Lud częstochowski, jego zwyczaje, zabobony
Wieś regionu częstochowskiego tkwiła głęboko w zabobonach, które wiązały się głównie z osobą diabła i czarownicy w dawnych czasach. Zjawiskiem typowym dla warstw społecznych, stojących na niskim stopniu rozwoju kulturalnego, była wiara w skuteczność różnego rodzaju zabiegów magicznych. Z bogatej literatury na ten temat na uwagę zasługują Łódzkie Studia Etnograficzne, wydawane przez Katedrę Etnografii Uniwersytetu Łódzkiego i Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi. W bogatej literaturze przedmiotu dotyczącej regionu częstochowskiego, a kiedyś ziem powiatu częstochowskiego, radomszczańskiego i wieluńskiego można znaleźć wiadomości o diabłach, upiorach, czarownicach i innych zjawiskach nadprzyrodzonych.
Na terenie powiatu częstochowskiego wierzono, że czarownice mogą wywołać suszę, długotrwałe ulewy, nadmierne mrozy lub gradobicie. Plagi robactwa lub myszy też tłumaczono działalnością znienawidzinych czarownic. Niemal wszystkie klęski im przypisywano. W dawnych czasach z praktyk czartowskich słynęli owczarze. Warto wspomnieć o niektórych “czartach owczarskich”. Otóż za jeden z najpewniejszych środków powodzenia uważano zdobycie trupa wisielca lub zwłok z cmentarza, które następnie należało zakopać pod progiem owczarni. W 1869 roku owczarz spod Kłomnic wykopał na cmentarzu żydowskim w Radomsku ciało rabina i zakopał w owczarni. Wśród biedoty żydowskiej rozniosły się pogłoski, że to Bóg zabrał rabina do nieba. Sprawa się wydała i owczarz stanął przed sądem.
Osobom podejrzanym o czary nie należało dawać miodu od własnych pszczół, gdyż osoby te mogły wyprowadzić pszczoły z uli. Tak samo czarownice mogły szkodzić gospodarstwom rybackim. Wierzono, że czarownice posiadają specjalne zaczarowane pałki i korzystając z nieuwagi strażników pilnujących stawu, zanurzały je w wodzie, a po chwili ryby same do niej wpadały. Epidemia, która nawiedziła niektóre stawy w różnych miejscowościach regionu częstochowskiego pod koniec XIX wieku, tłumaczona była zemstą czarownic. Na tle odbierania krowom mleka lub rzucania “uroków” na zwierzęta domowe często dochodziło do samosądów.
W północnych obszarach powiatu częstochowskiego wszelkie upiory występowały pod nazwą “strzygonia” lub “strzygi”. Strzygonie dość różnie zachowywali się po śmierci. Niekiedy ograniczali się do nocnych spacerów koło swego domu, nie czyniąc nikomu nic złego, wydając tylko przerażające jęki. Często jednak wysysały krew z ludzi i zwierząt domowych. Wypadki śmierci, wywołane prawdopodobnie zawałem tłumaczone były uduszeniem przez strzygonia. Naturalnie był on niewidoczny. Utrzymywał się pogląd, że zły duch może wlecieć do wnętrza człowieka przez szeroko otwarte usta. Należało więc, zwłaszcza gdy było się świadkiem kropienia ludzi wodą święconą uważać, aby zły opuszczając ciało jednej osoby, nie wszedł do niej. Jeszcze w drugiej połowie XIX wieku, jak podaje O. Kolberg, można było oglądać w Częstochowie pielgrzymów, którzy “największą przejęci trwogą, skaplerzami, krzyżykami lub medalikami świętymi podczas obrzędu tego usta sobie zatykali, aby zły wyszły z opętańca, ustami, do którego z nich nie wleciał”. Do Częstochowy, jak pisze Stanisław Wodnicki w pracy “Wspomnienia z przeszłości”, przybywało mnóstwo ludzi “opętanych”. Przy niskim stanie wiedzy medycznej choroby umysłowe tłumaczono opętaniem. Opętany przez diabła budził powszechny lęk, ale zarazem i litość. Wobec opętanych nie stosowano żadnych represji, wręcz przeciwnie – starano się przy pomocy egzorcyzmów zmusić diabła do ucieczki. W 1873 roku Wodzicki pisał: “Pamiętam w latach dziecinnych moich, kiedy nie było miasta i wsi kościelnej bez kilku przynajmniej opętanych, których egzorcyzowało najczęściej zakonne duchowieństwo w Krakowie i w Częstochowie. Pielgrzymi obojga płci po całym kraju odprawiali wędrówkę do miejsc cudami słynących, a hojne jałmużny podsycały ich próżniactwo”. Typową chorobą dla ziem dawnej Polski był kołtun, czyli choroba brudnych włosów. Przy niskim stanie higieny kołtun łatwo się rozszerzał. Dotknięci kołtunem ludzie szukali ratunku w pielgrzymkach do Gidel i Częstochowy, by w cudowny sposób pozbyć się tej choroby.
Przez długie stulecia na obszarze regionu częstochowskiego lud żył w ustawicznym lęku przed diabłami i czarownicami. Relikty wierzeń w różnego rodzaju upiory, zmory i strzygonie, pokutowały jeszcze na wsi częstochowskiej po II wojnie światowej.
JERZY GÓRECKI