Kontra z lewej
Prawdziwa ciotka krytyk się nie boi. Zajmuje wygodną pozycję na kanapie, ma za złe i krytykuje wszystkich ile wlezie. Chroń nas jednak Boże byśmy tym samym odpowiedzieli ciotce.
Z ilu takich ciotek składa się nasze życie polityczne… Czy przypadkiem nie jest ono całkowicie zaciotkowane ?
Tyle tytułem wstępu. I tyle na temat polityki. Sezon zmusza byśmy z o wiele większą uwagą potraktowali grzyby niż polityków. Doświadczenie bowiem wskazuje, że grzyby są stworzeniami bardziej od polityków niebezpiecznymi. Polityk w najgorszym wypadku okłamie nas i okradnie; grzybem zaś możemy się zatruć.
Za każdym razem, gdy rozpoczyna się sezon grzybobrania w wielu gazetach ukazują się istotne i ważkie teksty tłumaczące bezsens poszukiwania grzybów. Grzyby nie mają wartości odżywczych, są niestrawne (a także trujące). Ekonomicznie rzecz biorąc czas łażenia za nimi jest czasem zmarnowanym, w tym samym czasie czasem można zarobić na przyzwoitego hamburgera. Samo łażenie po lesie też jest mało przyjemne zważywszy plagę komarów, kleszczy, żmij i much tse-tse… Ogólnie rzecz biorąc – gadaj zdrów. Grzybozbieranie jest formą zachowań atawistycznych, nawykiem odziedziczonym po przodkach jaskiniowcach; żaden mądry wywód nie wybije nam tego z głowy.
Szukanie grzybów jest sztuką. Zwłaszcza, że grzyby obdarzone są wysoką inteligencją. W teorii można podać łatwy przepis na grzybobranie. Jedzie się z koszykiem do Lusławic, idzie się przez las do gajówki w Ciecierzynie, zbierając grzyby po drodze… Tak to w teorii wygląda. W praktyce w tym samym zagajniku jeden zbierze pół koszyka, a inny nawet jednej zdechłej kurki nie znajdzie. Grzyb bowiem z daleka wyczuwa naturę zbieracza i kombinuje jak się nie dać zebrać byle komu… Grzyby trzeba do siebie cierpliwie przekonywać.
Można je np. oszukać. Idzie się z koszykiem podśpiewując wesoło – “zbieram kwiatki”, z lekkim zainteresowaniem oglądamy muchomory udając całkowite lekceważenie pozostałych grzybów. Wcześniej czy później jakiś borowik da się sprowokować i łeb ze ściółki wystawi… Inna metoda to czatowanie. Budujemy w zagajniku szałas maskujący i siedzimy w nim bez ruchu kilka dni. Cierpliwie czekamy dopóki na polankę nie wyjdzie stadko kurek lub kozaków. Cierpliwości także wymaga metoda oswajania. Odkrytego małego borowika nie zrywamy; przeciwnie podlewamy go, lekko głaszczemy, udajemy, że chcemy się z nim zaprzyjaźnić. Oswojony borowik pomoże nam doprowadzić do koszyczka swoich współbraci.
Grzyby prowadzą z ludźmi stały dialog. Tak jak człowiek stawia ostrzegawcze tablice – zakaz wjazdu; tak w lesie pojawiają się czerwone znaki muchomorów, białe drogowskazy purchawek itd. Najbardziej wkurzającą metodą jest leśny odpowiednik “gestu Kozakiewicza” okazywany nam za pośrednictwem muchomora zwanego sromotnikiem bezwstydnym.
Widzieliście już to? Z pewnością. Sromotnika trudno ominąć – roztacza on wokół siebie charakterystyczną woń kilkudniowej, rozkładającej się padliny. Jeśli ten przyjemny aromat nas nie zrazi – sromotnik ukazuje się w całej swojej obrzydliwej okazałości. Nazwa trafnie oddaje jego cechy zewnętrzne. Choć wstyd mi mówić – sromotnik przypomina sterczący organ anatomiczny męski, służący celom rozrodczym (po łacinie zwany fallusem). Ten złośliwy gatunek może zburzyć całe nasze wyobrażenie o grzybach, jako stworzeniach łagodnych, przyjaznych człowiekowi.
W praktyce więc nasza wyprawa na grzyby wygląda tak. Jedziemy z koszykiem do Lusławic. Stamtąd wędrujemy w kierunku południowo-zachodnim. Oganiamy się od komarów, czujnie wypatrujemy zaczajonego na krzaczkach pajączka – kleszcza. Baczymy uważnie, gdzie depczemy, by nie nadziać się na ogon wściekłego lisa, bądź rozwaloną na drodze żmiję. Ochrypłem głosem wołamy “zbieram kwiatki, trala la la”. Na końcu kupujemy kilogram dorodnych borowików od miejscowych, niedaleko gajówki w Ciecierzynie.
W domu chwalimy się naszymi umiejętnościami. Nerwów dostajemy,gdy sprawdzamy zakup – jak zwykle wśród kupionych są dwa szatany, a reszta zrobaczywiała. Dosadnie mówimy, co sądzimy o takim rządzie, co do tego dopuścił. I na złość Im głosujemy na Leszka Millera.
JAROSŁAW KAPSA