Rozmowa z Andrzejem Kalinowskim, założycielem Ruchu „Betel”, w ramach którego od piętnastu lat działa „Wspólnota Młodych Duchem” zrzeszająca osoby starsze wiekiem. Jej członkowie w auli Tygodnika Katolickiego „Niedziela” obchodzili rocznicę swojego powstania.
Dlaczego „Betel”, zajmujący się niepełnosprawnymi, przygarnął pod swoje skrzydła także osoby starsze?
– Ludzie starsi nieodmiennie mnie fascynują. Jest coś niesamowitego w człowieku, który w swoim długim życiu doświadczył tak wiele, a jednocześnie bywa, że jest jak dziecko, potrzebuje pomocy i opieki. Jest coś niesamowitego w człowieku, który mimo cierpienia, choroby, słabości znajduje w sobie siłę, aby jeszcze pomagać innym. Myślę tu o wielu niesamowitych ludziach ze „Wspólnoty Młodych Duchem”: nieżyjącym już założycielu Franciszku Kasprzaku czy obecnej przewodniczącej pani Marii Lesińskiej. Przykład osoby starszej pokazuje nam jacy jesteśmy słabi, jak krótko możemy cieszyć się pełnią sił i samodzielnością, skłania nasze myśli ku Bogu. Jak wszystko w „Betel” staramy się aby „Wspólnota Młodych Duchem” była przede wszystkim znakiem. Jeżeli jestem słaby, nie radzę sobie, potrzebuję pomocy, jestem sam, to do kogo się zwracam? Do Tego, który jest mocą i Miłością. Ci ludzie pokazują nam – zdrowszym i młodszym – gdzie bije źródło prawdziwej siły i życia.
Jeśli otworzymy kronikę „Wspólnoty Młodych Duchem”, od razu na pierwszej stronie przeczytamy: „Miej czas dla innych, bo tak jak ty, któregoś dnia obojętnie przejdą obok, miej czas dla innych nim przyjdzie ten dzień gdy przy sobie nie znajdziesz nikogo.”
– Oczywiście, każdy z nas obumiera kiedy czuje się niepotrzebny. Czasem mniej liczy się dobre zdrowie, pieniądze, lotny umysł, a bardziej poczucie bycia ważnym dla kogoś. Wielu „Młodych Duchem” nie ma już współmałżonka. Kiedy tracili męża czy żonę byli zagubieni, samotni i nieszczęśliwi. Dzięki tej wspólnocie znów poczuli się kochani i dla kogoś ważni. Założyciel „Wspólnoty” Franciszek Kasprzak nie pozwalał pomagać staruszkom w sposób bierny, tak żeby tylko się od nich opędzić. Mawiał, że najlepsza pomoc jest wtedy, kiedy sam mogę pomagać. Wobec tego we „Wspólnocie” starsi ludzie pomagają jeszcze słabszym od siebie – chorym i niepełnosprawnym, do których młodsi często nie mają cierpliwości. Niepełnosprawni chcą żeby zwracać na nich uwagę, pochwalić za rysunek, potrzymać za rękę, wysłuchać… To niezwykła wymiana. Niepełnosprawni i osoby starsze pomagają sobie nawzajem, wzajemnie się obdarowując. Jestem pewien, że to największa wartość tej wspólnoty, nie bezosobowa pomoc, ale danie starszym poczucia, że są potrzebni, że ktoś na nich czeka. Oczywiście bardzo ważne są też inne działania, które „Wspólnota” podejmuje. Jej członkowie regularnie się spotykają, rozmawiają, wzajemnie się bawią i uczą. W gronie rówieśników jeżdżą na wycieczki i uczestniczą w wykładach, spotykają się na wspólnym opłatku i jajeczku. „Wspólnota” co roku organizowała paczki dla wszystkich mieszkańców domów „Betel”, ogniska i spotkania integracyjne, służyła pomocą przy organizacji każdego domu dla niepełnoprawnych sierot społecznych, wspierała wolontariuszy i opiekunów z całego ruchu. To daje prawdziwą radość i poczucie drugiej młodości.
Kiedy narodziła się idea powołania tej wspólnoty?
– Na jednym z turnusów rehabilitacyjno-integracyjnych organizowanych przez ruch „Betel” nad Bałtykiem. Pierwsze spotkanie odbyło się 20 grudnia 1996 roku, z udziałem ks. Biskupa Antoniego Długosza, w salach przy parafii św. Jakuba w Częstochowie. Od tamtej pory ksiądz biskup zawsze ma dla nas czas i pomaga jak tylko potrafi. Głównym założycielem Wspólnoty był Franciszek Kasprzak.
No właśnie porozmawiajmy o Franciszku Kasprzaku, który przecież przez wiele lat współpracował z „Gazetą Częstochowską”. Także dla mnie był człowiekiem wyjątkowym, niezwykle bezpośrednim, serdecznym, traktował mnie bardzo poważnie i imponował mi swoją mądrością.
– To prawda, myślę, że imponował każdemu z nas. Był jak ojciec, który potrafi śmiać się i cieszyć wspólnie ze swoimi dziećmi, ale też strofować i skrzyczeć, kiedy jest ku temu powód. Wszyscy bardzo wiele mu zawdzięczamy. Mówi się, że był znakomitym organizatorem, to prawda, ale przede wszystkim był człowiekiem, który umiał zapalać innych do działania. Wystarczyło kilka jego słów i wracał dawno utracony zapał. Na ludziach, którzy go poznawali robił kolosalne wrażenie. Zawsze było z nim wesoło. Nawet kiedy czuł się źle nie skarżył się, ale potrafił zamienić to w żart. Sprawiał, że na twarze wracał uśmiech, to dzisiaj rzadki talent. Franciszek był po prostu dobry, naprawdę się nami interesował, nie tylko kurtuazyjnie, ale naprawdę. Czułem, że zależy mu na nas, że jesteśmy jako Betel i jako poszczególni ludzie dla niego ważni. Martwił się kiedy pojawiały się w naszym życiu problemy i cieszył, kiedy wszystko było dobrze. Wiem, że to brzmi patetycznie, ale naprawdę nie spotkałem lepszego człowieka chociaż z racji swojego stylu życia spotkałem już naprawdę wielu ludzi. Było się na kim oprzeć – uczciwy, skromny i solidny, był dla nas autentycznym autorytetem.
Franciszek sprawił, że jesteśmy lepsi, ale pozostała też po nim książka, którą ukończył tuż przed śmiercią, opowiadająca właśnie o jesieni życia.
– Wiele napisano książek o starości jednak „Jesień życia” autorstwa Franciszka jest wyjątkowa. Tchnie optymizmem. Dla człowieka wierzącego to nic nadzwyczajnego, jednak wielu może szokować. Jak można być radosnym i szczęśliwym, kiedy jest się u progu śmierci, kiedy bolą kości i nie można rano wstać z łóżka? Kiedy przejście kilku metrów to heroiczny wyczyn, a najprostsza codzienna czynność urasta do rangi wyzwania? Franciszek pisząc o swoim życiu, opowiadając barwnie o radościach i problemach jesieni życia pokazuje, że może to być twórczy, radosny i pożyteczny okres. Przestrzega jednak, że na starość pracujemy przez całe życie, będzie taka na jaką zasłużymy. Jeśli chcemy aby była dla nas łaskawa nie możemy czekać na nią z założonymi rękoma. To była franciszkowa mądrość – praca, na chleb, nad sobą, dla innych… był człowiekiem pracy, nie umiał spokojnie usiedzieć.
Pewnie dlatego wspólnota nie jest bierna, pomaga starszym mobilizując ich do aktywności, do pomocy niepełnosprawnym.
– Widać w tym bardzo ducha Franciszka Kasprzaka. Niesamowite, że mimo kilku lat od jego śmierci ten duch wciąż jest w tej wspólnocie obecny i działa nawet na te osoby, które Franciszka nie znały. Wielu młodych sięga po jego książkę i zmienia coś na lepsze w swoim życiu, bo zaczyna rozumieć, że na starość trzeba pracować już dzisiaj. I to nie tylko w takim znaczeniu, że emerytury kiepskie i jak sobie nie odłożę okrągłej sumki na koncie w banku to nie będę miał za co żyć. Chodzi przede wszystkim o postawę, która pozwala wejść w ostatni etap życia z ufnością i radością.
Stopniowo, w ramach rozwoju Wspólnoty, ta charakterystyczna aktywność jej członków rosła, rozszerzała się na nowe obszary.
– Młodzi Duchem paradoksalnie „odmłodzili” cały Betel, dodali naszemu Ruchowi wigoru, nowej energii. Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale taka jest prawda. Wkrótce staruszkowie zaczęli zajmować się tym, co najczęściej pozostaje we wszelkich organizacjach domeną ludzi młodych. Brali aktywny udział w tworzeniu naszego czasopisma „Prześwit”, współtworzyli audycje radiowe, chodzili w pieszych pielgrzymkach Betel na Jasną Górę. Widzieliśmy ich zawsze radosnych, uśmiechniętych i pełnych wigoru podczas wszystkich spotkań i wydarzeniach, które miały miejsce w Ruchu. Zorganizowali nawet dla siebie coś w rodzaju kolonii w naszym domu w Krynicy Górskiej. Odmładzanie w tej wspólnocie jest niezwykle skuteczne, bez kremów przeciwzmarszczkowych i operacji plastycznych.
Młodzi Duchem mają swoje regularne spotkania, jak one wyglądają?
– Bardzo prosto. Spotykają się w dwóch grupach (kiedyś w trzech) dwa razy w miesiącu. Spotkania rozpoczynają Eucharystią. Po zakończeniu Mszy św. Zapraszają do siebie różne osoby z prelekcjami jak np. historyka, policjanta, lekarza, aktora. prawnika, polonistę i innych ciekawych ludzi. Po prelekcji zawsze znajdzie się dobre ciastko i herbata. Wtedy jest czas na rozmowy i zwierzenia. Do tych cyklicznych spotkań dochodzą święta i wydarzenia okazjonalne jak wspomniany opłatek, jajeczko, andrzejki, a także wycieczki w mieście lub wycieczki dalsze, jednodniowe typu Jura Krakowsko – Częstochowska, pielgrzymki do sanktuariów diecezji częstochowskiej itp.
To naprawdę niezwykła aktywność. Czy dziadki i babcie ze wspólnoty mają chociaż czas podlać kwiatki w swoich domach?
– (śmiech) Znając ich to pewnie hodują jakieś nowe odmiany… A mówiąc poważnie – zawsze przypominają mi się słowa Franciszka, którym wspólnota jest bardzo wierna: wyjdźcie z domu, do ludzi, ludzie umierają w domu. Ci Państwo nie chcą być kolejnymi gderliwymi staruszkami grożącymi laską niesfornej młodzieży i narzekającymi na wszystko frustratami. Chcą być przyjaźni, radośni i pogodni. Udaje się im to znakomicie i do tego potrafią zaszczepić to innym.
Rozmawiał:
Łukasz Sośniak