NA LINIE


Zaczęło się od Jurajskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, które przyjęte w skład Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, jest jednym z jego 7 oddziałów o charakterze operacyjnym. Po Jurajskim powstały oddziały Bieszczadzki, Krynicki, Podhale, Beskidy, Karkonosze i Wałbrzysko – Kłodzki. Wszyscy ratownicy górscy muszą spełniać te same warunki, obowiązują ich te same reguły. Odbywają wspólne szkolenia np: lawinowe w Karkonoszach, na Jurze w skałach i jaskiniach. W Podlesicach jest 75 ratowników ochotników, pełniących dyżur w soboty i niedziele oraz 5 zawodowych, którzy dyżurują i wyjeżdżają do akcji od niedzielnych wieczorów aż do wieczorów w piątki oraz pełnią funkcje szefów służb: samochodowej, wyszkolenia, logistyki…

Zaczęło się od Jurajskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, które przyjęte w skład Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, jest jednym z jego 7 oddziałów o charakterze operacyjnym. Po Jurajskim powstały oddziały Bieszczadzki, Krynicki, Podhale, Beskidy, Karkonosze i Wałbrzysko – Kłodzki. Wszyscy ratownicy górscy muszą spełniać te same warunki, obowiązują ich te same reguły. Odbywają wspólne szkolenia np: lawinowe w Karkonoszach, na Jurze w skałach i jaskiniach. W Podlesicach jest 75 ratowników ochotników, pełniących dyżur w soboty i niedziele oraz 5 zawodowych, którzy dyżurują i wyjeżdżają do akcji od niedzielnych wieczorów aż do wieczorów w piątki oraz pełnią funkcje szefów służb: samochodowej, wyszkolenia, logistyki…
– Ile zarabiają?
– Otrzymują – mówi naczelnik GOPR Grupy Jurajskiej Piotr Van der Coghen – “oszałamiającą” sumę 550 zł miesięcznie. A wymaga się od nich, aby byli grotołazami, alpinistami, płetwonurkami, umieli desantować się ze śmigłowca, jeździć świetnie na nartach, prowadzić samochody terenowe, czterokołowce, itd., itd.
– I narażali życie, jak ci młodzi ratownicy w Tatrach, którzy kilka dni temu zginęli pod lawiną idąc na pomoc swoim kolegom…
– Takie są wymogi, a ratownicy zawodowi muszą sobie dać radę wtedy, kiedy nie mogą liczyć na szybkie wsparcie ochotników, mieszkających na terenie Śląska, Częstochowy, Krakowa…
– Macie świadomość jak bardzo jesteście potrzebni?
– Każdy dzień przynosi potwierdzenie, że jesteśmy potrzebni. Pogotowie górskie jest nie tylko dla skałkowiczów przyjezdnych, lecz dla wszystkich ludzi, którzy są w nieszczęściu, w miejscu trudno dostępnym. Obecna zima pokazała, że gdy zawiodły wszelkie możliwości ratunku, kiedy w środku nocy karetka jadąca do chorego zapadła się w śnieg i strażacy ją wyciągali z zaspy, to do chorego dostali się ratownicy górscy. Jechali na nartach ciągnąc topogan i w ten sam sposób ewakuowali chorego przez zaspy, przez które i traktor by nie przejechał.
– Dużo było takich przypadków?
– Do tej pory odnotowaliśmy ich ponad 20. Kilka było na terenie powiatów myszkowskiego, zaliczyńskiego, ale również na terenie powiatów jędrzejowskiego i włoszczańskiego. Między innymi, jeden w Biskupicach pod Olsztynem. Nawet z Radomska dzwonili do nas po pomoc. Były przypadki chorych dzieci, zawałów serca, był poród… W momencie katastrofy rzeczy zwykłe stają się niezwykłymi. Normalnie podjeżdża karetka. Jeśli ktoś usłyszał, że istnieje taka jednostka, która niezależnie od pory i pogody dotrze, będzie szła długo, ale dotrze, to szuka u niej pomocy. Na terenie wojewodztwa świętokrzyskiego przebijaliśmy się przez 15 km zaspy chyba 5 godzin. Tonęły nasze skutery.
– W jakiej to było miejscowości?
– W Dąbrowicy, na pograniczu śląskiego i świętokrzyskiego. Tam pogotowie rarunkowe nie mogło się dostać ani od Jędrzejowa, ani od Szczekocin. Poproszono nas o pomoc. Ratownicy się przebili, nad ranem dotarli do pani, która miała zawał, zorganizowali lądowisko, przywołali śmigłowiec, który ją zabrał. Dysponujemy GPS-ami, systemem naprowadzania satelitarnego i gdziekolwiek bym nie był, jeśli włączę ten system on bardzo dokładnie poda moje położenie geograficzne.
– Jakie wypadki najczęściej się zdarzają?
