, od lat organizuje patriotyczne wieczory poezji śpiewanej. Jak to wyglądało w waszym domu?
– Bardzo naturalnie. Było pianino, trochę wina, przeważnie swojego. Tatuś brał skrzypce, ja mu akompaniowałem. Trwało to godzinę, dwie, trzy. Mieliśmy trochę historycznych nut w domu, potem w Krakowie wygrzebaliśmy w antykwariatach nuty z czasów przedwojennych, kabaretu Morskie Oko. Hemar, Włast, Ordonka i stare romanse rosyjskie, cygańskie, dumki ukraińskie. Szukaliśmy tego podświadomie, bo te melodie znaliśmy z dzieciństwa. Mamusia je nam śpiewała. Dla mnie był to chleb powszedni. Zapach farb olejnych, sztalugi, muzyka. Tatuś malował, grał na skrzypcach. Potem Kraków to przywołał. Piwnica pod Baranami, ta z pierwszego okresu. Tam była temperatura, Demarczyk, Obłoński, Święcicki, Skrzynecki. To budziło niepokój. Choć śpiewano często banalne przecież piosenki, ale jak śpiewano.
– Czy ma pan w przygotowaniu kolejne niespodzianki?
– Mam już dwie kolejne płyty. Jedna to cały Leśmian, którym zostałem zaczarowany. Tajemniczy, zmysłowy. Jego gra słów spowodowała, że muzyka będzie odmienna, bardziej niepokojąca. Ale najważniejsze, czy będę miał fundusze, bo pierwszą wydałem za pieniądze z albumu. To z drugiej strony daje poczucie wolności, uwalnia od skazy śpiewaka. Nie chcę być estradowcem, który śpiewa to, co mu dadzą. Ja śpiewam siebie. Blisko mi do takich pieśniarzy-poetów jak: Okudżawa, Wysocki, Kaczmarski w pierwszym jego okresie, ale i do Wertyńskiego.
– Do kogo pan adresuje swoje piosenki?
– Zrobiłem sprawdzian, jakby niechcący. Kiedyś wiozłem samochodem dziewczynę i chłopaka, słuchali moich tekstów. I mimo iż sądziłem, że może ich zainteresować tylko mocne uderzenie, to dziewczyna, wychodząc z wozu, ocierała łzy. Pierwszy raz usłyszała Baczyńskiego i płakała. Czyli jest to czytelne, zrozumiałe i potrafi wzruszyć. Pani Katarzyna Herbert napisała mi cudowny list, że “Piosenka” w moim wykonaniu jest jednym z nielicznych utworów, który może i lubi słuchać. Jan Kanty Pawluśkiewicz moją płytę otrzymał od Leszka Aleksandra Moczulskiego i stwierdził, że jestem współczesnym bardem. Bardzo podoba mu się mój sposób śpiewania i poradził, żebym nie brał nikogo do wykonywania moich utworów, bo z początku miał to śpiewać Piotr Szczepanik, Zelnik, Gintrowski, a stanęło, że śpiewam sam. Śpiewam więc dla wszystkich, młodych i starszych. Płyty rozchodzą się głównie na koncertach. Radio Fiat puściło kilka utworów, zainteresowanie było duże. Były listy i telefony. Zaczynam więc je wysyłać pocztą, bo w Częstochowie nie ma księgarni, do której bym mógł wstawić płyty. Jedynie Biblioteka Publiczna przy Alei NMP sprzedaje je w swoim antykwariacie.
– Co jest najważniejsze w pana piosenkach?
– Słowa, potem muzyka, a na trzecim miejscu interpretacja.
– Czy fotografowanie zejdzie teraz na tor boczny?
– Oczywiście, że nie. Chcę skończyć tryptyk o Świętym Pawle. Idę jego śladami. Powstały już Azja Mniejsza, Turcja i Grecja, w przygotowaniu jest Malta i Rzym. To człowiek, który urzekł mnie całkowicie. Przemierzył na osiołku lub z laską tysiące kilometrów. Sam przejechałem tę drogę w samochodzie klimatyzowanym i byłem wypompowany, on ją wydeptał pieszo.
Chciałbym zrobić również album o Kresach. Marzę o albumie na temat tanga. Zacznę go od Hiszpanii, a skończę w Argentynie. W dzisiejszych czasach tango to jakby absolutny relikt, ale jednocześnie coś szalenie potrzebnego, co mam nadzieję, że zostanie. To trwa poza czasem, wszystko szybko się zmienia, a tango trwa. Chciałbym pokazać to dokumentalnie i jako impresję. U nas wiele rzeczy podaje się z ironią, sarkazmem, wszystko jest jakby kamuflażem. Tam jest naturalność szczerość uczuć, namiętność, zmysłowość, u nas sztuczność. Kobiety zaczynają być jak mężczyźni, mężczyźni niewieścieją. Czasy infantylne i brzydoty. A kulturę afirmacji życia zastępuje kultura śmierci.
– Co jest dla pana ważniejsze muzyka, czy fotografia?
– Życie, które się kurczy i ucieka. To, co się dzieje w Polsce. To, żeby kochać ciągle, coś, kogoś, rodzinę. To wszystko się zazębia. Oczywiście w sferze ego to fotografia i muzyka. Teraz najwięcej satysfakcji i radości daje mi muzyka, bo w tym jestem bezpośrednio. Fotografia efekt przynosi później. Być może trochę się wypaliłem. Odkrywam wiele miejsc, chciałbym wrócić do Krakowa…
– …a do Częstochowy
– Ja tu wracam, bo tu jest rodzina, kawałek mojej ojczyzny. Naprawdę kocham to miasto, ale jest to miasto trudne do życia. Kraków też ma swoje minusy. Gdyby Lwów wrócił do Polski, to chciałbym tam żyć. Marzy mi się prawdziwe odrodzenie w całej Polsce, na świecie. Jest jakiś kryzys tożsamości człowieka i kultury. Może moje śpiewanie jest odpowiedzią na te czasy. Nazywam je archaicznym. Adresuję je do wszystkich, którym jest źle, ale którzy zachowali marzenia i czystą duszę.
– O czym jeszcze pan marzy?
– Chciałbym dalej śpiewać, napisać kilka piosenek dla Cyganów i z nimi śpiewać. Wybrać się z nimi na tournee.
– Dziękuję za rozmowę i życzę spełnienia marzeń.

Urszula Giżyńska

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *