Wprowadzić świeżość


WOKÓŁ WŁÓKIENNICTWA

23 kwietnia w siedzibie Naczelnej Organizacji Technicznej odbył się walny zjazd częstochowskiego oddziału Stowarzyszenia Włókienników Polskich. Na spotkaniu wręczono nagrody i wyróżnienia oraz wybrano nowe władze na kadencję 2009-2014.

Rozmawiamy z prezesem Zarządu Tomaszem Nurkiem i członkiem zarządu, wiceprezesem Ewą Sęk.

Częstochowa była zagłębiem włókiennictwa, a dzisiaj…
TOMASZ NUREK. – Jest fenomenem w skali kraju. Z dawnych molochów zostały cztery – Polontex, Stradom, Wigolen, TRW i Mila. Wszystkie zatrudniają po kilkaset osób. W sześcioosobowym prezydium Zarządu Krajowego Częstochowa mamy dwóch członków – mnie i Jolantę Łapot, która jest wiceprezesem.

Jolanta Łapot, właśnie po 17 latach przewodniczenia oddziałowi częstochowskiemu, przekazała ster w nowe ręce.
T. N. – I w młodsze siły twórcze, z nadzieją wdrożenia nowych myśli, nowych energii witalnych do naszego środowiska. Doszła do wniosku, że po tylu latach nadszedł czas na odświeżenie organizacji.

Jakie zatem macie Państwo pomysły, co należy zmienić w Stowarzyszeniu?
TOMASZ NUREK. – Po pierwsze udało się stworzyć bardzo ciekawy skład Zarządu, będący połączeniem doświadczenia i tradycji. Tworzą go reprezentanci szkolnictwa, samorządu, częstochowskich firm.
EWA SĘK. – Są to osoby o dużym dorobku zawodowym, na zarządzających stanowiskach, a zarazem ludzie młodzi, z temperamentem, którzy mają dużo zapału, nowatorskie pomysły. Naszym celem jest zmiana spojrzenia na Stowarzyszenie, chcemy zintegrować wszystko, co jest dla nas najkorzystniejsze.

Czym zajmuje się Stowarzyszenie?
T. N. – Przede wszystkim propagowaniem włókiennictwa, o którym dzisiaj mówi się mało i w fałszywym świetle. Wskutek zachwiania się rynku włókienniczego w Polsce utarł się pogląd, że włókiennictwa nie ma. Chcemy zmienić tę opinię, pokazać, że są firmy, które pracują, dobrze prosperują i zatrudniają sporą grupę osób i mają wpływ na to co się dzieje w Polsce, poprzez eksport, nowatorskie rozwiązania, innowacyjność. Chcemy udowodnić, że nie jest to przemysł upadający, ale znaczący dla kraju.

Z przyszłością?
E. S. – Jak najbardziej. Nie tylko Chiny i ich produkty będą się liczyć, ale i to, co my robimy. Być może obecnie działamy w niszowych segmentach włókiennictwa, ale bardzo ważnych. Nie możemy konkurować z tanimi wyrobami chińskimi, tureckimi czy indyjskimi, ale produkujemy wyspecjalizowane wyroby i tu jesteśmy bardzo dobrzy i innowacyjni.
T. N. – Włókiennictwo, głównie przez media ogólnopolskie, zostało wykreowane jako przemysł schyłkowy. Postrzega się go przez pryzmat dawnych molochów, zatrudniających kilka czy kilkanaście tysięcy osób. I w istocie w tej postaci włókiennictwo już nie istnieje, ale przekształciło się w setki średnich małych przedsiębiorstw. Profesor Witold Łuczyński z Politechniki Łódzkiej, a jednocześnie dyrektor Moratexu przedstawił dane, że włókiennictwo to nadal ponad 200 tysięcy miejsc pracy, 10 procent dochodu narodowego z eksportu. Niestety, opinia o włókiennictwie nie zachęca właścicieli małych firm do zrzeszenia się, dlatego zamierzamy wyjść z pomocą doradczą dla naszych członków i firm niezrzeszonych .
E. S. – Powołamy zespół specjalistów od prawa legislacyjnego i unijnego, zaczniemy szkolenia, będziemy służyć doradztwem technicznym. Na rynku możemy ze sobą konkurować, ale wiedzę techniczną powinniśmy szanować.

Czy jako Stowarzyszenie zamierzacie Państwo pozyskiwać fundusze zewnętrzne?
T. M. – To jest szansa, ale musimy się tego nauczyć się. Szefowie małych przedsiębiorstw nie mają czasu na studiowanie norm, przepisów prawnych, takie firmy są też zbyt słabe, by strać się o dofinansowanie unijne. A w grupie, występując ze wspólną inicjatywą, można wygrać. Nasz Zarząd Główny ze Stowarzyszeniem firm budowlanych już złożył wniosek o duże pieniądze unijne. Jest nadzieja na jego zatwierdzenie, a to dlatego że polskie włókiennictwo zmieniło charakter. Przez wiele lat związane było z przemysłem odzieżowym, w tej chwili część odzieżowa nieco wygasa, na rzecz włókiennictwa przemysłowego.
E. S. – Polskie firmy, już wiele lat temu doszły do wniosku, że nie mogą konkurować z tanią, choć kiepskiej jakości produkcją ze Wschodu i przestawiły się na wyroby specjalistyczne, techniczne, które o wiele trudniej jest sprowadzić, ze względu chociaż na masę i ciężar oraz wiedzę technologiczną.

Co kryje się pod wyrobami technicznymi?
T. N. – To na przykład geotkaniny, używane przy budowie dróg, parkingów. I dwie częstochowskie firmy – Stradom i Wigolen – są potentatami w tej dziedzinie. Dalej agrotkaniny, szeroko stosowane w ogrodnictwie, a mało znane przez działkowiczów czy drobnych ogrodników. Używa się je przy hodowli truskawek, chronią przez brudną ziemią i stwarzają lepsze warunki do dojrzewania. Trzecią są tkaniny dla górnictwa, produkują ją tylko trzy firmy w Polsce. Stradom i Wigolen są tu potentatami. Tkaniny kontenerowe – Stradom jest liderem w kraju, ma tradycje i potencjał technologiczny. Z kolei Wigolen jest potentatem w foliach dachowych, a produkują je tylko dwie firmy w Polsce. Następne to tkaniny podkładowe, o splotach gazejskich, czyli siatka do osłony drzew przed ptactwem czy siatka rusztowaniowa. To nasze – Wigolenu i Stradomia – produkty. Z kolei firma Mila, powstała na bazie Wigolenu, produkuje szereg włóknin do mebli tapicerowanych, a Tkalnia Braci Bojakowskich w Gruszewni pod Częstochową – tkaniny obiciowe na meble i do wykładania ścian. Margot z Myszkowa produkuje odzież ochronną, Polontex – tkaniny dekoracyjne (zasłonki, firanki, krawaty) oraz szaty liturgiczne dla księży.

Podczas zebrania podjęto temat braku kadr dla branży włókienniczej.
E. S. – Istnieje niebezpieczeństwo, że wkrótce nie będziemy mieć potencjału intelektualnego. To efekt nieprzemyślanej reformy szkolnictwa, która zlikwidowała szkolnictwo techniczne. Firmy produkcyjne zaczynają odczuwać brak nowej, wykwalifikowanej kadry. Starzy specjaliści odchodzą na emeryturę, a młodych nie ma gdzie wykształcić i, co grosza, niedługo nie będzie miał kto uczyć, bo zabraknie nauczycieli.
T. N. – Media wykreowały modę na wyższe studia, które się ładnie nazywają, ale po których nie ma pracy. Dzisiaj młodzież nie chce kontynuować nauki w szkołach zawodowych, nie garnie się do nich, bo nie wie, że przedsiębiorstwa potrzebują kadr. I tak zamyka się błędne koło. Trzeba zatem dotrzeć do świadomości gimnazjalistów i ich rodziców, by przekonać ich, że warto uczyć się w szkołach zawodowych, po których uzyskuje się zatrudnienie.
E. S. – W krajach zachodniej Europy brakuje fachowców, bo tamtejszy system edukacyjny wyrugował szkolnictwo zawodowe. Dzisiaj szukają tam specjalistów w różnych dziedzinach, polscy cieszą się powodzeniem i szacunkiem. Musimy uczyć się na błędach innych, bo i u nas wkrótce nie będzie fachowców. By wykształcić dobrego włókiennika potrzeba kilku lat, a technikum u nas nie ma. Zakłady za pięć, dziesięć lat będą potrzebować nowych pracowników i niestety może ich nie być.

Kryzys dosięgnął częstochowskie zakłady włókiennicze, w styczniu były liczne zwolnienia w Stradomiu. Czy istotnie brakuje pracowników?
E. S. – A wcześniej, gdy była świetna koniunktura, szukaliśmy pracowników i chętnych w naszym regionie nie było. Musieliśmy sięgnąć do innych miast – Bielska-Białej, Łodzi. Później nastąpiło załamanie rynku, przeszliśmy restrukturyzację, ale z korzyścią dla firmy. Musieliśmy wybrać – albo nie zwalniać pracowników, co skończyłoby się zamknięciem zakładu, albo przeprowadzić redukcję i zostawić najbardziej opłacalne dziedziny produkcji i przetrwać.

Czego się nie opłacało produkować?
E. S. – Tego co jest sprowadzane ze Wschodu, czyli worków. Koszt ich wytworzenia był wyższy niż koszt importu. W zamian będziemy rozszerzać działalność wysoko wyspecjalizowaną inżynierię budowlaną.
T. N. – Jest też nowy pomysł. Firmy wrocławskie wystąpiły z inicjatywą o przywrócenie włókiennictwa z włókien łykowych, głównie lnu. Sprzyja temu moda i aspekt ekologiczny, a przypomnę, że Wigolen, i Stradom, to dawne zakłady lniarskie.

Wnioskuję, że najważniejszym zadaniem dla włókiennictwa jest edukacja nowych kadr. Czy jest to możliwe przy obecnym systemie zawodowego kształcenia?
T. N. – Będzie trudno. W tej chwili w częstochowskiej szkole odzieżowej nie ma typowej klasy włókienniczej – tkactwa czy przędzalnictwa. Są tylko klasy odzieżowe. Dyrektor Zespołu Szkół im. Wł. Reymonta Dariusz Zając stara się o uruchomienie klasy zawodowej, tyle że ma bariery urzędnicze i społeczne.

A może należy zainicjować ścisłą współpracę szkół z zakładami pracy?
T. N. – Planujemy spotkanie szefów największych zakładów produkcyjnych z władzami samorządowymi, dyrekcjami placówek edukacyjnych, by wszyscy zrozumieli, że jedna strona potrzebuje, a druga chce wykształcić.

A jakie są miłe akcenty dla włókiennictwa częstochowskiego?
E. S. – W Stowarzyszeniu zrzeszonych jest sześć firm i zaczyna przybywać nam członków. Aktualnie jest ich ponad stu, najwięcej ze Stradomia i Wigolenu. Wzrasta też świadomość wśród odbiorców naszych monitów. Jak tak dalej będzie to osiągniemy sukces.

Co będzie sukcesem?
T. N. – Dobra opinia o włókiennictwie. Odzyskanie należnej mu rangi, tak jak to było jeszcze kilka lat temu, postrzeganie zawodu włókiennika jako prestiżowego. Powstanie klas włókienniczych.
E. S. – Będziemy szczęśliwi, gdy za pięć lat, przy podsumowaniu naszej kadencji, będziemy mogli cieszyć się przynajmniej 50-procentową realizacją naszych planów.
T. N. – Być może nasze działania przyczynią się do korzystnych dla naszego resortu zmian legislacyjnych, które spowodują, że nie będzie nas zalewać chińszczyzna. Na szczęście zaczyna rozwijać się w społeczeństwie myśl , że to co u nas wyprodukowane, choć droższe jest lepsze.
Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *