Kilka dni od straszliwej zbrodni w Nowym Jorku, to czas wystarczający na wyciągnięcie pierwszych wniosków o prawdziwej inauguracji XXI wieku. Jaki będzie ten świat, który w proroczych (choć nie sprawdzonych) wizjach umierających mędrców, jawi się jako jeszcze straszniejszy od stulecia minionego…
Zamieszczamy obok najbardziej wstrząsające zdjęcie płonących wieżowców Centrum Handlu Światowego. Pewnie nigdy nie dowiemy się, kim jest lecący ku nieuchronnej śmierci człowiek. Czy był to jeden z czcicieli pieniądza, operujący bajońskimi sumami na ekranie komputera; a może elektryk z Karaibów, wymieniający żarówki w przepastnych klatkach schodowych; czy wreszcie młoda góralka z Poronina, która nie skończyła sprzątania biur – swej pierwszej pracy w Nowym Świecie. W szczególności jest to obojętne skrytym w swych norach wrogom Ameryki, jak terrorystów nazwał prezydent Bush. Szczęściem w nieszczęściu, jest mniejsza, niż początkowo przypuszczano, liczba ofiar. Z drugiej strony szpitale daremnie czekają na rannych – zbędna okazała się gotowość krwiodawców z doświadczonej przez wojenny los Warszawy. Osuwające się majestatycznie bliźniacze wieże WTC stały się gigantycznym sarkofagiem 5 tysięcy ludzkich istnień.
Jesteśmy lokalnym pismem, dlatego tematyka międzynarodowa rzadko gości na tych łamach. Są jednak chwile wyjątkowe, gdy na usta cisną się pytania o przyszłość Ojczyzny i naszych dzieci. Początek zeszłego wieku nie przyniósł poważnych refleksji związanych z widocznym jak na dłoni rozwojem techniki wojennej, gdy armie europejskich mocarstw liczyły często ponad pół miliona żołnierza, zaś wojownicza retoryka przeczyła wielkim sukcesom na polu gospodarczym. Zamach w Sarajewie był ową iskrą na europejskiej beczce prochu. Wszędzie czaiły się złe duchy anarchii, których ofiarą padali zarówno cesarze i politycy, jak policjanci i urzędnicy. Ślepe na powszechność zjawiska rządy, pomagały wybranym burzycielom porządku w przekonaniu, że zaszkodzi to tylko państwom uznanym za wroga i nigdy nie dosięgnie własnego terytorium. Tym sposobem, z pomocą kajzerowskich Niemiec, przedostał się do Rosji Lenin, dając początek gehennie ludów Imperium Romanowych. Symbolem upadku ustalonego porządku był los bożych pomazańców, zabijanych, więzionych, detronizowanych i skazywanych na wygnanie – wszystko dla zaspokojenia kapryśnej woli demosu, przekonanego o prawie samodzielnego kształtowania swego losu. Jeden z ostatnich pozbawionych tronu władców – egipski Faruk – miał powiedzieć, że w XXI wieku pozostanie tylko pięciu królów: czterech karcianych i jeden angielski.
Jako się rzekło, stary porządek upadł a na jego miejscu pojawili się awanturnicy i konstruktorzy nowego społeczeństwa, często po fakultetach uniwersyteckiej filozofii. Ci pierwsi mieli za sobą staż “działalności rewolucyjnej”, co przełożone na zwykły język oznacza oszukańczą propagandę, organizowanie zamachów, krwawych zamieszek i buntów w fabrykach, należących do znienawidzonych kapitalistów. Do tego wątku jeszcze wrócimy. Tymczasem “wielkie złudzenie”, jak ideę lewicową nazwał François Furet, na 75 lat zdominowało dzieje globu, przynosząc poddanym eksperymentowi narodom terror, głód i śmierć. Łączna liczba ofiar tego szaleństwa sięga (wedle szacunku autorów “Czarnej Księgi Komunizmu”) 100 milionów, wśród których bledną zbrodnie reżimu narodowo-socjalistycznego. Choć potęga czerwonego imperium zła minęła, tląc się jeszcze w zapomnianej przez Boga Korei Północnej, skutki jego działania trwają w krainach Azji i Afryki, zniewolonych przez umundurowanych pogrobowców Stalina, Trockiego i Mao Zedonga.
Eksport rewolucji i terroryzm, to jedna z najciemniejszych kart pozostawionych nam w spadku przez komunizm. Moskwa i Pekin przez dziesiątki lat wyciskały siódme poty ze swych społeczeństw, opodatkowując także kosztami owej “walki o pokój” kraje satelickie. Wobec niepowodzenia ekspansji “najlepszego z ustrojów” w zachodnich demokracjach, Kreml skoncentrował się na wyzwalających się koloniach w Trzecim Świecie. Tam pompowano pieniądze a przede wszystkim broń, instalując marksistowskie rządy złożone z absolwentów Uniwersytetu Przyjaźni Narodów im. Patrice’a Lumumby. Ten patron moskiewskiej uczelni jest, obok ponurej sławy Carlosa (Iljicza Ramireza), typowym przykładem janczara, posłanego na misję zdobycia Złotego Runa – diamentów w kongijskich kopalniach. Obóz “ludowej demokracji” od lat pięćdziesiątych dzielnie wspierał wszelkie ruchy narodowo-wyzwoleńcze, choć najczęściej oznaczało to oddanie władzy pospolitym przestępcom i zbrodniarzom. Nie można tu pominąć mrocznej postaci absolwenta paryskiej Sorbony – doktora Pol Pota, który uśmiercił niemal połowę Kambodży.
Z tym nieszczęsnym krajem w południowo-wschodniej Azji wiąże się pierwszy wątek polski, który można nazwać zdradą intelektualistów. Tak jak w latach trzydziestych bezczelnie kłamali zachodni pisarze zapraszani przez Stalina do Związku Sowieckiego, tak w kwestii ludobójstwa w Kampuczy (Kambodży) łgała polska pisarka Monika Warneńska, wysłana tam w misji oszukiwania świata. Na potęgę kłamali też inni ludzie pióra, reporterzy, fotografowie, filmowcy a nawet malarze; jednym z pism propagujących sielankę w krajach marksizujących reżymów były “Kontynenty” redagowane przez Elżbietę Dzikowską.
Rzeczywistość była całkowitym zaprzeczeniem barwnych obrazków z zakładanych szkół i sentymentalnych opowieści o “Che”Guevarze, którego wizerunki do dziś można kupować w sklepach Europy i Warszawy… Władzę sprawowały chciwe i krwiożercze klany, trudniące się handlem bronią i bezlitośnie eksploatując naturalne bogactwa swych krajów. Setki statków woziły uzbrojenie produkowane np. w Czechosłowacji czy Polsce (Łucznik). NRD specjalizowało się w organizowaniu i wyposażaniu policji politycznej, ZSRR przysyłało doradców wojskowych, zaś w Bułgarii (potem w Libii) szkolono terrorystów. Aby rozmiękczyć społeczeństwa wielkich demokracji i obniżyć koszta “wyzwalania” obóz moskiewski postanowił ułatwić przemyt narkotyków, który w przyszłości miał całkowicie uniezależnić rewolucjonistów od sowieckiego złota.
Podczas ekspansji w krajach Trzeciego Świata nigdy nie zapomniano o świecie pierwszym. Tutaj – we Francji, Włoszech, Niemczech – w sukurs przyszli ludzie kultury, zwani, nie wiadomo dlaczego, intelektualistami. Przez wiele lat idolem zrewoltowanej młodzieży, dziennikarzy i profesorów starych uniwersytetów był Jean Paul Sartre. Jego mętne dzieła dawały uzasadnienie działania wielu zbłąkanym sierotom po Bucharinie, Trockim i Leninie. Z tych kręgów wywodzili się najbardziej znani terroryści lat siedemdziesiątych: Renato Curzio (Czerwone Brygady), Andreas Baader i Ulrike Meinhoff (Frakcja Czerwonej Armii) i wspomniany Carlos. W szczytowym okresie lat siedemdziesiątych, Europą wstrząsały morderstwa premiera Aldo Moro i przemysłowca Hansa Martina Schleyera. Równolegle do porwań i zamachów bombowych, KGB inspirowała i finansowała szereg przedsięwzięć “pokojowych” w rodzaju marszów wielkanocnych przeciw instalacji amerykańskich rakiet średniego zasięgu uzbrojonych w głowice neutronowe. Nie zapomniano o dozbrajaniu ETA w Kraju Basków oraz IRA w Irlandii Północnej. Na wodach terytorialnych tej prowincji Wielkiej Brytanii przechwycono polski statek wyładowany “kałasznikowami” z Radomia i niezwykle groźnym czeskim materiałem wybuchowym “semtex”.
Jako się rzekło, świat grup anarchistycznych, ideologów i najgroźniejszych z nich – terrorystów, po przewrocie Jelcyna stracił swe naturalne zaplecze na Kremlu i Łubiance. Dziś musi wystarczyć znana wcześniej solidarność ideowa, która skłaniała osobistości życia publicznego do obrony morderców i kidnaperów, zaś rzesze anonimowych wyznawców w rodzaju dzisiejszego ministra Joshki Fischera, do dawania schronienia wykolejeńcom konstruującym ładunki wybuchowe. Jeszcze dziś Adam Michnik i Marek Edelman podpisują listy żądające uwolnienia od kary patrona duchowego Czerwonych Brygad, historyka sztuki Adriano Sofriego, podburzającego do mordu w piśmie “Lotta Continua” (Nieustająca Walka). Ofiarą terrorysty w białym kołnierzyku padł przed laty zwyczajny policjant. Ta ciągnąca się latami sprawa pokazuje jak groźny jest “mały” terroryzm, który może liczyć na wsparcie mediów i przedstawicieli “wysokiej” kultury. Na własne oczy widziałem w Pradze wściekłą agresję młodzieży w kominiarkach, dla których wyzwaniem jest każda restauracja McDonald’a, symbolizująca Wroga Numer 1, Amerykę. “Kapitalizm zabija, zabij kapitalizm” – hasła tego rodzaju wypisują na murach anarchiści, kierowani dyskretnie przez Piotra Ikonowicza. Do tego grona dołączył ostatnio jeden z przywódców strajku gdańskiego Andrzej Gwiazda. Jeżdżą po całym świecie tropiąc przywódców państw grupy G-8 i siejąc spustoszenie w każdym mieście. Ostatnio jeden z “antyglobalistów” przypłacił życiem atak na policjantów w Genui. Dziwny termin jakim się określają, jest kolejnym kostiumem dla starej żądzy wywrócenia porządku społecznego.
Taka sama żądza – nierównie większa w skali – kierowała islamskimi zamachowcami z Nowego Jorku i Waszyngtonu. Całe Stany też dyszą żądzą odwetu, która może zmienić nieznośne stereotypy politycznej poprawności. Żadne państwo nie przetrzyma tworzenia coraz to nowych gett – muzułmanów, buddystów, sekciarzy i jakich tam jeszcze, w których kwitnie przestępstwo i lęgną się chore pomysły na zniszczenie nowej ojczyzny. Przyznanie obywatelstwa winno być aktem adopcji nowego członka społeczności, który zna język, historię i obyczaje, czyli łatwo wtopi się w otoczenie. Nie popełniajmy w Polsce takiego błędu, jak urzędy imigracyjne w Niemczech i Francji, które obawiając się posądzeń o rasizm hojnie rozdają wizy pobytowe Afrykańczykom i Azjatom, a mnożą trudności wobec białych chrześcijan z Europy Wschodniej. Chcę być tutaj dobrze zrozumiany, dlatego podkreślam prawo do poszukiwania lepszego miejsca do życia dla wszystkich porządnych ludzi, niezależnie od koloru skóry, i potrzebę zamknięcia granic dla wyznawców fanatycznych ideologii i religii.
Ostatni akapit tych rozważań trzeba poświęcić przyszłemu rozwojowi wypadków. W przekazach CNN powtarza się wciąż słowa o nowej wojnie, jaką Ameryce wypowiedzieli terroryści. Wywiad pracowicie rekonstruuje siatkę Al.-qeda, czyli ludzi Osamy bin Ladena, którzy dotarli do USA z trzech kontynentów, porwali samoloty na lotniskach, zamordowali pilotów i sami znaleźli śmierć w płomieniach.
Znawcy współczesnych metod walki podkreślają, że wojna przeciw terrorystom będzie “wirtualnym” popisem najnowszej elektroniki, wspierającej świetnie wyszkolonych żołnierzy. Dotkliwą karę poniosą rządy dające schronienie współczesnym barbarzyńcom, co może oznaczać nawet czasową okupację Iraku, Libii, Autonomii Palestyńskiej, Pakistanu wreszcie Afganistanu. W “bandyckich” państwach trzeba będzie siłą zaprowadzić demokrację, jak przed półwieczem uczyniono na gruzach III Rzeszy i w cesarskiej Japonii. Wojna (albo szereg równoległych wojen) spowoduje wiele napięć gospodarczych, zwłaszcza groźbę poważnego wzrostu cen ropy. Musimy je przetrzymać wspierając wielkiego sojusznika, bo alternatywą są kolejne akty terroru, które pchną świat do Wojny Trzeciej – ostatniej. Kongres dał pieniądze, ogłoszono pobór, pracują sztaby, działa wywiad, bazy są w stanie gotowości, lotniskowce wypłynęły…
RYSZARD BARANOWSKI