– Każdy jest inny. Pamiętam z minionego lata wypadek warszawianki, którą znaleźliśmy cienko ubraną, bez uprzęży, z rostrzaskaną głową na dnie jaskini “Wielka Studnia Szpatowców”. Była to dla nas trochę niejasna sprawa. Drugie takie niesamowite zdarzenie, to kiedy instruktor szkolący kursantkę likwidował stanowisko na skale zwanej “Turnią Motocyklistów”, poruszył się głaz o wadze mniej więcej 100 kg. Instruktor rzucił się na ten głaz próbując go powstrzymać i spadł za tym głazem, który na szczęście nie uderzył kursantki w głowę, tylko musnął. Ale musnął tak, że wypiłował jeden z nitów w hełmie, a spadając połamał jej obie nogi. Instruktor podczas upadku złamał rękę, nogę, doznał ogólnych potłuczeń. Że tam nie było dwóch trupów to cud. Zrządzenie losu. Przydarzyło się to instruktorowi, który miał zapewnić kursantce bezpieczeństwo, nie przewidział takiej sytuacji, ponieważ na Jurze głazy raczej nie spadają ze skał. Kiedyś, młody taternik wspiąwszy się na skałę zastał tam stanowisko na tzw. wędkę (dwa końce liny przeplecione przez karabinek) i zapytał ludzi, którzy używali tej liny, czy może na niej zjechać. Oni wyrazili zgodę. Taternik się wpiął, tylko nie na ten koniec liny co powinien i zamiast zawisnąć na linie wyciągnął ją całą i spadł, doznając wstrząsu mózgu i łamiąc kończyny.
– Jakie wnioski płyną z takich zdarzeń?
– Jako biegli analizujemy tego rodzaju przypadki w razie roszczeń odszkodowawczych i myślę, że dochodzi do takich wypadków, których nikt by nie wymyślił, nawet jako zbrodnię doskonałą. Doświadczony wspinacz wspiął się na Okiennik Wielki, zmienił stanowisko, popełnił fatalny błąd (wpiął stanowisko w jeden koniec pętli, zamiast połączyć dwa) i runął w dół ginąc na miejscu. Rocznie ginie kilku młodych ludzi, a powodem jest nadmierna pewność siebie i nieuwaga. Sprzęt już rzadko bywa powodem wypadków, bo dobrej klasy, zachodni, jest ogólnodostępny. To człowiek bywa najsłabszym ogniwem, robi błąd i powoduje wypadek. O tym, jak bardzo niedoświadczeni ludzie wybierają się w skały świadczy przypadek trójki młodych ludzi. Dwóch z nich, po sznurze do bielizny zeszło do Jaskini Urwistej, a byli przekonani, że są w Jaskini Koralowej. Kiedy nie mogli się wydostać, będąca z nimi dziewczyna, która została na górze zgłosiła nam zdarzenie podając, że są w Koralowej. Przeszukaliśmy ją z góry na dół, co zajęło wiele czasu i zaczęliśmy przeszukiwać wszystkie jaskinie w Górach Sokolich. Dopiero w ostatniej znaleźliśmy chłopców, na szczęście całych i zdrowych. Mogło dojść do wypadku, bo oni nie mogąc wyjść po tych sznurkach, zaczęli się wspinać po mokrych ścianach.
– W jakim stanie są nasze skałki?
– Ogólnie, nasza kultura turystyczna pozostawia bardzo wiele do życzenia. Spotyka się młodych ludzi, którzy zbierają śmieci, a inni dewastują jaskinie, niepokoją nietoperze, które hibernują.
– Gdzie zdarza się najwięcej wypadków na Jurze?
– W Wielkiej Studni Szpatowców. Choć jaskinia wcale nie jest trudna, to tego lata był tam już piąty śmiertelny wypadek.
– Można ją nazwać czarnym punktem na mapie Jury?
– Tak. Ale konia z rzędem temu, kto powie dlaczego. Ona świetnie nadaje się do szkoleń, jest przestronna, obszerna, a mimo wszystko ludzie w niej giną.
– Jaką rolę spełniają wasze psy?
– Po śmierci Hagena mamy 4, ale otrzymamy z Wybrzeża psa, którego obiecał nam “Superexpress”. Kosztować to będzie rok żmudnej pracy, aby go przyuczyć. Przynajmniej kilka do kilkunastu razy w ciągu roku przychodzi nam szukać zaginionych ludzi. Czasem są to poszukiwania spokojne, ale czasem bardzo nerwowe. Zaginęło dziecko, które poszło z babcią na grzyby, a było chore na cukrzycę i znalezienie go po 10 godzinach mogłoby się okazać spóźnione. Człowiek, który się zgubi powodowany paniką, czy innymi przesłankami działa irracjonalnie, szukający go ochotnicy systematycznie, a pies po nawęszeniu odzieży podejmuje ślad i odnajduje człowieka tam, gdzie nam by do głowy nie przyszło. Psy są niezastąpione. Nie wymyślono niczego lepszego. Strażacy mają kamery termowizyjne, ale one działają w określonej odległości, więc można np. przeszukiwać ruiny.
– Co pan by powiedział wszystkim młodym ludziom, którzy teraz, w okresie ferii, wybiorą się na skały?
– Idąc na skały wykazać należy dużo pokory i niech nam się nigdy nie wydaje, że wypadki nas nie dotyczą, bo jesteśmy młodzi, sprawni, mamy wiedzę i dobry sprzęt. Wypadki trafiają się zarówno instruktorom alpinizmu, jak i ludziom, którzy już byli w Himalajach, a ciężkich urazów doznali na Jurze. Wypadki się zdarzają, a my jesteśmy po to, aby ludzi ratować. Toteż szkolimy się i gromadzimy najnowocześniejszy sprzęt medyczny, ortopedyczny i inny, żeby skuteczny ratunek mógł przyjść jak najszybciej. Zawsze też należy zostawić wiadomość dokąd się idzie i określić czas, kiedy się zamierza wrócić. Telefon komórkowy warto ze sobą mieć, bo ktoś, kto zostaje na zewnątrz zawsze może zawiadomić pogotowie. Sprzęt powinien być atestowany, on daje gwarancję bezpieczeństwa. Zawierzamy mu przecież życie.

JOANNA BAR

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *