22 lipca 2009 r. dotychczasowy prezes częstochowskiej „Zachęty” Piotr Głowacki oraz wiceprezes Leszek Kulawik złożyli rezygnacje z pełnionych funkcji oraz z członkostwa w Regionalnym Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych w Częstochowie. Zarząd przyjął te decyzje oraz wyznaczył termin walnego zebrania Wyborczego na 11 września 2009 r. Jak zapewnia zarząd zaplanowane na rok 2009 imprezy odbywać się będą zgodnie z harmonogramem.
O motywy rezygnacji zapytaliśmy byłego prezesa „Zachęty” Piotra Głowackiego
Od dłuższego już czasu wspominał Pan, że chce zrezygnować z funkcji prezesa, ale mówiąc kolokwialnie rozchodziło się to po kościach. Co takiego wydarzyło się w tej chwili, co skłoniło Pana do tak stanowczego kroku?
– Rezygnację składałem kilka razy ale nie była przez zarząd przyjmowana. Zatem trzeba by spytać, co go skłoniło, że tym razem ją zaakceptował. Pretekstem dla zarządu stało się moje zaangażowanie w inicjatywę obywatelską przeprowadzenia referendum w sprawie odwołania prezydenta Częstochowy Tadeusza Wrony przed upływem kadencji.
Przez pięć lat praktycznie zdecydowaną większość prac, a niektóre w całości, robiłem sam np. pozyskiwanie funduszy i sprzątanie, strony internetowe, całość dokumentacji… Ale ile można tak beznadziejnie ciężko i za darmo (również dokładałem) pracować, kiedy inni stoją z boku, uprawiają w najlepsze krytykanctwo i chcą sterować z drugiego, trzeciego siedzenia.
Było kilka konfliktów m.in. wywołanych tym, że „Gazeta Wyborcza” do reprezentacji „Zachęty” wybierała sobie wbrew statutowi (podobnie łamał go Urząd Miasta) Szymona Parafiniaka, a o mnie pisze tylko jakoś tak kuriozalnie (i znowuż to traktowanie jest zupełnie zbieżne z UM). Szymon Parafiniak reprezentuje jak to mówią dyplomatyczną (czytaj praktyczną, wynikającą z niezdolności do sprzeciwu, tzn. nieryzykowną) linię serwilizmu wobec Urzędu Miasta (jak i pozostali, poza Leszkiem Kulawikiem, członkowie zarządu). Kiedy dochodziło do wyjaśnień, nie tylko tych problemów, wszyscy zawsze opowiadali się przeciwko mnie. Więc podupadłem na zdrowiu, ciągle mam problemy z operowaną już raz przepukliną (sprzątanie – nawet po sprzątających – wielkich powierzchni, dźwiganie wiader z wodą oraz lodu i śniegu przy odśnieżaniu zimą, jak wspomniałem samemu) i nie mam zamiaru dłużej tyrać, by inni ciągle rządzili, a sprawy idą źle.
Kłopoty finansowe towarzyszyły Towarzystwu od początku i zawsze jakoś wychodziliście z nich. Czy zatem decyzja nie jest zbyt pochopna i podjęta pod wpływem impulsu?
– W sumie chyba muszę życzyć osobom pozostałym w zarządzie i Zachęcie, by udało im się i żeby wyszli z tej opresji. Jak wspomniałem zabiegałem ustawicznie osamotniony i najczęściej beznadziejnie upokarzany o środki przez 5 lat (a potem też sam robiłem przelewy, jednym słowem, jednoosobowa mała firma). Teraz pora na innych, niech ruszą przysłowiową część ciała. Winę za sytuację Zachęty ponosi jednoznacznie prezydent Częstochowy, ale inni się boją to powiedzieć. Nie pozwolił nam na zarabianie poprzez podnajmy(!!!). Stowarzyszenie musi natomiast płacić miastu haracz w postaci podatku od nieruchomości. Dlaczego taki obiekt i przyległy nierestaurowany mur pozostawiony był na jednej jedynej mojej głowie. Dlaczego prezydent nie interesował się podjęciem starań o dotację unijną, by rozbudować Konduktorownię, bo stan akustyki jest w niej paraliżujący… Dlaczego nie dano mi w niej etatu itd. itd. Nie mam siły dłużej liczyć na cud. Być może prezydent ma jakiś scenariusz, o którym mówił wcześniejszy wiceprezes Antoni Gralak, a przeszkadzałem tylko ja. Teraz też mu pewnie dalej przeszkadzam, bo liczy się z tym, że w razie czego jestem jego zdeterminowanym oponentem – jednym z nielicznych.
W Telewizji Orion powiedział, Pan że odchodzi, by ratować „Zachętę”. Co miał Pan na myśli?
– To co powiedziałem rzuca już więcej światła na moją decyzję. Więc tym bardziej moja rezygnacja jest uzasadniona, o ile prawie każdy inny scenariusz może ulżyć niedoli Towarzystwa, a pozostanie w aktualnym stanie byłoby jedynie powodem tego, że ja jestem prezesem. Poza, tym już kiedyś przyjętym potulnie a nieelegancko pomysłem na oddanie Konduktorowni Gaude Mater… i być może jeszcze innym.
Jeżeli Zachęcie jakimś cudem uda się jednak w pełni samodzielnie (oby!!!) przetrwać tych kilka przełomowych miesięcy, doczekamy się zmiany prezydenta raz, a dwa będę startował na radnego… Chyba nie muszę mówić czym w Radzie Miasta będę się zajmował… Moje zaangażowanie w kampanię obywatelską wywołało w zarządzie nieprzepartą chęć odcięcia się ode mnie pozostałych członków, tak jakby niski oportunizm, lizusostwo, asekuracja i koniunkturalizm nie były (akurat najgorszą) formą uprawiania polityki. Ale OK rozumiem ten dostarczony samemu przeze mnie pretekst.
Pamiętamy, jak zawsze walczył Pan o przetrwanie „Zachęty”. Dotychczas skutecznie. Pana postanowienie to jak poddanie się przeciwnościom?
– Jedyną największą przeciwnością było moje osamotnienie. Nikt nigdy sam z siebie z członków „Zachęty” i z zarządu nie przyszedł do Konduktorowni i w niczym poza jedynie montażem nie pomagał…Jak już to 100 razy musiałem prosić i przypominać… Kiedy pracowałem jak zawsze sam jeszcze w siedzibie na ulicy Wolności i zostałem pobity bryłą lodu (to że nie straciłem wzroku zawdzięczam Najwyższym Mocom Dobra) to nie przyszedł do mnie członek zarządu, choć poprosiłem go o to (sic!).
Zrozumiałem też, że prezydent jest też nie tylko moim – „Zachęty” problemem, ale także całej Częstochowy. Znalazłem równie zdeterminowanych sprzymierzeńców. Oni prywatnie już zaczęli pomagać „Zachęcie”, ale inni w zarządzie nie chcą tej pomocy.
A może to rzucenie rękawicy?
– Tak, będę walczył, co tu dużo mówić politycznie… ponieważ to politycy ponoszą odpowiedzialność, że Częstochowa ma się śmiertelnie źle… Albo inaczej – czym się strułeś tym się lecz! Ja jestem w tym mieście bardzo długo i mam dość niszczenia mnie i innych najcenniejszych ludzi i inicjatyw. Mam dosyć niewolniczo-rasistowskiego traktowania. Jestem jednym z najlepszych obywateli i mam w nim pełnię praw, a moja obowiązkowość jest wręcz już chyba chorobliwa.
„Zachętę”, choć przy pomocy grupy zaprzyjaźnionych ludzi kultury, stworzył Pan, jest to niejako Pana dziecko. Czy nie żal rozstawać się, pozostawiać dorobek instytucji, wysiłek tylu lat pracy?
– O ile można tą sytuację postrzegać jako ojcobójstwo (wyzwolenie do samodzielności), co w kategoriach symbolicznych jest dopuszczalne. To nie uważam póki co, że jest to też kidnaping. I to pozostawiam wszystkim ku przestrodze.
Rezygnuje Pan nie tylko z prezesury, ale również z członkostwa. Dlaczego chce Pan zerwać kontakt z Towarzystwem ?
– Nie chcę, by dalej obarczano mnie ciężarem prac powołując się na to, że przecież jestem członkiem. Chcę oczyścić kompletnie te niezdrowe relacje, kiedy ja załatwiałem, inni wybrzydzali i rozkazywali lub zachowywali się wyzywająco nietaktownie i nieograniczenie przewrotnie, ślisko. Mam póki co dość skrajnego egotyzmu i odrealnienia ARTYSTÓW, ich ciągłego roztargnienia i tzw. braku czasu. Potrzebuję trochę ozdrowieńczego odosobnienia. Do głowy przychodzi mi Sulejówek… Odchodząc zostawiłem w kasie 6500 złotych i wszystko w jak najlepszym porządku. Co zostało protokolarnie udokumentowane. Jednak wiem, że po mnie nastała typowa spychotechnika i niestety prawie powszechne podejście do sprzątania tak, że potem szuka się dokumentów. No i na razie otrzymuję dużo telefonów z pytaniami, jak „coś ugryźć”, co znamienne nie od osoby najbardziej zaangażowanej w usunięcie mnie. A nawet raz pomagałem w sobotę rozbroić alarm.
Kto zajmie się teraz „Zachętą”?
– Na pewno nie osoby, które mają jakiekolwiek wyobrażenie o ofiarnej pracy organicznej u podstaw czy też innej skrupulatnej i dokładnej biurowej lub dynamicznej menedżerskiej. I nie takie, że jak trzeba, a przecież trzeba, to potrafiłyby zaprząc się do sprzątania i zmywania…Są to ludzie, którzy do tej pory „rządzili” teraz mogą to robić realnie, szkoda, że przypomina to jak kiedyś praktykowanie realnego socjalizmu. Poza tym te zmiany są odnotowane na www.konduktorownia.eu, co i tak jest już wielkim sukcesem.
Jaką przyszłość widzi Pan dla Towarzystwa?
– Zawsze jest kilka wariantów. Możliwość status quo – czyli zarządowi udaje się trwać cudem, wersja połowiczna – zarząd oddaje obiekt miastu poprzez Zakład Gospodarki Mieszkaniowej, a „Zachęta” jest w nim dalej, wariant trzeci tj. rozwiązanie ostateczne – od 1 stycznia 2010 Konduktorownia jest własnością kościoła zielonoświątkowego. O czwartym wariancie nie wspominam, bo oznaczałby on zwyczajny przekręt na ciele miasta. Nie wymieniam go ponieważ mam nadzieję, że do niego nie dojdzie i że był czystym wymysłem zwolenników tzw. teorii spiskowej, a kiedy miałoby do niego dojść, to będzie jasne.
A gdyby „Zachęta” się rozwiązała to wiadomo, kto za tym stał!
Czy wróci Pan do „Zachęty”? Co musiałoby się wydarzyć, by to nastąpiło?
– Dzięki za to pytanie. Po pierwsze, ci co zostali w zarządzie powinni przejąć pełną odpowiedzialność za Konduktorownię-Zachętę, powinien to być największy mój oponent i guru wszystkich pozostałych, a niedoważonych intelektualnie krytyków – Szymon Parafiniak. Nie wyobrażam sobie, że będzie mógł dalej brylować, nie ponosząc odpowiedzialności. Niedopuszczalne, by ster zarządzania przejął jakiś arogancki (jakich tu pełno!!!) funkcjonariusz kultury, zasłużony w wysługiwaniu się władzy, nie mający najmniejszych kwalifikacji, a przy tym kompletnie niekreatywny.
Nie jest wykluczone, że wrócę, ale to ja już będę rozdawał karty… no i nie na takich warunkach, że firma jest moim dłużnikiem. Nikt poza mną nie jest w stanie nawet w małej części tak pracować, tj. tak inteligentnie, otwarcie, ofiarnie i dużo. Nikt nie ma tylu pomysłów (program ułożyłem do początku 2012) i koneksji w świecie Kultury, publikacji w prestiżowych pismach… Nikt, z tych co zawłaszczają i przemilczają mój dorobek, nie jest w stanie tego ciągnąć. Niestety, gdyż najczęściej nie potrafią lub pracują inaczej… Mam już bardzo konkretne plany, co do przyszłych działań.
Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA