Zatrudnienie, rynek pracy, bezrobocie – jakkolwiek nie nazwalibyśmy życiowej konieczności każdego, czynnego zawodowo człowieka w Polsce, te określenia oznaczają nierzadko dramat. Potwierdza to bilans za 2002 r. W końcu grudnia ubiegłego roku ponad 3 miliony 390 tysięcy Polaków nie miało pracy. Stopa bezrobocia zwiększyła się do 19,4 proc. Ten poziom bezrobocia był największy w kraju od niepamiętnych czasów i ciągle rośnie. Problemy ze znalezieniem pracy dotykają wszystkich – bez względu na zawód, wykształcenie i wiek. Eksperci alarmują, że może być jeszcze gorzej. Coraz bardziej staje się realny czarny scenariusz – już wkrótce pracy może nie mieć nawet co piąty Polak
Zatrudnienie, rynek pracy, bezrobocie – jakkolwiek nie nazwalibyśmy życiowej konieczności każdego, czynnego zawodowo człowieka w Polsce, te określenia oznaczają nierzadko dramat. Potwierdza to bilans za 2002 r. W końcu grudnia ubiegłego roku ponad 3 miliony 390 tysięcy Polaków nie miało pracy. Stopa bezrobocia zwiększyła się do 19,4 proc. Ten poziom bezrobocia był największy w kraju od niepamiętnych czasów i ciągle rośnie. Problemy ze znalezieniem pracy dotykają wszystkich – bez względu na zawód, wykształcenie i wiek. Eksperci alarmują, że może być jeszcze gorzej. Coraz bardziej staje się realny czarny scenariusz – już wkrótce pracy może nie mieć nawet co piąty Polak.
Powodów jest dużo
Znaczne zwolnienie tempa wzrostu gospodarczego, zmniejszenie aktywności polskich przedsiębiorstw, restrukturyzacja wielu branż przemysłowych, wygaszanie umów prywatyzacyjnych, najwyższy w Europie procent liczby osób w wieku produkcyjnym, likwidacja wielu zakładów i restrukturyzacja m.in. w szkolnictwie oraz w służbie zdrowia – to najważniejsze przyczyny pogarszającej się sytuacji na rynku pracy w Polsce. W 2002 roku bezrobocie rosło szybciej w dużych miastach niż na wsiach. Największy wzrost zaobserwowano w Wielkopolsce o 23 proc., na Śląsku o 20,6, na Mazowszu i Pomorzu o 19,4 proc., czyli w regionach – o dziwo – uprzemysłowionych.
„Kopalnia” bezrobotnych
Na Śląsku bezrobocie rośnie już od dłuższego czasu. Restrukturyzacja niemalże wszystkich dziedzin gospodarki, a szczególnie górnictwa w tym regionie skutkuje zwolnieniami. W sumie zarejestrowanych jest ponad 400 tysięcy osób bez pracy, a w ciągu jednego miesiąca do powiatowych urzędów pracy wpływa tylko półtora tysiąca ofert zatrudnienia. Częstochowa od niedawna podlegając terytorialnie pod województwo śląskie, mimo, iż nie posiada kopalń węgla kamiennego również boryka się z problemem bezrobocia. Obecnie pracy poszukuje prawie 30 tysięcy osób. Największy odsetek stanowią bezrobotni ze średnim wykształceniem – 51 proc., z zawodowym 26 proc., z wyższym 22 proc. i 1 proc. przypada na osoby bez jakiegokolwiek wykształcenia, nawet zawodowego. – Nie ma co ukrywać, jest po prostu tragicznie. W powiatowym urzędzie pracy w Częstochowie pracuję od ponad 15 lat i nie pamiętam, aby była taka sytuacja. Miesięcznie od pracodawców otrzymujemy tak mało ofert, że zupełnie nie wiadomo jak to dzielić. A ludzie przychodzą i dosłownie żebrzą o jakąkolwiek pracę. Bardzo jest to dla mnie stresująca sytuacja – mówi kierownik rozdziału ofert powiatowego urzędu pracy w Częstochowie, Marek Grab.
