Jeszcze nie wygasło we mnie do końca współczucie dla rolników i plantatorów, a tu znowu wilgotnieją mi powieki. Tamto stare współczucie dotyczyło nie tak znowu dawnych anomalii klimatycznych, które odbijały się na plonach. A to susza wypaliła pola, a to zbyt długie opady zniszczyły rośliny w zarodku, a to przymrozki zdewastowały sady. Z tamtym współczuciem mieszał się także mój osobisty niepokój, jako konsumenta i podatnika. Konsumenta, bo przy klęskach żywiołowych ceny produktów rosną. Podatnika, bo wspomożenie rolników idzie ze wspólnej kasy, czyli budżetu, czyli po części z mojej kieszeni. Ostatnio przyroda też nie szczędzi nam nieprzyjemnych niespodzianek. Burze, pioruny, wichury, ulewy, powodzie, to znaczna część krajobrazu tegorocznego lata. Nic dziwnego, że ze wzrastającą obawą czekałem na kolejnych rolników, sadowników i plantatorów skarżących się w mediach na poniszczone dobro. W zamian otrzymałem obrazek ten sam, ale nie taki sam. Zobaczyłem zdesperowane twarze gospodarzy lamentujących z powodu obfitości zbiorów. Plantatorów truskawek i sadowników czereśni nawiedziła klęska urodzaju. Kapusty, ziemniaków, kalafiorów, pomidorów też na rynku w bród, zaś jabłonie, gruszki i śliwy także złośliwie uginają się od zawiązanego owocu, przynajmniej na razie i przynajmniej w naszej okolicy. Co jest u licha? Zniszczone zbiory, źle. Znakomite zbiory, jeszcze gorzej. Nie kijem go, to pałką. Mam nadzieję, że polityka rządu nie przewiduje odszkodowań z tytułu nadmiernego urodzaju, bo budżet jaki mamy, każdy widzi. No, nie jestem ja taki znowu ciemny mieszczuch, naiwny w swoim mieszczaństwie, żeby nie wiedzieć, że skargi w każdym z obu przypadków mają swoje uzasadnienie. Znam nieco wieś, bo jakby co, to wiecie, pochodzenie moje robotniczo – chłopskie jest. Tylko kombinuję sobie tak. Od czasów kiedy ludzkość z gospodarki koczowniczej zaczęła się przekształcać w osiadłą i rolniczą, kondycja ludzi zawsze zależała od pogody. Dziś zależy podobnie. W krajach bogatych mniej, w biednych więcej. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, również w naszej strefie klimatycznej, można przewidzieć, że każdego roku coś tam się przytrafi. Jak nie susza, to powódź, jak nie urok, to przemarsz wojska, jak nie za mało, to za dużo. Tylko nieliczne klęski dla rolnictwa /np. przystąpienie do Unii/ da się przewidzieć precyzyjnie, ale ogólnie warto podchodzić do każdego sezonu z umiarkowanym pesymizmem, bo aura prawie zawsze wykręci nam jakiś numer. Sposób na klęski urodzaju i na klęski pogodowe jest w zasadzie jeden i prochu się tu nie wymyśli. To np. inwestycje w przetwórstwo płodów rolnych i sadowniczych, to zbudowanie sieci magazynów i chłodni, gdzie można nadmiar spokojnie przechować i skorzystać z niego w czasie roku chudego itd.
Nie jest to odkrycie nowe, bowiem mówi się o nim od lat, tyle że na to wszystko potrzeba pieniędzy, których nie ma. Fundusze z Unii Europejskiej w ramach programu Sapard, nadchodzą już od ponad roku i jakoś nie mogą dotrzeć, widać im jakoś nie po drodze. Te pieniądze obrosły już taką legendą, jak skarb Ali Baby, albo Bursztynowa Komnata i pewnie ich uzyskanie jest podobnie realne. Wielu poetów sławiło uroki życia na wsi, od Wergiliusza, do Szymona Szymonowica, ale żaden jakoś nie wspominał o pieniądzach. Zdaje się, że dopiero Maria Konopnicka przerwała tę zmowę milczenia w wierszu “Wolny najmita”. Tymczasem nasi rolnicy mają to, co mają. Spoglądają w niebo i medytują. Przyjdzie jaki kataklizm i wytłucze zbiory, albo, co gorsza, nie przyjdzie, nie wytłucze i będzie urodzaj. Jedyną dobrą wiadomością, jest to, że prawdopodobnie mamy już winnego tych wszystkich pogodowych katastrof. Jest nim amerykański prezydent George W. Bush. o on nie chce podpisać układu z Kioto o ograniczeniu emisji szkodliwych gazów i osobiście dewastuje klimat. Dlatego te wszystkie burze, ulewy, grady, pioruny płaskie i kuliste. Kiedy słyszę takie komentarze w naszych mediach, to zwyczajnie ogarnia mnie furia. Na Amerykanów, oczywiście. Jeszcze nie wyrównaliśmy rachunków za te stonkę ziemniaczaną, co ją nam zrzucali w latach 50- tych, a teraz kolejny numer. Co też ci przeklęci Jankesi tak się uwzięli na to nasze małorolne rolnictwo.
Dan. 23.07. 2001 r.
ANDRZEJ BŁASZCZYK