Rozmawiamy ze znanym działaczem społecznym Jackiem Kasprzykiem, doradcą Zarządu ISD Huty Częstochowa
Od wielu lat intensywnie realizuje się Pan na niwie społecznej. Z czego wynika takie podejście do życia?
– Zapewne zostało zaszczepione w dzieciństwie. Byłem harcerzem, w szkole średniej zakładaliśmy kręgi harcerskie „Amonit”. Była to apolityczna inicjatywa młodzieży, która powracała do tradycji i historii. Gdy w 1980 roku zacząłem pracę w Hucie chciałem przenieść tam „Amonit”, ale wówczas nie było ku temu klimatu. W Hucie zetknąłem się z ludźmi o rozmaitych poglądach i wówczas nauczyłem się życia międzyspołecznego, szacunku do ludzi odmiennie patrzących na życie. Później przyszedł rok 1989. To była pierwsza szansa dla młodego człowieka, który chciał coś dla kraju zrobić, absolutnie bez żadnego związania z duchem partyjności. Wszyscy uczyliśmy się nowego. W polityce nauczyłem się, że szyld partyjny nie jest najważniejszy. Partia to miejsce do dyskusji, rozwiązywanie problemów ludzi.
Ale ten szyld bardzo często narzuca konkretne zachowania, cele…
– I to jest koniec, jeśli narzuca, bo wówczas mamy do czynienia z koniunkturalizmem. Człowiek ma być otwarty na człowieka i inne poglądy. Umieć wyciągać racjonalne wnioski. Dyscyplina partyjna jest dobra, gdy dotyczy życia wewnętrznego partii.
Ja jestem identyfikowany z lewicą i nie szkodzi mi to. Nigdy nie zetknąłem się z jakąś odmową rozmowy czy spotkania z osobami o innych zapatrywaniach. Dla mnie pryncypia powinny być ponad szyldami partyjnymi.
Najważniejsza jest dla Pana idea pomocy drugiemu człowiekowi, którą w harmonijny sposób przełożył Pan na Hutę?
– Tak, to system naczyń połączonych. Huta mnie ukształtowała i dzisiaj, od wielu lat, mam możliwość pracownia na wizerunek Huty. Zawsze w mentalności częstochowian Huta była czymś wielkim. Przeszliśmy najcięższą z możliwych dróg – wewnętrzną i zewnętrzną, ale nadal Huta pozostała zakładem pracy, który ma coś do powiedzenia i ma nutę wrażliwości.
I jest symbolem…
– A tak, a symbole trzeba szanować i pielęgnować. Jeżeli właściciel, załoga mają gen wrażliwości, to trzeba go pokazywać i dobrze wykorzystać. Działamy bez fajerwerków i robimy to, co możemy. Miło nam, jeśli jest to zauważane i doceniane, ale nie działamy dla hołdów i nagród. Staramy się być tam, gdzie jest trudniej i ciężej, aby dać choć trochę uśmiechu. Z pewnością nasza pomoc byłaby większa, gdybyśmy mieli sami bardziej stabilną sytuację, ale funkcjonujemy na wolnym rynku i nie zawsze idzie wszystko po naszej myśli. Ale my nie uciekamy ani od byłych pracowników, ani od ludzkich problemów.
Huta ma też duży udział w gospodarczym wymiarze miasta, choćby poprzez przekazanie własnych terenów na strefę przemysłową.
– I to służy miastu. Na tych terenach, w różnych podmiotach pracuje przecież tyle samo ludzie, co kiedyś w Hucie. Dobrze byłoby popracować nad zintegrowaniem istniejących tam podmiotów, aby móc jeszcze lepiej wspólnie działać na rzecz miasta. To powinien zrobić Urząd, powinni zrobić politycy, wszyscy, którzy chcą być aktywni w strefie publicznej. Przecież nadal w pobliżu Huty działają szkoła, szpital, przychodnia. Obok nich funkcjonują zakłady przemysłowe: fabryka lamp, huta szkła, hurtownie, fabryka konserw, fabryki konstrukcyjne. Wszystkim życzymy rozwoju i sukcesów.
Przez lata wytworzył się kod myślowy utożsamiający Hutę z miastem i mieszkańcami. To zapewne zobowiązuje. Bardzo cenną i docenianą inicjatywą są organizowane przez ISD Hutę Częstochowa olimpiady „Przełamuj bariery z ISD Hutą Częstochowa”. Czy to przedsięwzięcie ma dla Państwa jakieś wyjątkowe znaczenie?
– Zawsze będą istniały podmioty potrzebujące i szukające pomocy, i żadne przedsiębiorstwo nie ucieknie od takich próśb. My w miarę możliwości staramy się pomagać wielu osobom. Ale dopracowaliśmy się własnej ścieżki działań. Skupiliśmy ją na osobach niepełnosprawnych, starszych, na dzieciach i młodzieży oraz na kulturze. W tym roku odbył się jubileuszowy, XV Malarski Plener Hutniczy. Promujemy częstochowską kulturę i częstochowskich artystów, z myślą o tym, aby i inni dostrzegli te obszary. Robimy też, wspólnie z MOSiR-em, stałą cykliczną imprezę: paraolimpiadę letnią i zimową. W tym roku odbyła dwudziesta edycja. Poszukujemy aktualnie innych pomysłów. Nie uciekamy od wspierania sportu, nie dużych klubów, bo na to nas nie stać, ale mniejszych, amatorskich grup. Chyba można powiedzieć, że nie ma w Częstochowie środowiska, które stwierdziłoby, że Huta odwróciła się do niego plecami. Wręcz przeciwnie, spotykamy się z życzliwością i podziękowaniami. A to mobilizuje.
Jest Pan bacznym obserwatorem życia społeczno-politycznego naszego miasta i regionu, społecznikiem i działaczem. Przez pięć kadencji był Pan posłem na Sejm RP. Jak postrzega Pan rozwój miasta?
– Nie chcę oceniać ani samorządu, ani polityków, bo nie mam pełnej na ten temat wiedzy, a powierzchownych ocen nie chciałbym upowszechniać. Natomiast widzę trzy rzeczy, które zostały zaniedbane z powodu rywalizacji. Nie potrafiono wypracować działań związanych z województwem częstochowskim, nie ułożono prawidłowych relacji pomiędzy władzą wykonawczą w mieście, a władzą polityczną w kraju. Trzeba być naiwnym, żeby sądzić, że bez ułożenia tych relacji da się dobrze funkcjonować, a jeszcze bardziej naiwnym, myśląc, że na rywalizacji coś się ugra. Po wtóre nie mamy wykrystalizowanych priorytetów dla miasta we wszystkich obszarach: gospodarczych, społecznych i innych. Wspólnie o to zabiegamy, ale – niestety – każdy z myślą o własnych sukcesach. Ja jestem zwolennikiem załatwienia problemu, nawet kosztem oddania własnego sukcesu. Trzecia sprawa, którą powinno się jak najszybciej zająć, to rozwój strefy gospodarczej. Na południu Częstochowy od TRW na Tysiącleciu, przez ul. Legionów do Huty – Rurowni i Koksowni – jest jedyna strefa gospodarcza i ona musi nabrać tempa rozwojowego, również w integracyjnym wymiarze. Trzeba pokazać, że ta strefa faktycznie wpływa na miasto, tak jak kiedyś Huta. Dzisiejszy kapitalizm różni się tym, że nie pozostawia po sobie śladów materialnych. Liczy się tylko indywidualny zysk, działalność firm nie przekłada się na tkankę materii – budowę dróg, domów. Rozwój strefy przyniósłby może wzrost płac w naszym regionie. Udało się to przeprowadzić u naszych sąsiadów Czechów, powinno i u nas. Płace w zagranicznych podmiotach powinny być porównywalne z ich macierzystymi krajami.
Rozwój miasta jest uzależniony od elit politycznych i gospodarczych, ich rozsądnej i otwartej współpracy. Wyciszymy te emocje, bo to, co dzisiaj dzieje się w Polsce jest dla nas zgubne. Szanujmy się wzajemnie. Tego nauczono mnie w Hucie, to polecam kolegom politykom, bo to przyniesie dobro. Trzeba myśleć i razem działać dla wspólnej sprawy. Gościliśmy w Częstochowie premiera, prezydenta RP, niedawno był arcyważny krajowy zjazd „Solidarności”. Czy ktoś z władz wystosował jakieś idee, przesłanie czy prośbę? Nie znam na to pytanie odpowiedzi. Nawet nie potrafimy wspólnie zawalczyć o województwo. Tylko się rywalizuje, a nic się nie robi jako społeczeństwo. A, niestety, nikt nam nic nie poda na tacy.
Jest Pan częstochowianinem z wyboru czy z urodzenia?