Fach w ręku to za mało
Szwaczki – wyłącznie szycie ciężkie, stolarz, tapicer, monter instalacji grzewczych to pojedyncze propozycje dla osób z wykształceniem zawodowym. W zasadzie wybór żaden, a i pracodawcy nie ułatwiają życia poszukującym pracy. – Pani kochana, próbowałem kilkakrotnie. Szefowie firm to teraz drudzy po Bogu. Nieraz usłyszałem, „że jak mi się nie podoba to setka innych czeka za bramą na moje miejsce”. Podają – na przykład – w pośredniaku wysokość wynagrodzenia, a potem okazywało się, że jest to praca na akord. Zasuwałem cały tydzień, a gdy przyszło do wypłaty to więcej dołożyłem na dojazdy, a i czasem wcale nie dostałem. Chcę uczciwie pracować i dostawać godziwe wynagrodzenie, ale w tym kraju tak się chyba nie da – mówi Franciszek Niewiadomski, bezrobotny z Częstochowy. Niegdyś popularny zawód budowlańca dziś powoli wymiera, choć specjaliści pozostali. Budownictwo wielorodzinne praktycznie nie istnieje, a indywidualne domki właściciele stawiają we własnym zakresie, minimalizując ingerencję fachowców.
Czyżby nauka nie popłacała?
Wcale w nie lepszej sytuacji są osoby ze średnim i wyższym wykształceniem. Od czasu do czasu pojawiają się oferty dla fakturzystek, pracowników socjalnych i cała masa akwizycji. – W tej grupie osób najczęstszy wymóg pracodawców ukierunkowany jest na profesjonalizm. Ale przyznam szczerze, że czasami łapę się za głowę, bo nie rozumiem, po co ten człowiek spełniać musi aż takie kryteria. Dla przykładu, dziś mam ofertę dla referenta administracyjno – biurowego, a tam w żądaniach prywatnego właściciela czytamy: „wykształcenie wyższe ekonomiczne, biegła znajomość dwóch języków obcych, obsługa komputera i 5 lat stażu, prawo jazdy i własny samochód” – mówi Marek Grab z urzędu powiatowego.
Kurs szansą dla nielicznych
Coraz więcej bezrobotnych rozszerza swoje kwalifikacje korzystając z kursów szkoleniowych. Obsługa komputera, księgowość komputerowa, podstawy przedsiębiorczości, ochrona mienia, obsługa kas fiskalnych to najbardziej oblegane kursy i niestety tylko dla wybranych. Więcej jest kursów dla osób, które chcą zdobyć podstawy w zawodach o charakterze prac fizycznych: tokarz, piekarz, kierowca wózka widłowego. Prowadzone przez urzędy pracy szkolenia cieszą się ogromnym zainteresowaniem, choć jak sami urzędnicy przyznają, obwarowania są niezmiernie trudne do pokonania przez przeciętnego bezrobotnego. Jednym z nich jest uprawdopodobnienie podjęcia zatrudnienia. W praktyce oznacza to, że bezrobotny musi przynieść zaświadczenie od przyszłego pracodawcy, że po ukończeniu szkolenia zatrudni go w swojej firmie. –Wiem, że nie wymyśliły tego nasze pośrednictwa pracy, lecz tak mówią przepisy. Wolno mi jednak powiedzieć, co o tym myślę, bo musiałbym zakląć. Przecież nie po to idę na kurs, bo mam pracę, tylko po to, by poszerzyć swoje umiejętności w innej dziedzinie. To ma zapewnić mi w szybkim czasie podjęcie zatrudnienia – mówi Waldemar Marys, bezrobotny kierowca.
Młodzi, zdolni, ale bezrobotni
Bezrobocie w coraz większej mierze dotyka także ludzi młodych i wykształconych. Według diagnozy rządu, bez mała 45 proc. absolwentów szkół to bezrobotni. W 2002 roku szkoły pogimnazjalne, policealne i uczelnie wyższe ukończyło około jeden milion osób. Ponad 620 tysięcy stanęło przed problemem znalezienia pierwszej pracy. Rząd w ramach strategii społeczno – gospodarczej przyjął program „Pierwsza Praca”. Ma on być odpowiedzią na problem wzrostu bezrobocia w grupie absolwentów szkół. Program obejmie pięć segmentów: małe i średnie przedsiębiorstwa, samozatrudnienie, kształcenie, wolontariat, informacje, poradnictwo zawodowe i pośrednictwo pracy. Koszt realizacji ma wynieść 330 milionów złotych. Niestety w zasadniczych punktach program nie wnosi nic nowego. Są to działania, które zostały wpisane w już obowiązujące od trzech lat ustawy, np. o zatrudnianiu absolwentów, działania, które były i są realizowane w ramach możliwości finansowych poszczególnych urzędów pracy w całym kraju. – Z pustego i Salomon nie naleje. Jeśli nie ma ofert, to nie możemy ich przekazać bezrobotnym i nie ma absolutnie znaczenia, czy jest to osoba starsza czy absolwent. A poza tym dodać należy, że młodzi ludzie niechętnie są widziani przez pracodawców, jedyna forma to staże, przecież bez wynagrodzenia – mówi Marek Grab. Częstochowscy absolwenci stanowią 22 proc. wszystkich zarejestrowanych w urzędzie pracy. Młodzi zaczynają sobie zdawać sprawę, że zdobycie wyższego wykształcenia nie gwarantuje im stabilizacji zawodowej. Wśród bezrobotnych dominują „świeżo upieczeni” ekonomiści, specjaliści od marketingu i handlu, finansiści, nauczyciele. Z przeprowadzonych analiz wynika, że prace łatwiej znajdują absolwenci kierunków technicznych i ścisłych, trudniej – humaniści. Odchodzi w zapomnienie przekonanie, że wystarczy przed nazwiskiem mgr lub inż. i praca czeka. – Szukam pracy już od roku odkąd ukończyłam psychologię na Uniwersytecie Śląskim. W trakcje studiów dziennych zaczęłam także księgowość wieczorowo i skończę ją w przyszłym roku. Mimo ogromnego wysiłku nie mogę nigdzie znaleźć pracy. Zaczynam już na poważnie myśleć o sprzątaniu lub sprzedawaniu, może chociaż w ten sposób zarobię parę groszy – mówi Magdalena Młynek z Częstochowy.
Wbrew prawu
Brak rozwiązań systemowych przez organa państwowe powoduje, oprócz narastającej apatii i zniechęcenia wśród bezrobotnych, rozkwit szarej strefy. – Od trzech lat pracuję na czarno, bez rejestracji. Nie mam opłacanej emerytury, choć brakuje mi jeszcze 10 lat, nie mogę pójść do lekarza ani do szpitala, nie przysługuje mi fundusz socjalny ani też żadne przywileje z racji wykonywanej pracy, choćby pożyczka z banku, nie mam ochrony prawnej. Ale co robić – takie życie, wolę dostać na rękę 800 złotych miesięcznie niż siedzieć bezczynnie w domu – mówi Kazimierz Kuliński, murarz. Nie prowadzone są w Polsce badania, ile osób pracuje „na dziko”. Można jednak zaryzykować przypuszczenie, że jest to jeszcze co najmniej 2 miliony ludzi. Bardzo wysokie podatki i prawie 50 proc. ZUS nie zachęcają pracodawcy do zawierania z pracownikiem umowy o pracę. I tak koło się zamyka, pracownik, aby więcej zarobić „na rękę” woli zrezygnować ze świadczeń.
Renata Kluczna