“Głupia śmierć” – tak często określa się takie przypadki jak ten z Oławy, który przed paroma dniami wstrząsnął całą Polską. Należałoby raczej powiedzieć: głupota doprowadziła do śmierci osiemnastoletniej Marty, bo sama jej śmierć była zapewne najtragiczniejszym wydarzeniem w życiu jej bliskich.
“Głupia śmierć” – tak często określa się takie przypadki jak ten z Oławy, który przed paroma dniami wstrząsnął całą Polską. Należałoby raczej powiedzieć: głupota doprowadziła do śmierci osiemnastoletniej Marty, bo sama jej śmierć była zapewne najtragiczniejszym wydarzeniem w życiu jej bliskich.
Dziewczyna, o której mowa, niczego nie przeczuwając, przechodziła feralnego dnia w okolicy bloku mieszkalnego, na którym pracowali trzej emeryci, porządkujący z własnej inicjatywy dach budynku. Na głowę Marty spadł kawał betonu. W wyniku doznanych obrażeń zmarła. Była jedyną, ukochaną córką. We wrześniu miała rozpocząć naukę w klasie maturalnej.
Trudno dzisiaj urządzać “polowanie” na winnych tej tragedii, czy też odbywać nad nimi sąd kapturowy, przez jakąś – dajmy na to – publiczną debatę. Uważam bowiem, że w tym akurat przypadku ofiarami zdarzenia są, obok Marty również ci bezmyślni sprawcy, trzej starsi ludzie, emeryci, którzy sami, na własną rękę próbują zorganizować sobie czas po przejściu na zasłużony odpoczynek.
Proszę się nie gorszyć, to nie jest żadna farsa ani też okazja, by śmierć młodej osoby wykorzystać jako pretekst do krytyki systemu socjalnego. Nic z tych rzeczy. Ja tylko z bólem patrzę na to, co na starość robi się z mężnych i ambitnych, w młodości, naszych Rodaków. Często, patrząc na takiego ponad sześćdziesięcioletniego jegomościa, który za lata ciężkiej pracy dorobił się lichej emerytury, ogródka działkowego, dużego fiata i całkiem sporej gromadki dorodnych wnucząt, trudno mi uwierzyć, że ledwie czterdzieści lat wcześniej był ambitnym młodzieńcem, który miał w planach podbój świata, obalenie systemu politycznego i dorobienie się fortuny. Kiedyś, w przeszłości, na pewno przyrzekał sobie, że po stokroć woli katorżniczą pracę od obezwładniającej nudy i wybrałby raczej kielich trucizny niż nicnierobienie. Być może niegdyś wyobrażał sobie siebie samego na łonie rodziny, w otoczeniu kochających dzieci, wpajającego swoim wnukom uniwersalne wartości. A może chciał być dystyngowanym staruszkiem, spacerującym alejkami miejskiego parku, pod rączkę z siwą jak gołąb żoną? Może obiecywał sobie i jej, że na starość będą chodzić do kina i teatru, albo zwiedzą cały świat, na co nigdy nie starczyło im czasu?
Niestety, rzeczywistość rysuje się o wiele bardziej brutalnie. Nasz pełen ambicji młodzian w ciągu czterech dekad dorobił się większej ilości schorzeń niż pieniędzy na koncie. Trudno mu znaleźć nić porozumienia z młodym pokoleniem więc, pomimo tego że kocha swoje wnuki, dawno już dał sobie spokój z ich wychowaniem. Lata negatywnych doświadczeń i razów, których nie szczędziło mu życie, spowodowały że zamiast w melomana i kinomana przedzierzgnął się na starość w gburowatego lenia, którego ulubionym zajęciem jest przesiadywanie na ławce pod blokiem bądź bezmyślne gapienie się w telewizor. Na nic zdają się apele kochającej żony do sumienia niegdysiejszego Prometeusza, Adonisa i Heraklesa, by ruszył się z miejsca, trochę ogarnął i zrobił coś pożytecznego. Na takie prośby nasz emeryt często, niestety, pozostaje głuchy i ze smutkiem konstatuje, że jest to silniejsze od niego. Prędzej odpowie na zaproszenie innych kolegów, towarzyszy emeryckiej niedoli i da się namówić na podjęcie jakiejś nikomu niepotrzebnej pracy w rodzaju: budowa gołębnika, przemalowanie ławki przed blokiem czy samowolne rozebranie muru nieużywanego śmietnika.
Jeżeli są to zajęcia nie przynoszące nikomu szkody, to jeszcze można to przeboleć. Gorzej, gdy kończą się tak jak przywołany na wstępie wypadek. Jasne, że tego rodzaju tragiczne wydarzenia nie są dzisiaj plagą. Ale niosą w sobie dla nas oczywiste przesłanie; a mianowicie takie, że nasze życie nie kończy się wraz z przejściem na emeryturę. Nawet na zasłużonym odpoczynku można jeszcze wiele zrobić. Zarówno złego, jak i dobrego.
ARTUR WARZOCHA