Klaudia Rabenda – artysta plastyk, nauczycielka w częstochowskim Liceum Plastycznym, członek Stowarzyszenia Regionalnego Zachęty Sztuk Pięknych
Co było?
– Wiele, wiele lat temu Liceum Plastyczne, w którym ukończyłam klasę projektowania biżuterii, potem wyjazd do Poznania na Akademię Sztuk Pięknych, gdzie studiowałam na wydziale malarstwa w pracowni profesora Jacka Waltosia. Pozostałam w tym mieście 18 lat. Projektowałam, m.in. u W. Kruka, uczyłam malarstwa w Wielkopolskiej Szkole Architektury i Sztuki, i cały czas malowałam. Byłam pod skrzydłami poznańskiej Galerii Garbary 48, której wiele zawdzięczam. W końcu, na chwilę, wróciłam do Częstochowy, aby wykonać projekt biżuterii. Z tej chwili zrobiły się już dwa lata.
Co jest?
– Życie zatoczyło koło. Z powrotem moje ścieżki skrzyżowały się z ówczesnym Liceum Plastycznym, dziś Zespołem Szkół Plastycznych im. Jacka Malczewskiego. Dzięki przychylności dyrekcji, może też i potrzebom szkoły, uczę dzisiaj projektowania biżuterii, rysunku i malarstwa. Wiele projektów realizuję z moją przyjaciółką Moniką Wejcman, z którą życie ciągle mnie splata – w tym samym czasie ukończyłyśmy liceum, później wyjechałyśmy z Częstochowy i do niej wróciłyśmy. Wstąpiłam do Zachęty, bo uznałam, że chcę ją budować i jak mogę – myślą swą i czynnie – wspieram to, co się tam dzieje. Aktualnie jest jeszcze wystawa w „Babim Lecie”, którą przygotowałyśmy z Moniką Wejcman na 60-lecie „Plastyka“.
Co będzie?
– W najbliższym czasie chciałabym zrobić większą wystawę indywidualną w Konduktorowni Zachęty. Ponieważ jednak maluję długo i wolno, a ponadto terminy w Zachęcie są już ustalone na co najmniej dwa lata, może więc to nastąpić dopiero w 2009 roku.
Pani maluje, dlatego że chcieli tak rodzice?
– Na pewno nie, choć mieli w tym udział, choćby przez to, że są ludźmi wrażliwymi, kochającymi sztukę. Moi rodzice – szczególnie tata – bardzo chcieli żebym była lekarzem. W tej atmosferze długo dorastałam. Stało się inaczej, a nic nie dzieje się bez przyczyny. Jako mała dziewczynka byłam wysyłana do mojego wujostwa Aurelii i Wacława Polakowskich do Płocka. Wujek był profesorem historii sztuki, malarzem, doktorem nauk przyrodniczych, jego dom był przesiąknięty sztuką. I nagle, gdy miałam 9 lat, stwierdziłam, że też chcę malować. Otrzymałam wówczas od wujka pierwszą gruntowną lekcję perspektywy, a do ręki pędzel i farby. Do malowania dojrzewałam również w górach, w Piwnicznej, gdzie spędzałam wakacje z rodzicami. Podczas wędrówek nasycałam się pięknem i zmienną kolorystyką gór oraz perspektywą. Tamtejszy dom miał wiele urokliwych i tajemniczych miejsc. Po latach, z tych wspomnień narodził się cykl „Miejsca, których już nie ma”. Obrazy mają dzisiaj wartość archiwalną, bo faktycznie miejsca, które uwieczniłam już nie istnieją. Pociąg do twórczości tkwił w mojej podświadomości i dał o sobie znać, gdy składałam papiery do szkoły średniej. Decyzją zaskoczyłam rodziców.
Pani malowanie wynika z potrzeby serca?
– A nawet jest to potrzeba organiczna. Kiedyś, studiując, każdą chwilę poświęcałam na malowanie. Teraz czas mam podzielony na wychowanie dziecka i pracę w szkole.
Czym jest dla Pani malowanie?
– Zawodem, bo jestem malarką. Życiem moim, misją.
Czego Pani poszukuje w swoich pracach?
– Przestrzeni, która jest próbą przedstawienia mojego wyobrażenia o wnętrzu człowieka.
Przywiązuje Pani w swoich pracach wagę do światła. Czy ma ono dla Pani jakieś szczególne znaczenie?
– Sądzę, że światło w życiu jest potrzebne. Jest istotą – i to światło materialne, i duchowe. Plastyczne podziały w kompozycji obrazu, pojawiające się światło, odbicia i przejrzystości, to rozmyślanie i zaglądanie do środka duszy. Uważam, że człowiek, jako duchowa istota, potrzebuje duchowych wrażeń i doznań. Chciałabym, żeby moje światło w obrazie i prześwity dotykały tych wrażliwych strun, żeby ludzie, którzy oglądają moje prace chcieli je posiadać, po to, by czuli się z nimi lepiej i mogli snuć refleksje.
Emocje wkładane przez twórcę w obraz mają wpływać pozytywnie na odbiorcę, dawać mu radość…
– To jest dążenie do kreowania piękna, do poczucia harmonii, które w sobie mamy, czy jesteśmy malarzami, czy nie. Obraz jest pośrednikiem pomiędzy twórcą a odbiorcą, jest elementem spotkania, wymiany uczuć i myśli. Chciałabym, aby przeżycia, które dają moje prace były pozytywne.
Jaka zatem powinna być współczesna sztuka?
– Powinna umożliwiać dialog i tworzyć więź pomiędzy twórcą a odbiorcą, ujawnić w człowieku potrzebę kontaktu ze sztuką, czyli przeżywania tego, co piękne i pełne harmonii. Powinna dawać radość ludziom. Artysta nie maluje dla siebie, został obdarowany talentem i jest za niego odpowiedzialny. Jeśli mamy dar to musimy go nieść. To nie jest łatwe, dlatego że twórczość jest ciągłym zmaganiem z kolorem, materią, ale i ideą. Współczesna sztuka nie powinna istnieć w oderwaniu od ludzkiego istnienia.
Powinna być piękna?
– Zdecydowanie tak. Brzydoty mamy wiele dookoła na co dzień, zresztą sama nazwa mówi, że sztuka, to nauka piękna.
To dlaczego dzisiaj, tak dużo w niej obrazoburstwa i brzydoty?
– Ostatnio, istotnie pojawia się wiele wątków, które nie koniecznie mają miejsce akurat w sztukach pięknych. Trudno dzisiaj znaleźć granicę, bo kto ją wyznacza? Sami artyści? Nierzadko to, co jest pokazywane zależy od światopoglądu, siły przebicia.
Czy szokowanie w sztuce nie jest metodą na zdobycie popularności, rozgłosu, zaistnienie?
– Pewnie takie założenie przyświeca, ale czy słusznie? Artysta nie tworzy żeby być sławnym. Ma inne cele. Istotny jest proces twórczy, nie powinno być tak, że używamy talentu, by zwrócić na siebie uwagę, powinniśmy używać go, by tworzyć piękno i harmonię.
A kicz, jakie jest jego miejsce w sztuce?
– Pojęcie kiczu jest szerokie. Niektórzy artyści są mistrzami w balansowaniu pomiędzy nim a prawdziwą sztuką. Osobiście nie lubię kiczu, bo mnie on boli. Jeden z malarzy powiedział, że patrząc na obraz powinniśmy się czuć jak w wygodnym fotelu. Ja nie czuję się dobrze patrząc na kicz. Może jest on zarezerwowany dla grupy ludzi, którzy też chcą malować, ale nie mieli szansy na rozwinięcie umiejętności. Mają jednak pragnienie tworzenia, które upoważnia ich do działań twórczych.
