List do reakcji
Szanowna Redakcjo
Jesteśmy, a w zasadzie część z nas była, zaocznymi studentami Wyższej Szkoły Lingwistycznej w Częstochowie. Ciężko pracowaliśmy przez trzy lata, szczególnie na ostatnim roku, przygotowując się do pracy licencjackiej. Koniec edukacji w tej szkole okazał się dla nas przykry i stresujący. Władze uczelni nie zapewniły nam merytorycznych zajęć, zlekceważyły nasze prośby i uwagi. Zaskutkowało to nieprzyjemnymi dla nas konsekwencjami i poczuciem poniżenia.
Ale do rzeczy. Większość z nas to nauczyciele, po kilku studiach podyplomowych – dotąd problemów z nauką nie mieliśmy. Podjęliśmy studia w WSL, bo wymaga tego współczesna edukacja szkolna. Za naukę płacimy i to dużo (koszt roku to 4400 zł), chcemy jednak podkreślić, że nie należymy do osób, które kupują dyplomy za pieniądze. Za opłatę oczekujemy rzetelnej wiedzy i szacunku. Niestety, potraktowano nas jak nieopierzonych smarkaczy, lekceważono potrzeby i obrażono. Poczuliśmy się przez władze zignorowani i oszukani.
Kłopoty na uczelni wystąpiły z chwilą, gdy na trzecim roku studiów kurs zintegrowany języka angielskiego przejął nowy wykładowca. Osoba ta okazała się niekompetentna, bez przygotowania metodycznego. Nie potrafiła przekazać nam swojej –
zapewne dużej – wiedzy. Ponadto godne ubolewania było jej osobiste nastawienie do studentów – z wyższością traktowała szczególnie tych, którzy język angielski mają dobrze opanowany (stali bywalcy wielkiej Brytanii). W opinii wykładowcy języka, nawiasem bez wyższych studiów, właśnie te osoby były niedouczone. Jaki był efekt rocznej edukacji na kursie zintegrowanym? Egzaminu nie zdało prawie 50 procent studentów zaocznych. Niestety, brak zaliczenia z tego przedmiotu równał się z niedopuszczeniem do egzaminu licencjackiego. Zupełne inaczej sytuacja wyglądała na studiach dziennych (warto zaznaczyć, że
nauka ta nie jest opłacana z prywatnej kieszeni). Wszyscy studenci dzienni zdali egzamin z kursu zintegrowanego, niektórzy nawet w terminie zerowym – takiego udogodnienia z powodu zawirowań organizacyjnych na uczelni nie uzyskali studenci zaoczni. Porównując wyniki egzaminacyjne, wypadałoby stwierdzić, że na studiach zaocznych większość studentów to dyletanci, którzy myślą, że jak zapłacą, to dyplom mają w kieszeni. Z czego wynikła taka różnica? A z tego, że studenci dzienni otrzymali od wykładowcy
zdecydowanie łatwiejsze zadania egzaminacyjne – wypełniali test oparty na przerobionym programie.
Z kolei my – studenci zaoczni – stanęliśmy przed testem, w którym znaczna część zadań dotyczyła programu nie podjętego przez nauczyciela w czasie nauki.
We wrześniu br. osoby, które nie zdały egzaminu pod koniec sesji stanęły do poprawki. Większość z nich przeżyła powtórkę z rozrywki. Egzamin oblali nawet ci, którzy posługują się bez problemu językiem angielskim. Bez komentarza pozostawiamy słowa
skierowane przez wykładowcę kursu zintegrowanego do jednego ze studentów: „tak bełkotałeś, ale w końcu coś wydusiłeś”.
Problem nieprzygotowanego do pracy wykładowcy zgłaszaliśmy władzom uczelni. Obiecywano nam wymianę nauczyciela, ale czas mijał i efektu nie było. W zamian pod koniec edukacji usłyszeliśmy, że nasz rok był eksperymentalny, a jego innowacja polegała
na tym, że zajęcia prowadził nauczyciel, bez studiów pedagogicznych. Szkoda jedynie, że nikt wcześniej
nie poinformował nas o takim eksperymencie. Zapłaciliśmy za niego i psychicznie, i finansowo. Postawiono nas przed dylematem: kolejny rok w WSL lub zmiana uczelni. W obu przypadkach trzeba wnieść kolejną opłatę, w przypadku WSL bez gwarancji
otrzymania dyplomu, bo kurs zintegrowany znowu prowadzi ta sama osoba.
Przeżyte trudności i kłopoty w WSL skłaniają nas do smutnej refleksji. Czujemy się oszukani i naciągnięci. Dochodzimy do wniosku, że uczelnia szuka pieniędzy, a najlepszym źródłem są studenci zaoczni, którzy muszą zapłacić za naukę i dodatkowe egzaminy. A może wszystkie problemy studentów zaocznych to efekt zwykłej „zemsty smoka” za skargę do rektora?
Studenci – byli i obecni – Wyższej Szkoły
Lingwistycznej w Częstochowie
(dane osobowe do wiadomości redakcji)