Pani Kazimiera mieszka w dwóch izbach z “przedpokojem”. W jednej ma urządzoną kuchnię, w drugiej pokój. Pomimo niezłej, wiosennej pogody w pomieszczeniach czuć stęchliznę i wilgoć. I nie ma się co dziwić. Ściany pokrywają kropelki wody, spod farby wyłazi pokaźnych rozmiarów grzyb. Podłoga jest podłogą tylko z nazwy; wygląda tak, jakby żył pod nią jakiś ogromnych rozmiarów turkuć – podjadek – to już nie wypaczone deski, to wprost koleiny.
Po mieszkaniu oprowadza mnie 77-letnia kobieta, o kulach, z pierwszą grupą renty inwalidzkiej. – O, widzi pani, te drzwi, to zięć mi zrobił, bo te tutaj zupełnie sparciały i mogły wpaść do środka, już się w ogóle nie zamykały, a wie pani jaka to dzielnica… Tuż nad feralnymi drzwiami – dziura. No, nie na wylot, gdzieżby… Odpadł “jedynie” kawał kamiennego stropu – zaledwie jakiś metr kwadratowy. Spadając mógł pewnie zabić, ale kogo to obchodzi, przecież mieszkańcy są już i tak “na wymarciu”. Z owej dziury wystają sobie teraz jakieś kable, może z prądem, ale… Pani Kazimiera płaci za swoje “salony” 100 złotych. Mieszkanie otrzymała z przydziału, więc jest nie do ruszenia, co innego jej córka, która zawarła “głupią umowę”.
Pani Kazimiera mieszka w dwóch izbach z “przedpokojem”. W jednej ma urządzoną kuchnię, w drugiej pokój. Pomimo niezłej, wiosennej pogody w pomieszczeniach czuć stęchliznę i wilgoć. I nie ma się co dziwić. Ściany pokrywają kropelki wody, spod farby wyłazi pokaźnych rozmiarów grzyb. Podłoga jest podłogą tylko z nazwy; wygląda tak, jakby żył pod nią jakiś ogromnych rozmiarów turkuć – podjadek – to już nie wypaczone deski, to wprost koleiny.
Po mieszkaniu oprowadza mnie 77-letnia kobieta, o kulach, z pierwszą grupą renty inwalidzkiej. – O, widzi pani, te drzwi, to zięć mi zrobił, bo te tutaj zupełnie sparciały i mogły wpaść do środka, już się w ogóle nie zamykały, a wie pani jaka to dzielnica… Tuż nad feralnymi drzwiami – dziura. No, nie na wylot, gdzieżby… Odpadł “jedynie” kawał kamiennego stropu – zaledwie jakiś metr kwadratowy. Spadając mógł pewnie zabić, ale kogo to obchodzi, przecież mieszkańcy są już i tak “na wymarciu”. Z owej dziury wystają sobie teraz jakieś kable, może z prądem, ale… Pani Kazimiera płaci za swoje “salony” 100 złotych. Mieszkanie otrzymała z przydziału, więc jest nie do ruszenia, co innego jej córka, która zawarła “głupią umowę”.
Tak określiła Iwona K. podpisany przez panią Jadwigę dokument – umowę najmu. Dokument ów pani Jadwiga podpisała w 1993 roku, z poprzednimi właścicielami, oczywiście w najlepszej wierze. Zgodnie z nim przeprowadziła remont 70-metrowego mieszkania, dokonała niezbędnych ulepszeń. Niestety, umowa nie była zawarta na czas określony w formie pisemnej, z potwierdzoną datą (np. z adnotacją Urzędu Skarbowego albo z poświadczeniem podpisów u notariusza). W lutym br. pani Jadwiga otrzymała wypowiedzenie umowy najmu lokalu. Okres wypowiedzenia wynosi trzy miesiące i upływa 31 maja 2001 r.. – czytam w dokumencie. – W tym dniu należy przekazać klucze oraz lokal, który winien być odświeżony i pomalowany. Informuję zarazem, iż z uwagi na przewidywany remont budynku zamieszkiwanie w lokalu po dniu 31.05.2001 nie będzie możliwe.
Iwona K. jest właścicielką nieruchomości, przy ul. Barbary 8 od stycznia tego roku. Udało jej się zrazić do siebie większość lokatorów. – 10 każdego miesiąca podjeżdża mercedesem na podwórko i siedząc w samochodzie czeka na… czynsz. Ludzie wychodzą ze swoich mieszkań i niosą w rękach zwinięte banknoty, niektórzy są chorzy, inni poruszają się z trudem o lasce. – Jak ją widzę, to mnie trzęsie – mówi jedna z lokatorek. – Całe życie tu mieszkam, wszystko robiliśmy w tym domu sami – mówi sympatyczny, starszy pan. – Bardzo nam przykro, że nas się tak traktuje, chcieliśmy godnie dożyć tej starości – dodaje jego żona. Iwona K. straszy mieszkańców, tych, którzy mają decyzje administracyjne – a więc do momentu kiedy płacą czynsz i nie naruszają zasad współżycia, pozostają nietykalni – podwyżką czynszu, już od lipca. – Tym ludziom, którzy tu zostaną policzę 8 złotych za metr – ogłasza gromko mieszkańcom. Widocznie pani “kamienicznik” nie wie, że według prawa, do końca 2004 obowiązują ją czynsze regulowane, a więc takie, których wysokość ustala gmina. Takie stwierdzenia można już chyba nazwać szykanami i może warto by było, by w momentach takich zwierzeń Iwony K., a przede wszystkim tych o “wymarciu” wezwać policję, by spisać stosowną notatkę, która może się przydać w chwili ewentualnej eksmisji.
Oczywiście tych, którzy podpisali “głupie umowy” Iwona K. straszy eksmisją już od dawna. Nie chce im szukać mieszkań, podała jedynie numer telefonu jednej z agencji nieruchomości, przy ul. Krakowskiej, gdzie za wynajęcie niewielkiej kawalerki trzeba zapłacić 15 tysięcy odstępnego. – Gdybym miała 15 tysięcy to już by mnie tu nie było – mówi pani Jadwiga. Niestety, wypowiedzenie umowy najmu jest dla pani Jadwigi wiążące. Całe szczęście, że nie można nikogo wyrzucić bez wyroku sądowego. Jeżeli jednak taki wyrok będzie już prawomocny i wykonalny (może to trwać kilka, kilkanaście miesięcy, a nawet lata) i sąd wyda klauzulę wykonawczą, to wówczas eksmisję przeprowadzi komornik sądowy, a nie, jak podobno twierdzi Iwona K., specjalna, wynajęta przez nią ekipa. Teoretycznie możliwa jest eksmisja na bruk. Ale w tej chwili właśnie Sąd Najwyższy zajął się kwestią eksmisji na bruk, podważając zasadność orzekania takich wyroków. Jak to się skończy i kiedy – na razie jeszcze nie wiadomo. Również teoretycznie sąd może przyznać tzw. lokal socjalny, o który lokator może się ubiegać. W praktyce jednak sąd szuka takiego lokalu w Urzędzie Miasta, a ten, jak wiadomo, nie ma ich w nadmiarze. W związku z tym, lokalem zastępczym staje się dla lokatora coś w rodzaju komórki, z wodą, po, bodajże, 5 m2 na osobę. Oczywiście, w trakcie procesu powództwo może być oddalone z przyczyn formalnych lub naruszenia zasady współżycia społecznego – zdarza się to jednak stosunkowo rzadko.
Pozostaje pytanie co robić?
Odwołać się do sumienia, podobno każdy je ma.
Niektóre imiona i inicjały zostały zmienione
SYLWIA BIELECKA