VII Pierwsza Wielkanoc
Na Syberii o tej porze roku jest jeszcze pełna zima, ale jest też coraz więcej słońca. Ponieważ obowiązywał rygorystyczny zakaz gromadzania się, toteż każda rodzina, na swój sposób, organizowała sobie radosne Alleluja. Śpiewaliśmy, ale oczywiście po cichutku i ze łzami w oczach. Nie było święcenia pokarmów, bo i jakiego, tylko ten chleb na kartki i zupa ze stołówki. O drugim dniu świąt Wielkiej Nocy nie było mowy. To tylko te święta, które wypadały w niedzielę można było po swojemu świętować. Przez 6 lat nie mieliśmy księdza i nie widzieliśmy kościoła. Księża podzielili los inteligencji polskiej, która została wywieziona do ZSRR i zlikwidowana. Pamiętając ciągle o tym, modliliśmy się o zdrowie, o przetrwanie tej niedoli, o wolną Polskę i o szczęśliwy powrót do Ojczyzny. Najczęściej śpiewaliśmy pieśni: “Boże coś Polskę”, “Kto się w opiekę”, “Serdeczna Matko”. Pomimo, że zmuszano nas do podpisania obywatelstwa ZSRR, żyliśmy nadzieją powrotu do Ojczyzny. Nie podpisanie tego równało się często wyrokiem śmierci. Wielu z tych, którzy odmówili zostało skazanych na 10 lat ciężkiego więzienia. Takim przykładem jest brat mojego szwagra Tadeusz Trześniowski, wybitny patriota polski, który wytrzymał w takim więzieniu tylko 9 miesięcy.
VIII Nadzieja powrotu
O powrocie do Polski mówiliśmy już w wagonach, które wiozły nas na Syberię. Wierzyliśmy, że to pomyłka, albo że inne przyjazne kraje upomną się o nas. Radosna nadzieja powrotu nastąpiła po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Wtedy to generał Władysław Sikorski w umowie ze Stalinem ustalił, że Polacy, których dotychczas traktowano jak niewolników i ściśle strzegło wojsko, będą mogli swobodnie poruszać się po ZSRR, za wyjątkiem stref przyfrontowych. Mogło to się odbywać na podstawie wcześniej wydanych zaświadczeń. Proszę sobie wyobrazić tonący statek i desperację ratujących się jego pasażerów. Tak mniej więcej wyglądały nasze poczynania, które miały na celu powrócić nas na “Ojczyzny łono”. Każdy na swój sposób i według własnych możliwości organizował wydostanie się z tych lasów. W naszym przypadku (były to 4 rodziny) starsi bracia poszli pieszo do najbliższego miasteczka, które oddalone było ok. 50 km. Był to Bogosłowsk. Tam nawiązali kontakt z kierownictwem kopalni węgla. Ustalono, że kopalnia da nam mieszkanie i pracę. Mieszkania to nowo wybudowane baraki. Jedna izba 4 x 4 m i na zewnątrz komórka. Na te warunki bracia wyrazili zgodę. Wypertraktowali jeszcze, że kopalnia zapewni transport dla ich rodzin do tego nowego miejsca pobytu. Było to możliwe ponieważ brakowało siły roboczej. Tubylcy zostali zmobilizowani do armii czerwonej, gdy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. To był pierwszy etap wydostawania się na “brzeg”, tj. do miasta, które ma połączenie kolejowe za “światem”. Muszę przyznać, że nie był to “brzeg” gościnny. Miasteczko w lesie, większość mieszkańców to nowi ludzie, nie zagospodarowani, zdani wyłącznie na siebie i na zaopatrzenie państwowe w żywność. W tym to czasie, a było to na szczęście tylko miesiąc, strach głodu i śmierci głodowej pojawiał się w naszym tułaczym życiu jak zmora. Wystawałem codziennie po 12 godzin w kolejce za kartkowym chlebem, czarnym jak noc i przypominającym raczej glinę, i jakąś zupą. Pewnego dnia byłem świadkiem, jak pewna kobieta, której zabrakło chleba na kartki, krzycząc i spazmując pytała: – “Co ja dam teraz moim dzieciom, których trójka pozostała w domu? Wczoraj coś im zaniosłam, jakoś nakarmiłam, mimo że zastałam je pokaleczone, bo cały dzień mnie nie było. Dziś jak wrócę, to je pozabijam i niech mnie sądzą, żonę krasnoarmijca”. Takich widoków nie brakowało. Zastanawialiśmy się, co będzie kiedy zjemy resztę ziemniaków przywiezionych z Kuszfy? Mieliśmy niewielki zapas z tego, co sami posadziliśmy i zebraliśmy, z grubiej obieranych obierzyn. Przyznać muszę, że obrodziły one wówczas obficie i zapewne to nas uratowało. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy w tym wielkim i bogatym kraju miejsce, do jakiej takiej egzystencji. Mieliśmy do wyboru – albo zostać i czekać na śmierć głodową albo szukać szczęścia na południu, gdzie można byłoby przetrwać. (cdn.)
JÓZEF HAMERLA