Około 40 związkowców z Solidarności przez ponad trzy i półgodziny okupowało w ubiegły czwartek Urząd Miasta Częstochowy.
“Wizyta” zaczęła się o godzinie 15.30, zakończyła o 19.00. Jej celem było wynegocjowanie gwarancji zatrudnienia dla pracowników prywatyzowanych przychodni. Zdesperowani związkowcy zapowiedzieli, że nie opuszczą urzędu, dopóki władze miasta nie zgodzą się na spełnienie ich postulatów. Pierwsze minuty pikiety zapowiadały dłuższą okupację magistratu, bowiem rozmowy rozpoczynały się z trudem.
Po kilku godzinach negocjacji władze miasta zobowiązały się, w zawartym z NSZZ “Solidarność” porozumieniu, do wprowadzenia pakietu gwarancji pracowniczych w umowach prywatyzacyjnych częstochowskich przychodni. – Ustaliliśmy, że zamiast gwarancji warunkowych Rada Miasta uchwali zapis, który da szansę pracownikowi ustalenia z pracodawcą warunków zatrudnienia. Prezydent obiecał, że jeżeli dyrektorzy przychodni nie dojdą do porozumienia z pracownikami, będzie osobiście negocjował – mówi Mirosław Kowalik, przewodniczący częstochowskiego NSZZ “Solidarność”. Po podpisaniu porozumienia przez zastępcę prezydenta miasta Jacka Betnarskiego związkowcy opuścili okupujący budynek.
Prywatyzacja przychodni budzi kontrowersje, szczególnie pracowników. Obawiają się oni i, w większości przypadków jest to w pełni uzasadnione, utraty pracy. Na dziś, nikt nie chce podać konkretnych danych, ile osób już zostało zwolnionych, a ile jeszcze straci pracę, gdy proces dobiegnie końca. W ubiegłym roku sprywatyzowano w Częstochowie 4 przychodnie przy ul: Łódzkiej, Księżycowej, Kopernika i Źródlanej. Pozostało jeszcze 21. Do końca czerwca, zgodnie z uchwałą Rady Miasta, mają być zlikwidowane wszystkie przychodnie publiczne. I właśnie do tego nie chcą dopuścić związkowcy. Prezydent zapewnił ich, że na najbliższej styczniowej sesji Rada nie będzie podejmowała uchwały w sprawie prywatyzacji kolejnych przychodni. Prawdopodobnie uniknie się tego i w lutym.
Sama prywatyzacja zdaniem Kowalika nie jest błędem. – To dobrze, że pracownicy chcą dofinansować swoje przychodnie. Tylko dlaczego, obligatoryjną uchwałą Rady Miasta, zmusza się do tego wszystkich. Równie dobrze wypadła by konkurencja, gdyby obok przychodni niepublicznych nadal pozostały publiczne. Przecież pieniądze na płace, zarówno jednych jak i drugich, gwarantują kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia. Miasto zapewnia jedynie fundusze na utrzymanie budynków – mówi Kowalik. Co więcej, według przewodniczącego, zamieszanie i strach wprowadza, jakby świadome mylenie pojęć: właściciel, pracodawca, udziałowiec. – Nie wyjaśnia się dokładnie pracownikom, że jako udziałowcy, nie będą mieli wpływu na zatrudnienie. Posiadanie udziałów daje im tylko możliwość podziału zysków, a o zatrudnieniu decydować będzie pracodawca, czyli dyrektor przychodni. Uczciwe postawienie sprawy byłoby najlepszym rozwiązaniem – stwierdza Mirosław Kowalik.
URSZULA GIŻYŃSKA