– Z urodzenia i pokolenia. Mam 25 procent krwi z innych stron – z kieleckiej od babci z Nagłowic i z zawierciańskiej od jednej babci taty. Reszta rodziny to częstochowianie. Moi rodzice, ja i moje dzieci związani są z Częstochową. Na punkcie naszego miasta mam pozytywnego hopla. Kocham to miasto i uważam, że zawsze było piękne, z fajnymi ludźmi, z którymi wiele dobrego można zrobić. Jak się przejrzy historię Częstochowy, to była ona zawsze jednym z ważniejszych miast w Polsce, ale zawsze było ono podzielone, emocjonalne.
Wpływ na to miała zapewne Jasna Góra?
– Miasto w XVIII wieku powstało z dwóch funkcjonujących obok siebie form miejskich – z części podlegającej pod administrację klasztoru – Częstochówki oraz części administrowanej przez samorząd publiczny, którego wyrazicielem jest ratusz. Jeżeli zatem z dwóch podmiotów stworzono jeden organizm miejski, to trzeba dla obu znaleźć należne im miejsce. Wiem, że w mentalności wielu częstochowian, i nie tylko, jest dominacja Jasnej Góry. Częstochowa zawsze kojarzyła się z Jasną Górą i Hutą. Kościół jest też ważnym podmiotem na mapie gospodarczej tego miasta, czy się to komuś podoba, czy nie. Prowadzi działalność gospodarczą, jest właścicielem wielu terenów, zabudowań, uczestnikiem życia miasta i trzeba go traktować partnersko. Kościół ma wpływ na życie mieszkańców i zawsze elity wspomagały tę instytucję i chciały mieć z nią pozytywne relacje. Natomiast nie jest rolą partii politycznej i polityków ingerowanie w ludzki obszar Kościoła i narzucanie sposobu myślenia. To doprowadza do zatargów. Dzisiaj ludzie tak mocno są podzieleni, że tracą hamulce w relacjach między sobą. Trzeba powiedzieć: dość i uczyć wzajemnej tolerancji, żeby się nawzajem usłyszeć i zrozumieć, by zgodnie żyć obok siebie. Nie jest ważne epatowanie swoimi zasługami, bo współczesna młodzież tego nie dostrzega.
Natomiast współczesna młodzież dostrzega patriotyzm…
– … dotknęła pani istotnej kwestii, bo nie da się budować społeczeństwa bez nuty patriotyzmu. Ale nie wolno przesadzić, by nie popaść w źle zrozumiały nacjonalizm. Z drugiej strony nie może być tak, że młodzież, która idzie z biało-czerwoną flagą jest uważana za faszystów, że szacunek do własnej ojczyzny to faszyzm. Młodzieży trzeba dać jasny przekaz, co się rozumie przez patriotyzm. Człowiek potrzebuje życia we wspólnocie i musimy nauczyć się we wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Nauczymy ludzi obywatelskości. Niestety szyldy partyjne to utrudniają. Mamy zalew głów, a nie zawartości i wartości.
Czym Jacek Kasprzyk zajmuje się w życiu codziennym?
– Mam wnuki i im poświęcam wiele czasu. Rodzinę staram się chronić od polityki. Dzisiejsze moje zainteresowania skupiają się na sprawach zdrowotnych, po jestem po zawale. Staram się wyjeżdżać na odpoczynek, pochodzić. Lubię robić zdjęcia, rozmawiać z ludźmi.
A ulubione miejsca w Częstochowie?
– Uwielbiam kilka miejsc, które związane są z dzieciństwem, okresem szkolnym. Jak każdy częstochowianin lubię Aleje Najświętszej Maryi Panny, park podjasnogórski, który przypomina mi dzieciństwo i jazdy na sankach z rodzicami. Odkryłem kilka zakamarków, gdzie lubię spacerować: okolice Warty, ul. Krakowskiej, lubię te stare uliczki i kamieniczki. Dzisiaj żyje innym tempem. Skończyłem 58 lat i muszę zrzucić z tej ostrej trójki na łagodniejsze przełożenia w skrzyni biegów. Chodzi o to aby nie zgubić w miarę pozytywnej akceptacji, którą przez lata się zdobyło. Nie zawodzić ludzi, mieć własne zdanie, ale nie przymuszać nikogo do niczego. Nie rywalizuje, nie kandyduję do żadnych struktur.
Jacka Kasprzyka rozpoznaje prawie każdy częstochowianin. To swoisty dorobek.
– Wielu by tak chciało. Istotnie, idąc ulicą witam się z wieloma ludźmi. To są na ogół spotkania życzliwe, z uśmiechem, raczej nie pamiętam żebym komuś nadepnął na odcisk, a przede wszystkim lubię cieszyć się czyimiś sukcesami.
Dziękuję za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA