Świadek


Ćwierćwiecze wybuchu stanu wojennego

13. grudnia przypada 25. rocznica wybuchu stanu wojennego, czasu niesprawiedliwych represji wobec wielu działaczy solidarnościowych. Prawdziwe oblicze tamtych chwil wspomina Anna Rakocz, ówczesna księgowa Zarządu Regionu Solidarności w Częstochowie oraz przewodnicząca pracowników etatowych Częstochowy i Bielska-Białej, więziona za działalność związkową

Gdy nocą 12. grudnia 1981 roku pani Anna, po 3 nieprzespanych nocach, wracała z Zarządu Solidarności, nie miała pojęcia co ją spotka. – Wzięłam kąpiel i zmęczona z wałkami na włosach położyłam się. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Zdezorientowana otworzyłam i zobaczyłam pięciu potężnych funkcjonariuszy SB. Nie wdając się w szczegóły powiedzieli, że jestem zatrzymana. Musiałam zostawić w domu rodziców i dwie córki – wspomina.
Anna Rakocz nie wiedziała o wybuchu stanu wojennego. Po nocy spędzonej w celi komisariatu, bez jakichkolwiek wyjaśnień, została wywieziona do więzienia dla kobiet w Lublińcu. – Zabrano nas tak, jak stałyśmy. Jako jedyna w więzieniu miałam wałki na głowie. W tym samym czasie aresztowano przyjaciółki, Iwonę Pasternak i Olę Gołębiowską, która nie zdążyła nawet założyć butów – mówi.
Los dziesięciu częstochowianek, które internowano w zakładzie w Lublińcu, był nieznany aż do 24. grudnia. Gdy rodzicom pani Anny udało się dowiedzieć co dzieje się z ich córką, jedyne co mogli dla niej zrobić, to przekazać paczkę żywnościową. – Warunki w więzieniu były straszne. Zimno, brudno. Na moje łóżko sypał śnieg przez szczeliny w oknach – mówi nasza bohaterka.
Pod koniec stycznia więźniarki przewieziono do zamkniętego ośrodka wypoczynkowego w Darłówku nad morzem. Tam spędzały dnie na siedzeniu z pozamykanych pokojach. Jedyny kontakt z mogły nawiązać podczas posiłków w stołówce. – Tutaj okna były szczelne, jednak nie wolno nam ich było otwierać. Wbrew przepisom kilka raz otworzyłam okno, by wpuścić choć trochę powietrza. Ukarano mnie srogo, wywożąc pod koniec lutego więzienia do Gołdapi – mówi pani Anna.
8. marca, niejako w prezencie na Dzień Kobiet, Anna Rakocz została zwolniona. – Wypuszczono nas akurat wtedy, gdy odjechał kursujący raz na dobę pociąg. By nie spędzać 24 godzin na dworcu, wraz z koleżanką poprosiłyśmy o pomoc taksówkarza. Ten by dowieźć nas do Warszawy, musiał uzyskać pozwolenie z urzędu i pożyczyć od kolegów benzynę, która była wtedy na kartki – wspomina Anna Rakocz.
Wolność pani Anny trwała do 1. maja 1981 r., gdy została ponownie aresztowana za złożenie kwiatów, przyozdobionych szarfą z napisem “Solidarność żyje”, przy grobie nieznanego żołnierza w al. Sienkiewicza koło Jasnej Góry. – 7 dni przesiedziałam u nas w “Trójkącie”, po czym wywieziono mnie do Bytomia-Miechowic. Zostałam zwolniona 22. lipca, po ogłoszeniu amnestii dla kobiet. Miałam wówczas 29 lat – opowiada.
Pomimo niezasłużonych wendett, pani Anna nie żałuje czasu poświęconego Solidarności. – Gdy ludzie zadają mi pytania, czy gdyby powtórzyło się to wszystko, miałabym odwagę ponownie włączyć się do tej pracy, odpowiadam że tak. Poznałam świetnych ludzi. Wszyscy byliśmy jedną wielką rodziną – stwierdza.
Obecnie Anna Rakocz prowadzi biuro rachunkowe oraz jest przewodniczącą założonego 15 lat temu Stowarzyszenia Więzionych Internowanych i Represjonowanych “WIR”. Ponadto przewodniczy ogólnopolskiej federacji stowarzyszeń. Wraz z innymi internowanymi wygrała proces z Barbarą W., funkcjonariuszką SB, która znęcała się nad więzionymi, zmuszając ich do opuszczenia kraju.

ŁUKASZ STACHERCZAK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *