KRAJ NASZ… CZĘŚCIOWO… OJCZYSTY


Kontra w centrum – ANDRZEJ BŁASZCZYK

Wyszedłem sobie rankiem na spacer, ot tak, bez celu, i tak sobie wędrowałem wzdłuż Drogi Krajowej nr 1, brodząc po kostki w chłodnym powietrzu budzącego się dnia.
Potem usiadłem na ławce, plecami do stacji benzynowej British Petroleum, zaś twarzą do stacji benzynowej Shella po drugiej stronie trasy. Po drodze mknęły samochody, głównie zagranicznych marek, czasem tylko zdewastował krajobraz jakiś przechodzony Polonez albo mignęło polskie auto z firmy Daewoo, która jest koreańska, a właściwie już amerykańska. Przymknąłem oczy i ogarnęło mnie irracjonalne pragnienie, żeby poczuć jakąś swojskość. Coś takiego sielskiego – polskiego, np. zapach maciejki, skrzypienie żurawia albo gdakanie kur. Podniosłem powieki, spojrzałem w lewo i zobaczyłem kolorowy lokal Kentucky F. Chicken. No owszem, tam mają kurczaki, ale te ich kurczaki nie gdaczą. Podejrzewam, że nawet nigdy nie gdakały. Przy amerykańskiej technice żywieniowej one pewnie od razu przychodzą na świat panierowane i podzielone na części. Trochę się zirytowałem i w miejsce irracjonalnego pragnienia swojskości pojawiło się jak najbardziej racjonalne pragnienie strzelenia sobie małego co nieco, ale w duchu patriotycznym. Z piwa zrezygnowałem. Większość browarów jedzie na kapitale zagranicznym. Pomyślałem, że pacnięcie stu gram naszej polskiej, ojczystej gorzałczyny, to byłoby jakieś honorowe wyjście. Tyle, że trzeba to zrobić szybko. Większość wytwórni wódek została sprzedana, pozostałe czekają na sprzedanie. Pewność zachowania wartości narodowych dawałby jedynie bimber, bo cukrownie mamy jeszcze częściowo polskie. Ale produkcja samogonki wymaga czasu i cierpliwości, a przecie smaczysko rzecz święta. W chwili następnej pojawił się problem dodatkowy. W kieszeni spodni (kupione w niemieckiej sieci odzieżowej) znalazłem tylko kilka drobnych monet, na razie polskich zresztą. Postanowiłem ruszyć do banku, żeby wynegocjować jaką pożyczkę. Zamyślony, zastanawiałem się jaki bank wybrać. Z kapitałem niemieckim, greckim, a może holenderskim. Z podziwem pomyślałem o tych przekrętaczach na najwyższym szczeblu, którzy posprzedawali polskie banki. Czasy mamy takie, że lepiej pozbyć się armii, niż banków. Zamiast armii można zawsze wynająć kilka amerykańskich dywizji w charakterze ochroniarzy. Bez banków traci się suwerenność, toteż każdy kraj większość swych banków chroni. Każdy oprócz naszego.
Choć dla uczciwości trzeba przyznać, że szefowie polskich filii mają nakazane nauczyć się naszego języka. I uczą się podobno, choć z różnym skutkiem. Jak się przyjdzie po duży kredyt dla firmy zawsze mogą rozłożyć ręce i powiedzieć “nicht fersztejn”, za to jak się przyjdzie, żeby ulokować kasę ich znajomość polszczyzny gwałtownie rośnie. Przepełniony głęboką refleksją nieopatrznie wkroczyłem na jezdnię w okolicach zagranicznego supermarketu i omal nie przejechała mnie wielka śmieciara, firmy opartej o kapitał międzynarodowy, która obsługuje Częstochowę. Jeszcze ocierałem pot z czoła, kiedy na sekundę poprawił mi humor widok dziewczynki, która zajadała się czekoladą Wedla. “Stary polski Wedel” – pomyślałem i uśmiechnąłem się do niej. Ale zaraz potem uśmiech spełznął był mi z twarzy, bo przypomniałem sobie, że Wedel już dawno przehandlowany. Zajrzałem jeszcze raz manualnie do kieszeni i stwierdziłem, że starczy mi chyba na jakąś gazetę z ogłoszeniami o pożyczkach. W kiosku były całe stosy gazet. Znów musiałem się zastanawiać, czy wybrać polska gazetę, której właścicielem jest kapitał niemiecki, albo norweski, albo międzynarodowy, albo jeszcze jakiś inny. Owszem, było też kilka polskich gazet, opartych o kapitał polski, ale te, przy opasłych, kolorowych tytułach z kapitałem zagranicznym, wyglądały jak chude panienki cierpiące na anoreksję. Nie było w nich ogłoszeń ani reklam, bo niby kto miałby je dawać. Zagraniczne firmy? Zapaliłem papierosa z niepolskim tytoniem i zacząłem się zastanawiać ogólnie. Co też jeszcze w naszym kraju jest nasze?
Polskie słonko rozgrzewało mi beret… Ale jakie tam polskie! W Słońcu mamy jedynie skromniutkie udziały, stosowne do obszaru kraju i liczby ludności. Większość Słońca należy do międzynarodowych korporacji. Zacząłem gasić niedopałek papierosa nogą i zatliła mi się skarpeta. Mój włoski but, nie pierwszej młodości, bo pamiętający jeszcze Tadeusza Mazowieckiego (tzn. czas rządów T.M.), mój włoski but miał dziurę w podeszwie. I to był moment optymizmu. But włoski, ale dziura w podeszwie moja, nasza, suwerenna, polska. I bida, i nasze lęki też polskie. Zatem mamy jeszcze coś własnego, czyli nie jest najgorzej.
Dan 14.05.2002

ANDRZEJ BŁASZCZYK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *