Tomasz Pacuda czeka na debiut w piłkarskiej ekstraklasie
Podczas, gdy ligowi piłkarze klubów z regionu częstochowskiego robią wszystko, by pisać o nich coraz mniej i coraz gorzej, na piłkarskich boiskach ekstraklasy niebawem pojawi się częstochowianin, o którym, jak do tej pory, pisano dużo i dobrze. Mowa o 31-letnim futbolowym arbitrze Tomaszu Pacudzie, który po dobrych recenzjach zbieranych za prowadzenie spotkań II-ligowych, zdaniu egzaminów sprawnościowych i teoretycznych znalazł się w gronie najlepszych krajowych rozjemców.
– Kiedy dowiedział się pan o swoim awansie?
– Pod koniec czerwca, podczas obozu sędziowskiego w Spale. Szczególnie ucieszyłem się, że awans ten nastąpił z pierwszego miejsca.
– Kiedy zadebiutuje pan na boiskach ekstraklasy?
– To może stać się za kilka dni, może kilka tygodni. O nominacji na mecz dowiadujemy się na dwa dni przed jego rozegraniem. To oficjalny przepis, obowiązujący także w tym sezonie.
– Prowadzenie pojedynków w ekstraklasie to wielkie wyróżnienie, ale i szczególna odpowiedzialność. Sędziowie znaleźli się pod ścisłą obserwacją, nie tylko piłkarskich władz, ale środków masowego przekazu – prasy, radia, a przede wszystkim telewizji.
– Wiem i czuję tę odpowiedzialność. Już sam fakt, że na każdym spotkaniu jest minimum osiem kamer telewizyjnych, które rejestrują wszystko to, co się dzieje na boisku, a w przypadku relacji bezpośrednich nawet dwanaście, lekko paraliżuje. Ale sędziując w II-lidze też nierzadko nogi robiły mi się z waty. Być może z czasem to minie, ale przed debiutem wspomniane nogi mogą też zadrżeć.
– Opłaca się być arbitrem pierwszoligowym? O waszych wynagrodzeniach krążą przecież najróżniejsze legendy.
– Nie mam nic do ukrycia. Za prowadzenie spotkania, jako arbiter główny będę otrzymywał 3000 zł brutto, czyli 2400 zł na rękę. Z tego muszę pokryć koszty podróży, wykupić wyżywienie. W mojej gestii jest też zakup sprzętu, butów piłkarskich, koszulek, dresów. Tego nikt mi nie sprezentuje.
– Jak to się stało, że wybrał pan właśnie karierę sędziowską?
– o zapisania się na kurs namówił mnie w 1993 roku kolega z akademika. Studiowałem wówczas w Krakowie i tam zdobyłem stosowne kwalifikacje. Gdy skończyłem edukację wróciłem w rodzinne strony, pod Częstochowę. Wtedy byłem już arbitrem IV-ligowym. Z roku na rok to zajęcie zaczęło mnie coraz bardziej wciągać. Potem jeździłem wspólnie z Andrzejem Kusakiem na mecze III-ligowe. Pomagałem mu na linii. W końcu Andrzej zaczął mnie zabierać na konfrontacje II-ligowe. Doświadczenie zdobyte w tym okresie dziś bardzo procentuje.
– Jest pan stosunkowo młodym arbitrem. Czy marzy się panu kariera sędziego międzynarodowego?
– Kilka lat temu może powiedziałbym, że nie, dziś mówię, że tak. Szczególnie, iż otwierają się przede mną niemałe możliwości. Jeśli przez dwa lata będę sobie radził w ekstraklasie, to właściwie droga na areny międzynarodowe stanie otworem. Trudno by było nie wykorzystać takiej szansy. Sędzią technicznym na meczach międzypaństwowych mogę być już w tej chwili.
– Oprócz samego sędziowania pomaga pan także Wydziałowi Sędziowskiemu Okręgowego Związku Piłki Nożnej w Częstochowie.
– Zgadza się, ale ze względu na fakt, że spada na mnie cała lawina różnych spraw sędziowskich związanych z przygotowaniami do kolejnych egzaminów, utrzymaniem kondycji, muszę nieco ograniczyć działalność w naszym wydziale sędziowskim. Myślę jednak, że mój szef Władysław Popczyk to zrozumie, bo nie jeden prezes chciałby mieć u siebie arbitra pierwszoligowego.
– Co poradziłby pan tym wszystkim, którzy marzą o karierze z gwizdkiem?
– Przede wszystkim, aby bardzo rzetelnie podchodzili to tego zajęcia i w żadnym wypadku nie myśleli o profitach, które może im przynieść ta praca. Patrzenie na nią przez pryzmat pieniędzy jest częstokroć bardzo zgubne. Trzeba się skupić na doskonaleniu warsztatu, trzeba podglądać najlepszych, oglądać sporo piłki w ogóle – bądź na żywo, bądź w telewizji. Ja tak przynajmniej czynię. Zresztą przyglądam się nawet poszczególnym piłkarzom, jak reagują w danych sytuacjach.
– Dziękuję za rozmowę i już umawiam się na rozmowę po oficjalnym, ekstraligowym debiucie.
ANDRZEJ ZAGUŁA