Niektórzy twórcy celowo stosują kicz…
– Nie wiem tylko, po co podnosić go do rangi sztuki, jaki to ma sens. Kicz zostanie kiczem. Nie wydaje mi się szczęśliwe pożenienie sztuki z kiczem. Czasem moda nasuwa dziwne trendy, ale ich żywotność jest krótka. Przetrwają rzeczy budowane na solidnych podstawach – kompozycji, warsztacie.
Pani ikona w malarstwie.
– Rembrandt, ze względu na światło, które kocham i chcę pokazać w obrazie, choć nie jest łatwo namalować światło, które świeci. Ale wychowałam się na polskich malarzach – Wyspiańskim, Malczewskim, później byli impresjoniści i Paul Cezanne, który miał wyjątkową zdolność wypłaszczania przestrzeni.
Czy przywiązuje się Pani do swoich obrazów, ma swój ulubiony, z którym się nie rozstaje?
– Bardzo. Te, dla mnie najważniejsze, oddaję w dobre ręce, sprzedaję po długich pertraktacjach, o ile jest godny nabywca. Miałam jeden obraz, który malowałam długo ze względu na światło. Gdy skończyłam schowałam go za szafę, by nikt go nie widział, ale obraz wczesniej dostrzeżono na wystawie i w końcu, pod naciskiem, musiałam go sprzedać
Co Panią inspiruje?
– Jeśli światło, to przypadkowe chwile. Czasem obraz jest wynikiem moich wewnętrznych przeżyć, na skutek czyichś relacji o życiu. Tak było z jedną z moich ulubionych prac – „Oczekiwaniem”, który jest opowieścią może nie najweselszą, ale niosącą nadzieję.
Jakie zatem to życie jest? Piękne, straszne, jakie?
– Tam gdzie kończy się nasze myślenie, tam kończą się nasze horyzonty. Jakie ono jest, takie jest nasze życie. Życie jest piękne, bardzo piękne, tylko trzeba nauczyć się widzieć to i nauczyć się trwać w tym. Piękny jest sam fakt istnienia, życie jest darem i tylko gdybyśmy zechcieli się zatrzymać na chwilę, to dostrzeżemy to. Dla mnie ważny jest efekt twórczy trwanie w malowaniu. Tak samo jest w życiu.
W jakiej chwili życia jest Pani?
– Za sobą zostawiłam bardzo wiele przeżyć, wiele też zdobyłam. Zostawiłam bagaż różnych doświadczeń, walizkę pełną nauki, przyjaciół, miejsc, dążeń, zysków, strat, wszystkiego. Nie spodziewałam się wrócić do Częstochowy. Ale muszę powiedzieć, że to miasto mi sprzyja, jakby obudziło moje młodzieńcze marzenia. Zawsze je miałam, bo na nich buduję swoje życie. Realizuję je.
Wszystko się może spełnić…
– Jestem w bardzo dobrym momencie. W mieście, które mi sprzyja, mogę malować, mam dobrą pracę, rodzinę, z powrotem przyjaciół i jestem szczęśliwa. Myślę, że z tego miejsca mogę zawojować już nie tylko Polskę, ale i kawałek świata. Kiedyś marzyłam, by wybrać się do Andaluzji i byłam, pojechałam tam dzięki nowej pracy w „Plastyku“. Marzenia spełniają się jeżeli umiemy się nimi podzielić, jeżeli robimy w nich miejsce dla innych
Co jest najważniejsze w życiu?
– Własny spokój, zachowanie kawałka swojego świata, nauka dystansu do wszystkiego, co robimy, a przede wszystkim więzi, relacje między ludźmi, różnymi, bo z tych relacji coś tak naprawdę wynika, niezależnie czy uczymy w szkole dzieci, czy tańczymy z siostrą.
Czyli sami kształtujemy swoje życie?
– Tak, ale tkwi w tym też palec Boży. Jeżeli tylko chcemy to On pomaga. Zwłaszcza, gdy chodzi o talent.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA