Rozmowa z panem Andrzejem, 66-letnim pacjentem z POChP.
– Jak dowiedział się Pan o swojej chorobie?
Przy okazji badań w 2003 roku. Nie odczuwałem wtedy żadnych jej skutków. Pracowałem zawodowo, grałem w tenisa. Wiedziałem, czym jest POChP, bo żona i córka są lekarzami
i powiedziały mi, co taka diagnoza oznacza. Lekarz też mnie o tym poinformował, ale była to dla mnie wiedza tylko teoretyczna. Przyjąłem ją do wiadomości i żyłem po staremu.
– Kiedy teoria zamieniła się w praktykę?
W 2009 roku. Któregoś wieczora poczułem się podziębiony czy lekko zagrypiony. Jak zwykle w takich sytuacjach wziąłem leki na przeziębienie i położyłem się spać. Obudziłem się już bardzo chory. Przestałem niemal oddychać, miałem bardzo wysoką gorączkę. Córka przywiozła mnie do szpitala z ostrym zapaleniem oskrzeli i płuc. Wyszedłem z tego, zacząłem się intensywnie leczyć i diagnozować. To był jednak taki moment, kiedy poczułem, że jest już „po herbacie”. Następny rok przeżyłem jeszcze normalnie. A potem schody zaczęły już być moim wielkim wrogiem i coraz częściej lądowałem w szpitalu, bo zaczynałem się dusić.
W Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc na ul. Płockiej w Warszawie zrobiono mi zabieg polegający na usunięciu martwych części płuc i oskrzeli. To pomogło mi na tyle, że mogłem jeszcze pracować zawodowo, jeździć motorem i moim ukochanym kabrioletem. Tak udało mi się przeżyć do lipca 2013 roku.
– Co się wtedy stało?
Doszedłem do takiego stanu, że mogę już tylko oddychać przez rurkę z tlenem doprowadzoną do nosa. Moje życie jest ograniczone do długości tej rurki, bez niej się duszę. Nie życzyłbym tego uczucia nikomu. Niestety, wszystko zmierza w jedną stronę i na to nic poradzić się nie da, bo jak mi powiedziano: panie Andrzeju, płuca nie odrastają!
– Gdy w 2003 roku dowiedział się Pan o swojej chorobie, nadal palił Pan papierosy?
Oczywiście. Uważałem, że to tylko rytuał i ciepłe powietrze. Z poważną chorobą jest tak, że zdarza się komuś innemu, nie nam. Jak odległe zamachy bombowe czy stłuczki, które przytrafiają się kiepskim kierowcom. Podobnie było ze mną. Najpierw uważałem, że to, co mi się przytrafiło, to komplikacja pogrypowa. Mówi się, że uczymy się na cudzych błędach. To nieprawda, uczą nas tylko błędy własne. Paliłem do 2009 roku, najmniej inwazyjne papierosy. Palenie próbowałem rzucić wielokrotnie, ale wtedy przeraziłem się tak, że nie zapaliłem już ani jednego – bez problemu, od razu. Czasem tylko, gdy ktoś obok mnie zapali,
z przyjemnością wącham dym.
– Czy gdyby Pan wiedział, że papierosy sprawią Panu taki kłopot, nie paliłby Pan?
Uważam, że papierosy mogą być okolicznością sprzyjającą chorobie, ale jej nie wywołują. Mam kolegów, którzy nigdy nie palili, a chorują na raka płuc. I takich, którzy palą po dwie, trzy paczki dziennie i doskonale funkcjonują. Wydaje mi się więc, że jest to cecha osobnicza. U mnie prawdopodobnie jest to cecha dziedziczna, bo mój ojciec miał POChP, umierał
w moich objęciach. Żył w chorobie przez trzy lata, ja żyję dłużej i może jeszcze z rok wytrzymam. Parę razy dusiłem się już tak, że nie chciałem wracać do życia, ale się nie dało.
– Jak wygląda Pana codzienność?
W domu chodzę do łazienki po sznurku, dzięki temu wiem, że wrócę. Nie tak dawno
pojechałem jeszcze na działkę, ale wiedziałem już, że za ciężko mi będzie otworzyć bramę
i wjechać. Pogodzić się z tym, że nie będę mógł jeździć, było wyjątkowo trudno. Dopóki mogłem poruszać się bez tlenu na sznurku, jeszcze w miarę normalnie funkcjonowałem. Od roku próbuję się utrzymać przynajmniej w jako takiej sprawności intelektualnej, dużo czytam. Ale ciągle jestem zmęczony. Jak leżę, to chcę usiąść, jak usiądę, chcę wstać. To strasznie wymagająca choroba. Nie ma chwili, gdy można poczuć się lepiej, bo od bólu można uciec,
a od oddychania się nie da. Normalnie człowiek nie myśli o tym, że bije mu serce, albo że oddycha. A ja teraz myślę o każdym swoim oddechu. Obliczam różne zadania na liczbę oddechów. Nie sposób opowiedzieć, jak to jest.
– Robi Pan ćwiczenia oddechowe?
Teraz już nie mogę. Odkąd mam tę rurkę non stop, nie daję rady. Jak długo jeszcze będę partnerem do rozmowy czy do brydża, nie wiem. Czuję, że choroba się nasila. Teraz w grę wchodzi jeszcze przeszczep i mój pobyt w szpitalu ma odpowiedzieć na pytanie, czy w moim wieku i przy takim stanie zdrowia jest to jeszcze możliwe. A jeśli nie, to pora udać się do Krainy Wielkich Łowów. Nie boję się tej krainy, tylko drogi do niej.
Medicinaria, II edycja, pt.: „Przewlekła Obturacyjna Choroba Płuc (POChP) – mało znany – groźny zabójca”, listopad 2013 r.
r